Matura budziła i zawsze będzie budzić emocje, zwłaszcza gdy od 2005 r. jest zwykle jedyną przepustką na studia. Nic więc dziwnego, że tylko w tym roku na 248 tys. maturzystów złożono 19 tys. wniosków o wgląd w prace. W przypadku 1507 arkuszy – prawie w 8 proc.  - egzaminatorzy przyznali się do pomyłki i podwyższyli wynik. Wynik, który decyduje o przyjęciu na wymarzony kierunek! Warto przypomnieć, że prawa młodych Polaków są lepiej chronione dopiero od 2016 roku –  wtedy resort edukacji zdecydował się na ucywilizowanie procedur odwoławczej. Nie ma co narzekać, bo lepiej późno niż wcale. Jedna sprawa ciągle jednak nie została załatwiona tak jak trzeba. Chodzi o unieważnienie egzaminu. Ci maturzyści nie mogą przystąpić do sesji poprawkowej i pójść na studia. Nie mogą też  przekonać się, czy decyzję oparto na rzetelnie zebranych dowodach.

Czytaj również: Unieważnienie matury wciąż problematyczne >>

Polskie sądy - w tym Trybunał Konstytucyjny - uznały, że unieważnienie jest czynnością materialno-techniczną, nie podlegającą zaskarżeniu.  W efekcie zaocznie skreśleni z list na studia - podczas sprawadzania pracy zarzuca im sie, że ściągali - mogą liczyć tylko na Kolegium Arbitrażu Egzaminacyjnego.  To tak jakby sprawę o błąd medyczny powierzyć wyłącznie izbom lekarskim.  Choć nazwa maturalnego organu odwoławczego brzmi poważnie, to z sądem ma niewiele wspólnego.  W jego skład wchodzą tylko naukowcy i egzaminatorzy. Dlaczego dla unieważnienia jednego z ważniejszych egzaminów szkoda marnować cenny czas sędziów? Przecież nie chodzi o 300 tys.  abiturientów, tylko najwyżej 300, a nawet mniej.  W 2017 r. roku unieważniono 252 egzaminy, w tym z z powodu niesamodzielnego rozwiązywania zadań – 60, w tym roku odpowiednio 242 i 96.  I w tych sprawach sąd mógłby merytorycznie ocenić, czy unieważnienie było zasadne. Polskie władze, w tym Centralna Komisja Egzaminacyjna, uważają że problem jest już rozwiązany właśnie za sprawą arbitrażu. Tutaj jednak nie chodzi o weryfikację prawidłowości odpowiedzi, ale… zbadanie procedury, która decyduje o losie młodych ludzi.

Techniczną sprawą z punktu widzenia polskich sądów zajmie się Europejski Trybunał Praw Człowieka.  To skarga 19 młodych Polaków z Ostrowca Świętokrzyskiego, którym egzamin z chemii unieważaniono w 2011 r.  Wówczas ojciec jednego z nich (chłopak zapewne właśnie skończył medycynę) podkreślał, że nikt ich nie informował o prowadzonej procedurze wyjaśniającej, a o unieważnieniu egzaminu dowiedział się dzień przed rozdaniem świadectw. Nawet NIK stwierdził nieprawidłowości. Przedstawiciele okręgowej komisji  powtarzali zaś - jak można wskazać w jaki sposób uczeń A odpisywał od ucznia B? Problem w tym, że w polskim prawie istnieje zasada domniemania niewinności i prawo do sądu. I jeśli nie złapano kogoś za rękę, nie można go karać.

Dlatego w sprawie unieważnienia egzaminu powinna być wydawana decyzja administracyjna, na którą przysługiwałaby skarga do sądu. Przecież każdy powinien mieć prawo odwołania się od decyzji podjętej przez organ państwa. Maturzysta jest jednak wciąż obywatelem gorszej kategorii. Dlatego liczę, że ETPCz spojrzy na sprawę inaczej niż polskie sądy i zda egzamin dojrzałości. Najlepsza nawet komisja nie zastąpi bowiem niezależnych sądów i niezawisłych sędziów. A kolegium arbitrażu, które utworzono właśnie dzięki maturzystom z Ostrowca, pozostawmy inne sprawy. Jak pokazują liczby, nawet egzaminator może się mylić.