Przedszkola, żłobki i podstawówki od poniedziałku nie zaopiekują się dzieckiem. Rodzicowi pozostaje skorzystać z pracy zdalnej lub któregoś ze świadczeń. Czasem więc rodzice imają się różnych sposobów, by znaleźć dziecku opiekę. Bywa, że opiekę nad kilkorgiem dzieci oferuje sąsiadka lub niania, czasem ofertą kusi podmiot komercyjny, oferujący profesjonalną opiekę - ba, czasem wręcz gwarantujący, że taka opieka będzie stuprocentowo bezpieczna i prowadzona w "warunkach wolnych od koronawirusa".

Szkoła w czasach zarazy - z pomocą media społecznościowe i platformy e-learningowe>>

 

Zakazu na razie nie ma

Jacek Kudła, ekspert w zakresie m.in. działań policji ocenia, że w takiej sytuacji, gdy istnieje ryzyko rozprzestrzeniania się epidemii, policja może działać we współpracy - jak zastrzega - z samorządem. Dodaje, że osoby, przedszkola, szkoły, które wbrew zakazom zdecydują się na opiekę nad większą liczbą dzieci, muszą się liczyć z zagrożeniem karą. - Decyzja została podjęta, szkoły zostały zamknięte. I trzeba się do tego dostosować. Konsekwencją łamania tych zasad mogą być oczywiście kary finansowe - mówi Jacek Kudła. Dodaje, że policjanci mają też możliwość legitymowania dzieci, które – w godzinach działań szkół – gromadzą się na przykład w parkach. - Można to robić na podstawie specustawy dotyczącej koronawirusa. Jeśli, przykładowo, patrol uzna, że jest zagrożenie epidemiologiczne, to może dokonać sprawdzenia – mówi Kudła.

 

 

Innego zdania jest dr Mateusz Dróżdż z Uczelni Łazarskiego, który uważa, że na podstawie obowiązujących przepisów podstaw do nakładania takich sankcji jeszcze nie ma. - W każdej chwili mogą się one pojawić, choćby w rozporządzeniu Ministra Zdrowia. Niezależnie od tego, takie obostrzenia może - na mocy specustawy - wprowadzić Wojewódzki Inspektorat Sanitarny lub GIS - podkreśla.  Resort zdrowia w piątek wieczorem ogłosił, że od niedzieli mogą odbywać się zgromadzenia powyżej 50 osób - dotyczy to również zgromadzeń państwowych i religijnych, nie ma więc na pewno mowy o tworzeniu tak dużych grup.

 

To kwestia czasu

Tego samego zdania jest dr hab. Grzegorz Gudzbeler z Uniwersytetu Warszawskiego, który mówi, że na razie nie ma takich obostrzeń, ale może się to szybko zmienić.  - Nie ma przeszkód, by Główny Inspektor Sanitarny ukrócił tego rodzaju praktyki. Może on bowiem zobowiązać do określonego postępowania zarówno podmioty komercyjne, np. właśnie te, świadczące usługi opiekuńcze, jak i rodziców, którzy taką opiekę oferują we własnym zakresie - tłumaczy dr Gudzbeler. Dodaje, że taka decyzja podejmowana jest w specjalnym trybie - nie wymaga uzasadnienia, ma rygor natychmiastowej wykonalności, a na odwołanie od niej ma się tylko dwa dni. Rozstrzygnięcie odwołania musi zostać wydane w ciągu 5 dni.

- Specustawa pozwala nałożyć obowiązki zarówno na firmę, jak i na osobę fizyczną. Można np. zobowiązać przedsiębiorcę - również prywatnego - do produkcji określonych wyrobów potrzebnych akurat w tej chwili, np. masek chirurgicznych. Można ograniczyć poruszanie się po mieście np. wprowadzając zakaz korzystania z komunikacji zbiorowej z wyjątkiem drogi do pracy i z pracy. Za niedopełnienie obowiązków lub złamanie zakazów grozić będzie kara, którą będą mogły nakładać odpowiednie służby - dodaje. Przedsiębiorca za zignorowanie decyzji GIS zapłaci od 10000 zł do 5.000.000 zł. Osoba fizyczna natomiast ukarana może zostać grzywną - do 5000 zł.

 

 

 

O odszkodowanie byłoby trudno

- O takich działaniach nie można powiedzieć, że są zgodne z prawem, co najwyżej można uznać, że nie są one z nim niezgodne, a to pewna różnica - mówi adwokat Joanna Parafianowicz. - Zdrowy rozsądek wskazuje, że takie usługi, jak opieka nad dzieckiem, powinny być realizowane przez podmioty do tego uprawnione i posiadające odpowiednią wiedzę. Niemniej w tym momencie - skoro nawet szpitale alarmują, że brakuje im środków zabezpieczających - to tym bardziej odpowiednich zabezpieczeń nie będą miały podmioty, które oferują takie usługi. Uważam postępowanie rodzica, który w tej sytuacji oddaje dziecko pod opiekę, za nierozsądne, mimo że rozumiem, że w niektórych okolicznościach taka osoba stoi przed trudnym wyborem, bo grozi jej np. utrata pracy - dodaje.

Adwokat zauważa, że taki nie do końca odpowiedzialny rodzic, raczej nie mógłby liczyć na odszkodowanie, gdyby pojawiły się jakiś problemy. Sąd z uwagi na okoliczności może uznać, że rodzic - jako konsument - wykazał się brakiem rozsądku na tyle, że przyczynił się do powstania szkody. Zwraca uwagę, że problematyczna będzie też kwestia dowodowa, bo trudno udowodnić, że dziecko, które było w takim pseudoprzedszkolu - czy to prowadzonym przez firmę, czy w ramach pomocy sąsiedzkiej - w nim zostało zarażone. A gdy firma - wzorem sprzedawców oferujących emerytom garnki i prozdrowotną pościel - zapewnia, że dzięki zastosowaniu kosmicznych technologii, oferowana przez nią usługa gwarantuje zdrowie i bezpieczeństwo, naraża się na dodatkowe problemy z prawem.

- W moim odczuciu, tego rodzaju zapewnienia są jaskrawo gołosłowne i zmierzające do wprowadzenia w błąd, a ta forma reklamy powinna być uznana za niezgodną z prawem. Wydaje się, że odpowiedzialność podmiotu posługującego się takimi hasłami może być rozważana z perspektywy różnych reżimów odpowiedzialności - mówi adw. Parafianowicz. Jej zdaniem można rozważać tu odpowiedzialność za naruszenie zbiorowych interesów konsumentów, czyn nieuczciwej konkurencji oraz oszustwo.