- Jestem anglistką. By móc prowadzić WDŻ, skończyłam studia podyplomowe. Na zajęciach byłam chyba jedyną osobą, której faktycznie zależało na tym przedmiocie. Większość nauczycieli otwarcie mówiła, że przyszli tu, bo mają za mało godzin, więc ten WDŻ to dla nich taki dopychacz. Same studia też pozostawiały wiele do życzenia. Wszystkie zajęcia przeprowadziła jedna osoba, blisko związana z Telewizją Trwam. Dlatego nie ma co się dziwić, że potem nauczyciele opowiadają dzieciom o antykoncepcji czy o seksie z punktu widzenia religii. - mówi w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
Mądrości z lekcji WDŻ: bita żona musi nieść swój krzyż, a AIDS to choroba homoseksualistów>>
- Powinny uświadamiać dzieciom, kim naprawdę są i pomóc im lepiej poznać siebie. Dzisiaj np. rozmawialiśmy o rodzinie, związkach homoseksualnych, samotnym rodzicielstwie. WDŻ to nie tylko edukacja seksualna, lecz także jedyne zajęcia, na których dzieci mogą się otworzyć, porozmawiać o swoich problemach i oczekiwaniach względem życia. Ale by to zrobić, muszą mieć duże zaufanie do nauczycieli. - tłumaczy nauczycielka. Pełna treść wywiadu>>
E jak erekcja - rodzice oburzeni zadaniem domowym dla pierwszoklasistów>>