Beata Igielska: Obecnie bodaj najpilniejszą sprawą w polskiej edukacji są ukraińscy uczniowie...

Ewa Radanowicz: Najpilniejsze jest to, żeby ludzie przestali działać w chaosie. Wiele polskich szkół, gmin podjęło się pomocy Ukraińcom, wszystko odbyło się na zasadzie zrywu, poczucia, że musimy szybko i koniecznie już teraz zrobić różne rzeczy. To się znowu zemściło. Proste pytanie, czy dzieciom z Ukrainy najbardziej były potrzebne lekcje i wkładanie ich na siłę do szkół, gdy oni byli w drodze? Nie wiedzieli, czy zostaną, czy pojadą dalej, chodzili po dwa, trzy dni do szkoły, po tygodniu. Mam poczucie, że wszyscy dziś powinniśmy uczyć się spokojnego i refleksyjnego podchodzenia do różnych sytuacji.

 

Podobnie jak do sytuacji z Ukrainą nauczyciele i dyrektorzy podeszli do pandemii, a przecież nie wiemy, co nas jeszcze spotka...

Dlatego bardzo pilne jest danie nauczycielom nie kolejnych kursów, jak uczyć języka polskiego jako obcego albo jak było za pandemii, jak zdobywać kompetencje cyfrowe, tylko wyposażenie nas w kompetencje radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. To jest najpotrzebniejsze. Proponowałabym też, żeby wszyscy przyjrzeli się kondycji psychicznej nauczycieli. Bo siedzimy na beczce prochu, która wybuchnie. Kumulacja problemów, pozostawianie nauczycieli bez pomocy, konkretnych wytycznych powoduje, że mają serdecznie dosyć. Jeżdżę dużo po Polsce. Standard, o którym dziś mówią dyrektorzy: nauczyciele idą masowo na zwolnienia lekarskie. W każdej szkole nie ma po ileś procent nauczycieli, bo nie dają rady, a ci, którzy zostają też nie dają rady obsłużyć szkół w takim stanie, w jakim one obecnie funkcjonują.

Czytaj także: 
Dyrektorzy i nauczyciele pozostawieni sami sobie - bez pomysłu na kształcenie ukraińskich uczniów
Rozporządzenie wprowadza ułatwienia w edukacji dzieci i młodzieży z Ukrainy>>
Nie będzie obowiązku oceniania uczniów z Ukrainy, ale tylko w oddziale przygotowawczym

 

Poruszyła pani kilka wątków, co jeden to ważniejszy. Co jest potrzebne prawnie, żeby nie było chaosu, pospolitego ruszenia na zasadzie nauczyciel zawsze da radę? .

Nie chcę powiedzieć, że jesteśmy prawnie w stanie coś zabezpieczyć. Zarówno pandemia jak i masowe pojawienie się w szkołach ukraińskich dzieci było zaskoczeniem, nie ma takiego rządu, jasnowidza, który przewidziałby, jak to wszystko prawnie poukładać, jak dostosować do warunków, jakie się zdarzają. Szkoły w Polsce są różne i miejsca są różne. Nie można dziś wprowadzić jednoznacznych przepisów prawa. Natomiast na pewno bardzo brakuje realnego wsparcia prawnego przy rozwiązywaniu sytuacji, które są tu i teraz. Jest mało osób, do których dyrektor szkoły czy organ prowadzący mógłby się zwrócić z prośbą o szybką analizę sytuacji w tej konkretnej gminie, w tej konkretnej szkole i wskazania rozwiązań, które będą w zgodzie z prawem, a jednocześnie będą pasowały do tego miejsca.

 

Czyli potrzebne są nie globalne próby rozwiązań prawnych, lecz bardziej lokalne działania, żeby samorządom dorzucić prawników?

Tak, dziś jest potrzebna dużo większa pomoc prawna niż wydawałoby się. Nam się mówi: działacie w kryzysie, nie bójcie się, podejmujcie decyzje. Ale niestety, każda decyzja ciągnie za sobą pewne konsekwencje i odpowiedzialność, choćby finansową. Czy zrobisz klasę przygotowawczą czy dasz więcej godzin języka polskiego jako obcego, czy włożysz dzieci do klas, to każda taka sytuacja generuje konsekwencje finansowe i organizacyjne. Dzisiaj dyrektorowi trudno podjąć decyzję, z którą czułby się dobrze. Czasami są bezradni. Sama mam 13 dyrektorów, z którymi pracuję i rozwiązuję problemy, rozmawiamy. Po tygodniu, dwóch okazuje się, że to, co wymyśliliśmy, nie do końca sprawdziło się. No ale tych 13 dyrektorów może powiedzieć o wszystkich problemach. Mamy też odwagę zmieniać decyzję. Jeśli widzimy, że coś nie działa, robimy nową koncepcję, testujemy różne rozwiązania. Ważne, że ci ludzie wiedzą, że mają wsparcie i nie boją się. Ale gdy rozmawiam z dyrektorami i nauczycielami w Polsce, to nie jest to standard. Zrzuca się wszystko na nich. Sytuacja jest bardzo trudna. Jest w dodatku presja etyczna, że dyrektorzy boją się powiedzieć: naprawdę już nie możemy przyjąć ani jednego dziecka więcej, bo nie mamy miejsca, naprawdę nie możemy szukać pomocy u rady rodziców, bo już wszyscy nam odmawiają. To jest bardzo obciążające. Nie ma systemowych rozwiązań, które wspierałyby te wszystkie środowiska. Daleka jestem od krytykowania, bo sama nie wiem, co systemowo usprawnić i jak. Chyba nikt nie wie, jak to zrobić dobrze, bo sytuacja jest bardzo dynamiczna.

 

Ale można jednak powiedzieć, że nie ocenia się dzieci, które są trzy tygodnie w systemie, a nie kazać je oceniać. Na razie jest projekt rozporządzenia, żeby nie oceniać dzieci tylko w oddziałach przygotowawczych. Pewne sprawy jednak można i trzeba uporządkować.

Pewne rzeczy można, tylko że dyrektor ma realizować politykę oświatową państwa i nauczyciele też. Takie mają kontrakty i za to mają płacone. A polityka oświatowa, prawo oświatowe mówi wyraźnie, że jeśli masz ucznia, który nie radzi sobie, bo nie zna języka, musi trafić do oddziału przygotowawczego. Są organy prowadzące, które nie chcą tworzyć oddziałów.

 

Nie chcą, bo przecież nie mają pieniędzy. Każą więc upychać dzieci ukraińskie w klasach masowych.

No właśnie. Pytam więc, co ma zrobić nauczyciel, dyrektor szkoły? Tak tworzy się totalną fikcję. Ale nikt nie powie głośno, że robi to ze względów finansowych czy organizacyjnych. W związku z tym przyjmujmy ukraińskie dzieci do klas, ale w ogóle nie rozmawiajmy o promocji, odpytywaniu, ocenianiu. Niech one realizują zadania, niech budują przede wszystkim kondycję psychiczną, żeby ten rok szkolny przetrwać. Nie ma jednak takiej dyrektywy.