Beata Igielska: Czego oczekuje pani w tym specyficznym momencie od systemu prawnego? Klarownego harmonogramu powrotu do szkół, ustalenia procedur, schematów działania jak np. w Danii?

Ewa Radanowicz: Jak nigdy wcześniej potrzebuję dobrze sprecyzowanych przepisów sanepidu i służb medycznych w momencie powrotu dzieci do placówek oświatowych bez względu na to, czy wracają w charakterze opiekuńczym czy do stałego nauczania. Podstawą jest ustalenie jasnych zasad będących dobrymi wytycznymi dla organu prowadzącego i dla nas, dyrektorów, odpowiadających za zdrowie i bezpieczeństwo nie tylko dzieci, ale również dorosłych!
Pojawienie się informacji o otwarciu żłobków i przedszkoli bez wskazania konkretów, jest przełożeniem odpowiedzialności na nas wszystkich. Nie dostaliśmy wyznaczników standardów pracy. Kolejna sprawa to wsparcie w wyposażeniu nauczycieli w sprzęt służbowy, nawet nie markowy, ale o dobrych parametrach, który będzie obsługiwać wszystkie używane przez nas programy i aplikacje. Dziś nauczyciele pracują na własnym sprzęcie. Mają też możliwość korzystania ze sprzętu w szkole - do naszej paru nauczycieli przyjeżdża skorzystać z komputera i internetu.
Jeśli jednak taka sytuacja miałaby się powtarzać, trzeba zaopatrzyć nauczycieli w sprzęt. Trzecia sprawa to dobra kampania społeczna, która zmieniałaby świadomość, zamiast wywoływania lęku o zdrowie i bezpieczeństwo. Jest to zadanie na już. Nie wolno z tym czekać, bo powrót do placówek będzie trudny. Każdy z nas ma inną konstrukcję psychiczną, inne zdrowie, może bać się zarażenia. Kampania powinna uspokajać, wskazać standardy pracy, sposoby działania w przypadku zakażeń. Reszta jest po naszej stronie - każdy dyrektor przeanalizuje sytuację obecną i zastanowi się, co można wnieść na stałe do pracy szkół i przedszkoli. Na pewno wzmocni się mądre korzystanie z Internetu.

 

W przypadku żłobków odpowiedzialność przerzucono na samorządy. Podobnie było ze zdalnym nauczaniem.

Ale czym innym jest przerzucenie odpowiedzialności za nauczanie, bo ostateczne szkoła jest instytucją, która ma je organizować. Nie bałam się, że sobie nie poradzimy, że nie spełnimy standardów, bo mamy wiedzę, umiejętności i narzędzia prawne, choć niedoskonałe, ale one są. Natomiast w sytuacji pandemii nieporozumieniem jest przerzucenie odpowiedzialności za zdrowie i życie na dyrektora szkoły, który ma zbyt małą wiedzę o COVID-19, ba, tej wiedzy nie mają lekarze, nie są w stanie doprecyzować standardów pracy szpitali. Więc jak można oczekiwać, że zrobi to dyrektor szkoły, wójt, burmistrz czy prezydent miasta? To absolutnie nie powinno być naszą kompetencją. Mało tego, państwo powinno wyposażyć nas w takie przepisy prawne i standardy pracy, które rzeczywiście będą nas wszystkich chronić. Tu nie może być działania po partyzancku, na wyczucie, pod presją odpowiedzialności, którą będziemy brali na siebie. Jeśli któreś z dzieci czy rodzic zachoruje, a już nie daj Boże, gdy choroba skończy się tragicznie, będzie od razu pytanie, a gdzie był dyrektor szkoły, gdzie samorząd. Czy zapewnili odpowiednie warunki pracy i bezpieczeństwa? I tu nie chodzi tylko o to, że pewnie nie będę miała pieniędzy na zakup maseczek, rękawiczek, środków dezynfekujących. To mogą być sytuacje poza naszą świadomością, nie znamy się na tym. Dyrektor szkoły nie musi być omnibusem i znać się na wszystkim. Jest potrzebne dostosowanie przepisów bardzo szczegółowo i konsekwentnie ich wymagać. Jeśli będę wiedziała, co nam robić, będę to robić.

 

Mówi pani o wielkiej odpowiedzialności dyrektora w momencie tragedii. Ale nawet obecnie dyrektor jest pod presją, przygniata was biurokracja.

Wszystkim, którzy nadmiernie produkują dokumenty, proponuję rozsądek i dobre czytanie przepisów prawa oświatowego. Rozporządzenie o edukacji zdalnej nie wymaga tylu dokumentów. Nie może być tak, że nauczyciel zamiast rzetelnie przygotowywać się do nauki online, musi wypełniać tony formularzy, by udowodnić, że pracuje i oddycha. To dyrektor ma mieć narzędzia kontroli, wsparcia, monitorowania pracy nauczycieli bez obciążania ich. Na forach internetowych nauczyciele skarżą się, że muszą przygotowywać tygodniowe sprawozdania, wypełniać tabele, opisywać, ile czasu byli online z uczniami. Edukacja zdalna przybiera różne formy pracy, nie tylko bycie online. Uważam, że tworzenie dokumentów, które rzekomo mają ochronić nas i udowodnić, że pracujemy, jest zwyczajną nadinterpretacją. U mnie w szkole nie produkuje się makulatury.

 

A jak pani odbiera głosy, że być może nauczycielom zostaną odebrane wakacje?

Spokojnie czekam na kolejne rozporządzenia. Jeśli nam z jakichś ważnych powodów, powtarzam ważnych, wakacje zostaną zabrane, przyjmie to i będę organizowała życie w świetle nowych przepisów prawnych.

 

Co pani jako dyrektor szkoły podstawowej sądzi o egzaminie ósmoklasisty: jest potrzebny czy nie? Może wystarczyłaby mała zmiana w prawie, którą dziś produkuje się na jeden klik, by dobre szkoły średnie robiły rozmowy kwalifikacyjne online? Dla dzieci udających się do pozostałych szkół ten egzamin nie ma znaczenia.

Egzamin po ósmej klasie jest nikomu niepotrzebny, powtarzam to przy każdej okazji. Wprowadza tylko niezdrowy wyścig szczurów, który bardzo źle kończy się dla wielu dzieci. Rozbudza apetyty i wyobrażenia, co dzięki niemu osiągną. Nic nie osiągną. Jedynie w przypadku szkoły średniej, do której startuje wielu uczniów jest zasadne zrobienie rekrutacji. Mogą to być egzaminy wstępne, rozmowy kwalifikacyjne lub prezentacje przygotowane przez uczniów. Wtedy nie liczą się oceny na świadectwie ze szkoły podstawowej x czy y, bo piątka z obydwu tych szkół naprawdę bardzo się różni. A sam egzamin ósmoklasisty jest wypadkową wielu rzeczy i nie daje informacji, co dziecko sobą reprezentuje.

 

Martwi mnie, jak wiele dzieci w tej chwili straciło semestr, wypadło z systemu, nie ma z nimi kontaktu.

Też mnie to martwi. Edukacja zdalna wyciągnęła na wierzch bardzo dużo problemów, z którymi nauczyciele, dzieci, rodzice borykają się na co dzień. Dzieci poza systemem zawsze były i będą. Pewnie, że jakiś promil uczniów zwyczajnie źle się czuje w formule edukacji zdalnej. Ale kapitalna większość problemów nie wynika z tej edukacji. To są problemy wychowawcze, zaniedbania środowiskowe, niedostosowanie społeczne. Dziś szczególnie ważna jest odpowiedź na pytanie, jak objąć rzetelną opieką takie osoby, jak docierać do ich rodzin. Myślę, że jak nigdy dotychczas ważna byłaby dobra współpraca między instytucjami pomagającymi rodzinom. Nie tak, że oddzielnie działa sąd rodzinny, ośrodek pomocy społecznej, centrum wspomagania rodziny, pedagodzy szkolni. To nie może być rozproszone. Instytucji wspomagających jest mnóstwo, a gdy młody ma realny problem, trudno uzyskać pomoc. Dziś trzeba usprawnić pracę tych wszystkich służb, zorganizować lepszy przepływ informacji między nimi. Rząd powinien zrozumieć, że usprawnienie dziś systemu wsparcia rodziny jest konieczne, ważniejsze niż pozorowanie edukacji.

 

Co z dziećmi, które jedyny ciepły posiłek w ciągu dnia, jaki jadły, to obiad refundowany przez pomoc społeczną?

No właśnie. Drugi problem to fakt, że dużo dzieci nie ma wspaniałych domów. I wcale nie mam tu na myśli dzieci z rodzin ubogich, patologicznych. To często rodziny, które na pierwszy rzut oka dobrze i sprawnie funkcjonują. Tymczasem stawiają dzieciom zbyt wysoko poprzeczkę, wożą je na mnóstwo zajęć dodatkowych, nie dają żyć. Wobec takich dzieci jest używana przemoc psychiczna. Ty musisz mieć świadectwo z paskiem, ty musisz sobie świetnie radzić, ty musisz się wykazać. Są dzieci, które nie usłyszą dobrego słowa od dorosłych. Gdy były w szkole, zwyczajnie psychicznie odpoczywały.

 

Jak w waszej szkole poradziliście sobie z komunikacją z dziećmi, które wypadły poza system?

Na początku pandemii szukaliśmy różnych rozwiązań. Nauczyciele z biblioteki, świetlicy, zespołu specjalistów wspierających dostali nowe zadania: za wszelką cenę próbowali skontaktować się z dziećmi, które nie odzywały się do nas. Z ich rodziną, z instytucjami, które mogą nam pomóc dotrzeć do tych dzieci, zorientować się, co w ich domach dzieje się. Dzieci te dostały od nas wsparcie w odrabianiu lekcji, przygotowywaniu się do zajęć. Ale też zwykłą rozmowę, która działa jak terapia. Nie twierdzę, że w naszej szkole wszystko ogarnęliśmy super, znaleźliśmy złoty środek, ale przynajmniej staramy się. Sprawdza nam się taki system, że kilku nauczycieli niemal całodobowo może wpierać dzieci. Dzięki temu mamy kontakt ze wszystkimi uczniami, mimo że w naszej gminie 4 procent z nich w ogóle nie ma dostępu do Internetu, a 36 procent nie ma odpowiedniego sprzętu ani pieniędzy na jego zakup. Do zdalnego nauczania nie da się wprost włożyć szkoły tradycyjnej. Współczuję wielu nauczycielom, którzy znikąd nie mają wsparcia, czują presję, że muszą coś zrobić i robią, jak potrafią. Bo boją się, że zostaną rozliczeni, że ktoś ich skrytykuje.

Chwytają się form, które się nie sprawdzają. Na przykład dziecko w pierwszej klasie dostaje zestaw do zrobienia, rodzic dostaje materiały metodyczne, jak ma uczyć. Nie krytykuję tych nauczycieli, bo być może nie mają pomocy znikąd. Ale sytuacja jest chora. Nie na tym powinna polegać edukacja zdalna. W tej trudnej sytuacji ocalić nas może tylko zdrowy rozsądek i odważne podejście do tego co robimy. Dla mnie dziś najważniejsze jest nie to, ile podstawy programowej zdążymy zrealizować, ile zrobimy sprawdzianów i wystawimy ocen. Najbardziej proszę nauczycieli o to, by dziecko po pandemii miało dobry obraz nauczyciela, jako tego, który pomaga, wspiera, utrzymuje kontakt, nawiązuje relacje z rodziną. Na tym zależy mi najbardziej. Bo pamięć wyprze wiedzę z podręczników i ćwiczeń, ale nie zapomina się relacji, kontaktu, wsparcia drugiego człowieka. Na tym buduje się wyobrażenie o sobie i nastawienie do świata zewnętrznego. Śmiem twierdzić, że dzisiaj toczą się historie, które mogą decydować, jakimi dorosłymi będą dzieci, które znalazły się w sytuacji bez ludzkiej twarzy, bo ta ukryta jest pod maseczką, bez wsparcia, bez kogoś, kto myśli o nich, a nie o tym, czy zdąży zrealizować podstawę programową, czy będzie egzamin i jakie oceny będą na świadectwach.