Monika Sewastianowicz: Jak ocenia pani przejście szkół na zdalne nauczanie? Czy część z tych rozwiązań ma szansę się utrzymać?

Ewelina Basińska: Każdy wynalazek jest kluczowy, jeśli popycha nas w takie obszary, w których jeszcze nie byliśmy. W czasach pandemii COVID-19 mamy do czynienia z czymś takim jak zaburzone innowacje, które po prostu przemodelowują cały świat, w tym oczywiście edukację, nasze społeczne zachowania czy gospodarkę. Czymś innym są dotychczasowe badania na temat zdalnego nauczania w normalnych warunkach, próby jego wdrażania i ewaluacji, a zupełnie czymś innym w sytuacji długiego przymusowego odosobnienia i braku bezpośrednich kontaktów. To znacząco rzuca światło na ten proces i stawia Maslowa przed Bloomen, czyli najpierw muszą być spełnione podstawowe potrzeby, a później można zająć się dydaktyką i rozwojem. Dopiero weszliśmy w proces zdalnego nauczania na taką skalę i jest zbyt wcześnie, by dokonać oceny zysków i strat, gdy pacjent ma operację na otwartym sercu.

 

 

Jakie są największe bariery: brak sprzętu, brak przeszkolenia kadry, bariery biurokratyczne?

Jeśli przyjmiemy, że nauczanie zdalne to połączenie dyscypliny wiedzy z praktycznym działaniem w środowisku inżynieryjnym, czyli taka interakcja człowieka z maszyną, to tutaj potrzeba trójwymiarowości w przybliżeniu tego procesu. Badacze z Australii w roku 2007 wskazali po pierwsze na należytą infrastrukturę informatyczną, czyli dostęp do komputerów czy innych urządzeń cyfrowych, specjalne oprogramowania do edukacji zdalnej oraz szybkie łącze internetowe.
Po drugie nazwali konkretne kompetencje cyfrowe nauczycieli. Po trzecie wreszcie powołali wiele inicjatyw, związanych z dydaktyką nauczania zdalnego. Chodzi tu głównie o system prostych i skutecznych narzędzi, technik i metod oraz e-materiałów wspierających pracę nauczycieli. Zatem te trzy obszary to naczynia połączone – jeśli nie współgrają ze sobą należycie, nauczanie zdalne się sypie. Istnieje jeszcze co najmniej jedna kwestia, która może stanowić taką barierę – mianowicie interakcja człowieka z maszyną, w tym nauczyciela i ucznia.
Krajobraz mediów jest bardzo dynamiczny. My mamy w sobie taką cechę, że często obawiamy się nowego medium i na początku korzystanie z niego jest albo trudniejsze, albo w jakiś sposób kontrowersyjne. Podobnie jak z mediami społecznościowymi – nie każdemu muszą one odpowiadać. Kiedyś uważano, że telewizja jest strasznym złem, że kradnie nam uwagę. Wcześniej tak samo było z książkami, a może i nawet nadal tak są postrzegane, patrząc na statystyki czytelnictwa – że zabierają niebotycznie wiele czasu, w którym moglibyśmy robić coś innego. Więc my się każdego nowego medium w jakiś sposób obawiamy i myślimy, że ono nas spłyci albo zniszczy jakąś wartość w naszym życiu. Potem się to jakoś weryfikuje.

Druga gałąź w tej binarności prowadzi nas do terapeutów zajmujących się interwencją kryzysową. Oni uważają, że poczucie zagrożenia i stałej niepewności towarzyszące pandemii COVID-19 jest silnym stresorem uruchamiającym aktywność takich części podwzgórza, wyspy, ciała migdałowatego, które w efekcie obniżają sprawność aktywności hipokampu. Innymi słowy zdolność uczenia się może drastycznie spaść. Takie stany mogą być interpretowane jako niechęć do współpracy czy zwykłe lenistwo, podczas gdy jest to reakcja stresowa. Badania neurolingwistów pokazują także, że silna, przesunięta w kierunku fal o wysokiej częstotliwości wiązka światła emitowanego przez urządzenia cyfrowe mobilizuje ośrodkowy układ nerwowym, co początkowo sprzyja nauce, z czasem jednak ta przedłużająca się ekspozycja może powodować przeciążenie i wywołać reakcje nerwowe. Dlatego tak intensywnie bada się ostatnio zagadnienie hejtu w internecie. Jak się okazuje, nie hejtujemy tylko i wyłącznie z własnej złej woli.

 

Czy obecny sposób kształcenia pogłębia nierówności społeczne? Zwłaszcza właśnie w kwestii nauki języków obcych, gdzie te różnice istniały już choćby pomiędzy miastem a wsią?

Myślę, że dotkliwsze nierówności społeczne może wywołać jednak sam COVID-19. Utrata kontaktów międzyludzkich w obecnym stopniu, brak interakcji twarzą w twarz i fizyczny dystans wynikający z tych czynników rzeczywiście uderzają w wysokie tony przerażenia. Trzeba pamiętać, że proces nauczania to także relacje. I tutaj proponuje się priorytetowo, aby szczególnie zadbać o wsparcie społeczne w warunkach izolacji. Dopiero wówczas można się zabierać za skuteczną dydaktykę zdalną. Paradoksalnie, jeśli zniwelowalibyśmy problemy techniczne, nauczanie zdalne daje duże możliwości, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że może te nierówności spłycać.
Dotychczas uczenie się języków obcych czy pogłębianie innych zainteresowań wymagało mobilności i np. nie każdemu rodzicowi udawało się dowozić dzieci z terenów wiejskich czy podmiejskich na takie zajęcia w mieście. Także nie każde mniejsze miasto posiadało ofertę takich zajęć dodatkowych, często młodzież czy dorośli nie mogli z niej skorzystać z powodu właśnie w tym czasie odjeżdżającego pociągu czy autobusu do domu. Dzięki zajęciom on-line mamy taką możliwość na wyciągnięcie ręki. Choć jako germanistka mająca świadomość antagonistycznego nastawienia wielu do tego języka zastanawiam się, czy to aby nie jest przerażające: taki niemiecki nawołujący nas z drugiego pokoju.

 

 

 

Czym jest blended learning i czy jest rozwiązaniem problemu zamkniętych szkół i uczelni?

To rodzaj cyfrowej edukacji, tzw. uczenie mieszane, łączące wykorzystanie kształcenia zdalnego oraz tradycyjnego (w nauczaniu komplementarnym stanowi to od 30 do 79 proc.). Przez wiele lat najbardziej popularną platformą do takiej asynchronicznej komunikacji w środowisku akademickim było Moodle. Obecnie szkołom udostępniono także inne responsywne platformy działające podobnie jak LMS (ang. Learning Management System).
To rozwiązanie co do zasady jest właściwe na okres zawieszenia zajęć dydaktycznych. Wiele szkół czy uczelni opiera się w czasach pandemii COVID-19 na wypracowanych rozwiązaniach np. z pierwszego semestru zarówno w kwestiach oceniania, jak i stopnia intensywności zrealizowanego materiału. Za blended learningiem przemawia fakt, że możliwy tu kontakt z nauczycielem jest nieoceniony nie przez to, że mnie jako ucznia ktoś kontroluje na każdym kroku, ale przez to, żebym nie brnął na oślep, podczas gdy wyjaśnienie nauczyciela rozwiązuje moje problemy w mgnieniu oka. W tym środowisku liczy się także nauczycielski human touch, czyli zdolność do przewidywania problemów uczniów i studentów czy psychologicznych spekulacji. Wielu uważa, że technologia nigdy nie zastąpi nauczyciela, ale nauczyciele używający technologii zastąpią tych, którzy tego nie robią. Tak, jak w językoznawstwie stosowanym zastąpiono metodę gramatyczno-tłumaczeniową podejściem komunikacyjnym, tak nauczanie zdalne na pewno jest markerem dużych zmian.

 

Jakie szanse daje e-learning w obliczu COVID-19?

Od wielu lat widzieliśmy już wzrost zainteresowania e-learningiem, który na fali swej popularności przynosił ciekawe rozwiązania, ponieważ otwierał wiele drzwi także w biznesie w postaci szkoleń z trenerami z całego świata. Doprowadziło to trochę do takiej bańki i w pewnym momencie firmy stosujące e-learning zaczęły być nieco lepiej widziane, a w ślad za nimi poszły uczelnie wyższe.
E-learning jako edukacja cyfrowa w czystej formie, już bez kontaktu z nauczycielem w rzeczywistości, gromadzi nieco innych beneficjentów. Tutaj możemy niemal bez ograniczeń miejsca, czasu oraz zasobności portfela dobierać szkolenia czy kursy zarówno te z nauczycielem, jak i bez niego. Nauczyciel nakreśla ramy i pozostaje panelistą, ale nie mamy z nim fizycznego kontaktu. Oczywistym jest więc to, że obecnie e-learning staje się bardzo skutecznym, a często i jedynym rozwiązaniem do utrzymania ciągłości procesu uczenia się w wielu dziedzinach i wiedzą o tym od Doliny Krzemowej, przez Amerykę Łacińską, aż po region MENA (ang. Middle East an North Africa).

 

Co można zrobić z poziomu rozwiązań instytucjonalnych, aby zwiększyć dostęp do e-learningu? Co powinno się zmienić w przepisach?

Kształcenie mocno się digitalizuje i w ostatnich latach wiele państw podjęło skuteczne kroki, aby ten proces ułatwić lub w ogóle umożliwić. Wspomniane już kraje z grupy MENA i Ameryki Łacińskiej zrealizowały wiele projektów ze środków prywatnych przedsiębiorstw w myśl idei społecznej odpowiedzialności biznesu. Inne wdrożyły projekty ministerialne, jak w przypadku Urugwaju, gdzie powołano rządowe centrum Plan Ceibal, które zapewnia zaplecze techniczne i technologiczne.

W Polsce rozporządzenie MEN w sprawie zdalnego nauczania w czasie pandemii COVID-19 przeniosło ciężar zorganizowania tego procesu na dyrektorów szkół oraz rektorów uczelni wyższych. Na szczęście rozporządzenie to pozostawia dużą elastyczność. Idealna sytuacja, w której wszyscy uczniowie (również ci ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi: warto tutaj zajrzeć do raportu TALIS) będą mieli dostęp do szybkiego internetu, komputera niewspółdzielonego z rodzeństwem, smartfona własnego, a nie rodziców, z pewnością nie nastąpi jakoś specjalnie rychło. Sprawnie działa obecnie oddolna informacja zwrotna nt. braku sprzętu pozwalająca skanalizować negatywne emocje użytkowników i dająca sygnał samorządowcom.

Zdecydowanie warte zauważenia byłyby działania Ministerstwa Cyfryzacji czy Urzędu Komunikacji Elektronicznej, które ułatwiałyby ten dostęp chociażby przez upowszechnianie pasm internetu światłowodowego. Według danych z 20 marca dostarczonych przez administrację węzła internetowego we Frankfurcie nad Menem obsługującego ruch w Europie, wykorzystanie sieci do strumieniowania wideo wzrosło o 50 proc. To są twarde dane pokazujące, że mamy do czynienia z paradygmatem automatyzacji nie tylko procesów nauczania. Już jakiś czas temu mówiono, że jest to pojęcie parasolowe, że dotyczy bardzo wielu dziedzin życia i myślę, że jest też sporo obaw w kwestii cyberbezpieczeństwa i naszego zaufania do tych technologii.

 

Jak doskonalić nauczycieli?

Jest krótka odpowiedź na to pytanie: skutecznie. Ale jest też odpowiedź dłuższa i bardziej skomplikowana, że systemowo i strukturalnie. Wyjaśnię, o co chodzi. Przez ostatnie trzy lata analizowaliśmy w Berlinie modele możliwych interakcji uczących się z technologiami. Badaliśmy grupy studentów pracujących w b-learningu na zajęciach z języka niemieckiego medycznego, czyli modelu opartego na nauce zdalnej oraz na spotkaniach w świecie rzeczywistym z wykładowcą (tutorem). Postawiliśmy sobie pytania, jak modelować najlepsze możliwe interakcje, czyli stworzyć system, który będzie miał wewnętrzną integralność i nie będzie jak chorągiewka. Jak stworzyć, by cele kształcenia były osiągane bez szkody i niedostatku czynnika ludzkiego (jakkolwiek to brzmi). W naszym modelu badawczym działało to dobrze, ponieważ porządnie zdefiniowaliśmy te narzędzia do nauki, nasze rozszerzenia multimedialne i jakieś tam nasze ekstensje. I to jest konstruktywna propozycja, która te lęki dzisiejsze łagodzi.

O nauczaniu zdalnym mówiło się na konferencjach i wiele instytucji z sukcesem już je stosowało, ale nikt dotąd nie mówił, że musimy to wdrożyć tak szybko. Uczestniczymy w globalnym eksperymencie, z wnętrza którego ciągle nadajemy live. Nagle otworzono puszkę z pytaniami o to, jak zorganizować nauczanie zdalne na tak dużą skalę, na każdym etapie kształcenia i dla każdego przedmiotu. Pośpiech i braki infrastruktury naturalnie implikują pojawienie się problemów i błędów. Trzeba zrozumieć położenie nauczycieli z dnia na dzień wrzuconych do Web 2.0, którym nie brakuje motywacji i siły woli, a często czasu i konkretnych rozwiązań.

W Polsce ośrodków inkubacji technologii edukacyjnych mamy coraz więcej i ich pomoc jest nieoceniona. Do dyspozycji na cito pozostają także szkolenia organizowane przez szkoły, uczelnie, działy e-kształcenia, centra kształcenia nauczycieli oraz narzędzia dostępne na wolnych licencjach (np. e-podręczniki, LearningAps) czy materiały komercyjne udostępnione przez wydawców. Za tymi wszystkimi inicjatywami stoją interdyscyplinarni eksperci i specjaliści skutecznie podpowiadający, jak redefiniować paradygmat nauczania, czym jest i jak stosować metodę WebQuest, modele konstruktywistyczne czy kształcenie wyprzedzające. Ale też jak w tym festiwalu kolorowych aplikacji nie ulec pokusie ich atrakcyjności i nie stracić z oczu prymarnych celów kształcenia, bo przecież nawet najwspanialsze narzędzia same w sobie nie zaimplementują nam wiedzy czy umiejętności. Od samego oglądania filmików instruktażowych walca wiedeńskiego nie nauczę się fleckerla w prawo, nawet jeśli krok zmienny już mi od biedy jakoś wychodzi.