Joanna Parafianowicz w tekście „Pełnomocnicy to nie petenci” ostro krytykuje codzienną kulturę pracy polskich sądów i brak szacunku wobec pełnomocników procesowych - adwokatów i radców prawnych. Tekst o relacji „sąd - pełnomocnik” aż prosi się o przeniesienie na grunt akademii: zamiast sędziego jest profesor, zamiast adwokata: doktor, doktorant, sekretarz komisji habilitacyjnej czy pracowniczka dziekanatu. Hierarchia w nauce potrafi działać jak sok z cytryny wlany w otwartą ranę – formalnie ma konserwować standardy, w praktyce często tylko piecze.
Recenzja to nie roast – może być krytyczna, ale musi być rzeczowa>>
Profesor maluczkim się nie tłumaczy
W sądach problemem jest traktowanie profesjonalistów jak petentów - w nauce podobny schemat widać w relacjach między samodzielnymi pracownikami naukowymi a „resztą świata”. Profesor czy profesor habilitowany wciąż bywa postrzegany (i sam siebie postrzega) jako ktoś, kto „kroczy”, a nie po prostu przychodzi do pracy: nie musi się tłumaczyć z nieobecności na seminarium, z nieprzeczytanej pracy doktoranta, z odwołanego w ostatniej chwili posiedzenia komisji. Doktor, magistrzy i administracja mają natomiast obowiązek „być”, „wykazać się”, usprawiedliwić każdy błąd i każdą nieobecność niczym pełnomocnik, który musi udowodnić, że naprawdę chorował. Na co dzień hierarchia objawia się w drobnych, ale dotkliwych gestach: spóźniające się recenzje, odwoływane zajęcia bez informacji, brak odpowiedzi na korespondencję, protekcjonalny ton w mailach i na zebraniach. Osobnym polem nadużyć jest język recenzji przewodów doktorskich i habilitacyjnych. Oceniając dorobek, łatwo przekroczyć granicę między rzeczową krytyką a symbolicznym „ustawieniem” doktoranta lub habilitanta w szeregu, poprzez ironiczny ton, insynuacje o „braku powagi” tematu, podważanie sensu całej ścieżki badawczej. W odróżnieniu od tekstu procesowego, na recenzję często nie ma realnej, równorzędnej odpowiedzi: adresat milczy, bo jest w pozycji zależności, a negatywne uwagi zostają w aktach na lata. Polska nauka ma problem, który nie trafia na pierwsze strony gazet, bo nie dotyczy płac ani liczby punktów za publikację w "Nature". Dotyczy zwykłej kindersztuby. Hierarchia stopni i tytułów coraz częściej służy nie do porządkowania pracy, tylko do upokarzania tych, którzy znajdują się niżej: magistrów, doktorów, asystentów, adiunktów, a zwłaszcza pracowników administracji.
Pomiatanie codziennością w akademii
W codziennej praktyce uczelnianej profesor czy doktor habilitowany rzadko traktuje młodszego kolegę jak partnera w poszukiwaniu prawdy. Znacznie częściej widzi w nim podwładnego, którego można ofuknąć, zignorować albo publicznie ośmieszyć: najlepiej przy świadkach, żeby przykład poszedł w świat. Boleśnie widać to w postępowaniach awansowych, a już szczególnie w komisjach habilitacyjnych. Teoretycznie habilitacja to rzetelna, merytoryczna dyskusja nad dorobkiem kandydata. W rzeczywistości często zmienia się w rytuał władzy. Często powtarza się ten sam schemat:
- habilitant jest przepytywany tonem, który w korporacji skończyłby się pozwem o mobbing. Pytania bywają celowo podchwytliwe, komentarze osobiste („pan/pani chyba nie do końca rozumie, co pan/pani napisał/a”), a śmiech członków komisji ma być dowodem na wyższość intelektualną pytających.
- sekretarz komisji (uwaga: samodzielny pracownik naukowy, często doktor habilitowany, czasem profesor) jest traktowany jak boy hotelowy. „Proszę podać wodę”, „Proszę wydrukować jeszcze raz stronę 87”, „Niech pan/pani nie zabiera głosu, my tu decydujemy”. Jego rola ogranicza się do protokołowania i gaszenia pożarów organizacyjnych, a jak próbuje wtrącić uwagę merytoryczną – milknie pod spojrzeniem przewodniczącego lub innego, ważnego członka komisji.
- pracownica dziekanatu lub biura rady naukowej, która przez dłuższy czas ogarniała logistykę (terminy recenzentów, rezerwację sali, kompletowanie dokumentów), w dniu posiedzenia staje się niewidzialna. Gdy odważy się przypomnieć, że za piętnaście minut kończy się rezerwacja sali, słyszy: „my tu prowadzimy poważną dyskusję, proszę poczekać na korytarzu”.
Pracowniczki i pracownicy administracyjni, a więc osoby przygotowujące dokumenty, organizujące posiedzenie, pilnujące terminów, często są traktowani jak „petenci wewnętrzni”. Oczekuje się od nich perfekcyjnej znajomości przepisów i dyspozycyjności, ale nie zawsze otrzymują minimalnego szacunku w postaci uprzejmej komunikacji czy jasnego wyjaśnienia zmian decyzji komisji.
Zamiast recenzji festiwal wyniosłości
Osobny rozdział to recenzje w postępowaniach doktorskich i habilitacyjnych. Coraz częściej zamiast merytorycznej analizy dostajemy festiwal wyniosłości. Także uwagi w trakcie kolokwiów habilitacyjnych czy obron doktorskich pozostawiają wiele do życzenia, np. „autor najwyraźniej nie otworzył żadnej poważnej książki od czasu obrony magisterium”, „dorobek kandydata jest żenująco ubogi i nie rokuje żadnych nadziei na rozwój naukowy”, „poziom przedstawionej monografii wskazuje na intelektualną nieporadność, która dyskwalifikuje autora z grona poważnych badaczy”, „czytelnik odnosi wrażenie, że autorce obce są podstawowe reguły logicznego myślenia”. To nie są uwagi do poprawy – to jest publiczne lanie. Dana osoba wyraża się tak, żeby zabolało. Dlaczego? Bo może. Bo system nie przewiduje żadnej odpowiedzialności za chamstwo. Bo w polskim środowisku akademickim tytuł profesora wciąż daje immunitet na przyzwoitość.
Bo „tak było zawsze” i „ja też tak miałem na habilitacji, to teraz się zrewanżuję”. Najbardziej przejmujące w analogii z sądami jest to, że poprawa nie wymaga zmiany ustawy. Wymaga zmiany nawyków. Wystarczy elementarna kultura komunikacji: poinformowanie doktoranta o zmianie terminu obrony lub kolokwium z wyprzedzeniem, wyjaśnienie powodów decyzji komisji, traktowanie sekretarza jak partnera, a nie „pisarza protokołu”, oraz uznanie, że każda osoba: od profesora po pracownicę dziekanatu, jest profesjonalistą współodpowiedzialnym za jakość procesu akademickiego. W przeciwnym razie język o „kaście” prędzej czy później przeniesie się z debat o sądach na opowieści o uniwersytetach; nie po to, by obrażać, lecz dlatego, że tak właśnie wielu ludzi doświadcza codzienności w nauce. Nauka polska nie potrzebuje więc kolejnych strategii excelowych i wskaźników Impact Factor. Potrzebuje zwykłej ludzkiej kindersztuby. Bez niej wszystkie „excellent” i „flagowe” uniwersytety pozostaną tylko ładnymi hasłami na slajdach. Bo jeśli profesor nie potrafi powiedzieć „dzień dobry” pracownicy/pracownikowi dziekanatu czy osobie sprzątającej to naprawdę trudno oczekiwać, że będzie potrafił uczciwie ocenić czyjąś drogę naukową.
Potrzebna lekcja pokory
I jeszcze jedno. Jakiś czas temu, przedstawiciel jednej z partii, która może rządzić po roku 2027, zapytany na platformie społecznościowej o program dotyczący szkolnictwa wyższego powiedział krótko: „deprofesoryzacja i prywatyzacja”. Zapowiedzi takie są czytelnym ostrzeżeniem: część klasy politycznej przestała postrzegać profesorów jako niekwestionowany autorytet i zaczyna mówić o nich językiem demontażu, a nie współpracy. To sygnał, że cierpliwość wobec nadużyć hierarchii, aroganckich zachowań i zamknięcia środowiska się wyczerpuje i jeśli akademia sama nie wyciągnie wniosków, zrobi to za nią ktoś z zewnątrz, środkami znacznie bardziej brutalnymi niż wewnętrzna autorefleksja. Dla środowiska profesorskiego to powinna być realna lekcja pokory: albo hierarchia zmieni swój styl działania (zacznie traktować doktorów, doktorantów i administrację po partnersku, wprowadzi przejrzyste i sprawiedliwe procedury awansów, skończy z publicznym upokarzaniem słabszych), albo po 2027 r. może obudzić się w rzeczywistości, w której politycy bez wahania pokażą, jak bardzo gotowi są „przyciąć” wpływy i przywileje uczelni. Lepiej, żeby profesura obudziła się sama, dopóki jeszcze ma wpływ na kształt systemu, niż żeby została brutalnie obudzona ustawą napisaną w klimacie niechęci do „państwa profesorstwa”. W tym zakresie jestem jednak pesymistą. Autor jest doktorem habilitowanym, profesorem uczelni na dużej polskiej uczelni publicznej. Pisze pod własnym nazwiskiem, bo nie musi się wstydzić
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Linki w tekście artykułu mogą odsyłać bezpośrednio do odpowiednich dokumentów w programie LEX. Aby móc przeglądać te dokumenty, konieczne jest zalogowanie się do programu. Dostęp do treści dokumentów w programie LEX jest zależny od posiadanych licencji.








