Zaletą całego procederu jest to, że czasem nawet nie trzeba zawracać sobie głowy pisaniem artykułu, bo pośrednik sam zajmie się jego stworzeniem i opublikowaniem. Nacisk na umiędzynarodowienie sprawia, że "drapieżne" wydawnictwa, ukierunkowane do tej pory raczej na inne dyscypliny naukowe, zaczęły celować również w czasopisma publikujące artykuły z zakresu nauk prawnych.

 

 

Recenzent z alergią na służbowego maila

 Z takim procederem spotkała się niedawno „Krytyka Prawa”, zindeksowane w bazie Scopus czasopismo wydawane przez Akademię Leona Koźmińskiego w Warszawie.

- Do naszego czasopisma latem 2022 roku wpłynęło ponad dwadzieścia artykułów, które wydały nam się podejrzane – mówi prof. dr hab. Jolanta Jabłońska-Bonca z Akademii Leona Koźmińskiego, redaktor naczelna czasopisma „Krytyka Prawa”. – Zaalarmowało nas przede wszystkim to, że zostały one przysłane z adresów mailowych spoza domen uczelni, w których pracowali ich autorzy. Gdy zaczęliśmy to sprawdzać, okazało się, że nie wszystkich autorów udało się zidentyfikować i sprawdzić, czy faktycznie związani są z daną uczelnią. Do artykułów dołączono propozycje recenzentów, z kilku skorzystaliśmy, i w odpowiedzi bardzo szybko otrzymaliśmy pozytywne recenzje. Okazało się jednak, że o ile zarekomendowani profesorowie faktycznie istnieją i pracują na wskazanych uczelniach, o tyle adresy mailowe dołączone do proponowanych nazwisk recenzentów były fałszywe, a rekomendowane osoby nie napisały żadnej recenzji. Oczywiście żadnego z tych artykułów nie opublikowaliśmy - wskazuje.

Czytaj też: Wykaz czasopism naukowych z dziedziny nauk prawnych z perspektywy danych o cytowaniach dostępnych w bazie Google Scholar >>>

To jednak nie koniec problemów, z jakimi zderzyły się czasopisma Akademii Leona Koźmińskiego. Pismo z obszaru zarządzania, należące do uczelni, zostało… porwane.

- Wyszło to na jaw niedawno, gdy sekretarz redakcji dostała maila od autora z Indii, z zapytaniem, kiedy w końcu ukaże się artykuł, za którego publikację autor już uiścił opłatę w dolarach. Wywołało to jej spore zdziwienie, bo po pierwsze redakcja nigdy nie otrzymała takiego artykułu, a po drugie nie pobieramy oczywiście żadnych opłat za publikacje w naszych czasopismach. Okazało się, że w Azji zarejestrowano czasopismo o bliźniaczym tytule, skopiowano treści z naszej strony, w tym dane osobowe kolegium redakcyjnego, i oferowano publikacje za słoną opłatą, wyciągając w ten sposób pieniądze od autorów – mówi prof. Jabłońska-Bonca.

Sprawdź w LEX: Winczorek Jan, Wykaz czasopism punktowanych MNiSW w dyscyplinie nauki prawne a bibliometria. Wyniki badania empirycznego >

Przekręt w stylu nigeryjskiego księcia lub przyspieszenie awansu

W tym ostatnim przypadku dotarcie do istoty modelu biznesowego nie wymaga szczególnej przenikliwości – jest to czyhanie na naiwnych naukowców, którzy zaślepieni możliwością opublikowania artykuły w czasopiśmie wpisanym do bazy Scopus lub Web of Sciece, nie będą zbyt wnikliwie analizować detali strony internetowej wydawnictwa. Zwłaszcza, że autora i redakcję może dzielić pół globu. W takim przypadku wszystkie konsekwencje ponosi naukowiec – zostaje bez pieniędzy i bez punktów za publikacje.

Pierwszy przypadek – czyli publikacja artykułu ze sfałszowanymi recenzjami, jest o tyle ciekawsza, że wymaga od autora i świadomości, i niezbyt mocnego przywiązania do rzetelności naukowej.
- Problemy z fałszerstwami, z jakimi zderzyła się „Krytyka Prawa”, miały miejsce w 2022 roku. Od dwóch lat jesteśmy w bazie Scopus i blisko spływających teraz artykułów to teksty zagraniczne. W niektórych krajach publikacja naukowa w periodyku zindeksowanym w Scopus lub Web of Science to wymóg, który trzeba spełnić, aby awansować – mówi prof. Jabłońska-Bonca. – Nic więc dziwnego, że naukowcom bardzo na tym zależy i gotowi są nawet za to zapłacić. Naprzeciw wychodzą im firmy (określone już w środowisku wydawniczym jako tzw. papiernie, paper mills), które pośredniczą w „załatwianiu” publikacji, ich tłumaczeniu, a czasem nawet w pisaniu artykułów - zauważa. - I – szczerze mówiąc – jeżeli publikacja się ukaże – to nieuczciwemu naukowcowi to się „opłaca”, oczywiście o ile fakt oszustwa nie zostanie wykryty. Sądzę, że niektórym to się udaje, ale coraz więcej jest także przypadków ujawniania fałszerstw, a teksty są wycofywane z czasopism. Od lat ten proceder zauważany jest na świecie w takich dyscyplinach jak medycyna czy psychologia. W Polsce w naukach prawnych to nowość, dlatego że dopiero od niedawna nasze polskie czasopisma prawnicze są w dużej części anglojęzyczne i indeksowane są w bazach Scopus i Web of Science - podkreśla prof. Jabłońska-Bonca. Dodaje, że Akademia Leona Koźmińskiego przygotowuje w tej chwili ogólnopolską konferencję pt. Fałszywi autorzy, fałszywe recenzje, porwane czasopisma. ChatGTP; odbędzie się ona 24 maja br.

Czytaj w LEX: Wierczyński Grzegorz, Problemy oceny parametrycznej polskich czasopism naukowych z dziedziny nauk prawnych >

Szkoda dla autora i dla wydawcy

- Problem porwań czasopism i czasopism drapieżnych jest bardzo złożony – tłumaczy prof. Piotr Stec z Uniwersytetu Opolskiego. - Dotyka wszystkich uczestników rynku wydawnictw naukowych. Dla wydawcy "porwanie" czasopisma to realny uszczerbek majątkowy i mocno nadszarpnięta reputacja. Dla publikujących w przejętym czasopiśmie uczonych, w najlepszym razie utrata funduszy grantowych wydanych na pokrycie kosztów publikacji. W najgorszym: opinia człowieka żyrujacego swoim nazwiskiem podejrzane publikacje – podkreśla.

Wskazuje, że porywacze wykorzystują naiwność uczonych, uprawiających działalność bardzo mocno opartą na zaufaniu do kolegów i koleżanek. - Znajome nazwisko w redakcji lub wytypowane jako proponowany recenzent sprawia, że nie sprawdzamy dalej. Do głowy nam nie przyjdzie, że podany e-mail jest fałszywy, a znajoma uczona nie wie o istnieniu czasopisma, które rzekomo współredaguje – mówi.

Czytaj też: Umiędzynarodowienie badań prawniczych w programach badawczych NCN >>>

Dodaje, że rosnące wymagania co do tego, gdzie należy publikować, systemy ewaluacji i awansów naukowych związane z koniecznością wykazania się odpowiednim dorobkiem i rozpowszechnienie czasopism pobierających opłaty za publikacje mają także swoje negatywne skutki. - Pojawili się przestępcy oferujący drogi na skróty albo udający wydawców z solidną reputacją. Ich ofiarami padają nierzetelni uczeni, chcący ułatwić sobie awans i tacy, którzy po prostu są naiwni albo nieostrożni – podkreśla.

Drapieżne czasopisma również na ministerialnej liście

Lista punktowanych czasopism z założenia – nawet bez powszechnie krytykowanych ingerencji ministerstwa nauki – opiera się na międzynarodowych bazach, nie jest więc wolna od drapieżnych wydawnictw, jeżeli znajdują się one w Scopus lub Web of Science.

- Liczba potencjalnie drapieżnych tytułów w ministerialnym wykazie wyniosła 458 pozycji – uwzględniając duplikaty tytułów oraz tytuły wymagające dodatkowego zweryfikowania (na podstawie numeru ISSN) – wylicza Joanna Szczepaniak w artykule dla Forum Akademickiego - Usunięcie duplikatów oraz tytułów drapieżnych czasopism, które w wykazie tak naprawdę nie występują (wykluczone na podstawie numeru ISSN) pozwoliło na ustalenie ogólnej liczby potencjalnie drapieżnych czasopism. Ustalono, że łączna liczba prawdopodobnie drapieżnych tytułów wynosi 413. Innymi słowy spośród 31433 tytułów (stan na dzień 9 lutego br.) potencjalnie drapieżny charakter może mieć 413 czasopism (czyli około 1,31 proc.) – podkreśla.

Bucholski Rafał, Nowak Ireneusz: Dostęp doktorów nauk prawnych do zawodów prawniczych - wybrane problemy >>>

Prawo nie nadąża, choć nie jest bezsilne

Według prof. Steca prawo będzie musiało uregulować nie tylko postępowanie z nierzetelnymi wydawcami, ale także ze skutkami ich działań dla ewaluacji jednostek naukowych, oceny dorobku publikujących w porwanych lub drapieżnych czasopismach nauczycieli akademickich czy po prostu finansów publicznych.

- O ile środki prawne pozwalające zwalczać drapieżnych wydawców i porywaczy czasopism istnieją, o tyle efektywność ich stosowania stoi pod znakiem zapytania. Narzędzia przystosowane do tego, by wykluczyć nieliczne akademickie czarne owce musimy dziś stosować do zwalczania międzynarodowej przestępczości. A ponieważ porwanie czasopisma wywołuje mniej emocji niż napad na bank, to i organy ścigania i opinia publiczna traktują ten rodzaj przestępczości nieco mniej poważnie – mówi.

Na nieco inny aspekt zwraca uwagę dr hab. Grzegorz Wierczyński, prof. Uniwersytetu Gdańskiego - podkreśla on, że problem drapieżnych wydawnictw rozwiązałoby przestrzeganie procedur przy tworzeniu listy punktowanych czasopism.

- Po to powstały procedury tworzenia tych list i oceny eksperckiej, której miały być poddawane te czasopisma. Gdyby ministerstwo było bardziej zainteresowane ich przestrzeganiem, może takich przypadków byłoby mniej, rzetelna ocena oparta na bibliometrii pozwoliłaby wyeliminować czasopismo, w którym na tysiące artykułów cytowanych jest tylko pięć – podsumowuje.