Co trzeci pracodawca, który prowadzi rekrutację w swojej firmie, nie może znaleźć odpowiednich kandydatów, brakuje zwłaszcza techników i wykfalifikowanych pracowników fizycznych. Winą za taki stan rzeczy często obarcza się obecny system szkolnictwa zawodowego.
Pojawiają się głosy za dostosowaniem zawodówek do potrzeb pracodawców, eksperci zwracają uwagę, że takie podejście może być niebezpieczne.
- Trzeba zachować pewną ostrożność, efekt tego dostosowania przychodzi po kilku latach. A wtedy na rynku jest zupełnie inna sytuacja - wskazuje prof. Górniak. Nawet doświadczeni specjaliści od zasobów ludzkich nie chcą mówić, kto będzie potrzebny na rynku pracy za kilka lat.
Sytuacja gospodarcza Polski szybko się zmienia i gdyby edukacja została nastawiona na kształcenie tysięcy wykwalifikowanych robotników, nikt nie da gwarancji, że po ukończeniu szkoły ktokolwiek będzie ich jeszcze potrzebował.
Prof. Górniak wskazuje, że na rynku zawsze będą się liczyć uniwersalne kompetencje, takie jak: umiejętność pracy zespołowej i zdolności interpersonalne.
- Wśród informatyków w ciągu najbliższych lat poszukiwaną kompetencją będzie umiejętność porozumiewania się w mowie i piśmie, w języku innym niż komputerowy. Już tej chwili jest to poważny deficyt w outsourcingu biznesowym. A to oznacza, że szkoła nie uczy polskiego! - mówi ekspert. - Mówimy, że szkoła ma się dostosować do rynku pracy. A nagle okazuje się, że ona ma lepiej uczyć języka polskiego, sprawnego czytania ze zrozumieniem - zaznacza socjolog. Więcej>>
Polecamy: Zawodówki: jest lepiej, ale potrzeba jeszcze dużo pracy