W tym roku wakacje będą o kilka dni dłuższe, wszystko dzięki interwencji premiera Mateusza Morawieckiego, który dostrzegł potrzebę uwzględnienia w planie pracy szkół długiego weekendu na Boże Ciało. Jak zapowiedział premier,  rząd wprowadzi zmianę w przepisach dotyczących zakończenia roku szkolnego.  Wymaga to zmiany rozporządzeń regulujących organizację roku szkolnego - będą to kolejne przepisy wprowadzane w ekspresowym tempie.

 

RPD: Rzecznik praw ucznia w każdym województwie>>

 

Prawo oświatowe szyte na miarę

Według §  2 rozporządzenia z 18 kwietnia 2002 r. w sprawie organizacji roku szkolnego, zajęcia dydaktyczno-wychowawcze rozpoczynają się w pierwszym powszednim dniu września, a kończą w najbliższy piątek po dniu 20 czerwca. Jeżeli pierwszy dzień września wypada w piątek lub sobotę, zajęcia dydaktyczno-wychowawcze rozpoczynają się w najbliższy poniedziałek po dniu 1 września.

Według tych przepisów rok szkolny 2018/2019 ma zakończyć się w piątek 21 czerwca. Dzień wcześniej jest jednak Boże Ciało, które w Polsce tradycyjnie jest początkiem długiego weekendu. Od dawna więc pojawiały się pytania, czy nie dałoby się przesunąć terminu zakończenia roku szkolnego na środę przed świętem Bożego Ciała, lub na któryś dzień po niedzieli kończącej ten długi weekend. Ministerstwo Edukacji Narodowej przez dłuższy czas unikało tematu, ale po deklaracji premiera zapewne szybko przygotuje odpowiedni projekt.

Komentarz: Rodzice i uczniowie jak zakładnicy>>
 

Skrócenie roku szkolnego wymaga zmian w tym akcie prawnym lub wprowadzenia odpowiedniego przepisu przejściowego. Konieczne będzie wprowadzenie analogicznej zmiany również w rozporządzeniu regulującym organizację roku szkolnego w szkołach artystycznych. Choć w tym przypadku zmiana ma uzasadnienie praktyczne, to resort edukacji mógł wprowadzić ją wcześniej - kalendarz na rok 2019 r. nie był objęty tajemnicą.

 

To kolejna zmiana w prawie oświatowym, która ma zostać wprowadzona w ekspresowym tempie. Minister Anna Zalewska zapowiedziała, że do Sejmu wkrótce trafi nowelizacja Karty Nauczyciela - zostanie wniesiona jako projekt poselski lub pilny, bo MEN musi wyrobić się z nim do września.

 

Problem z ustawą budżetową

Jednym z założeń projektu zmian w Karcie Nauczyciela jest przyspieszenie podwyżek pedagogów - mieli je dostać w 2020 r., ale w trakcie negocjacji ze strajkującymi nauczycielami MEN zapowiedziało wyższe pensje już od września. Ostatnia podwyżka w 2019  r. ma wynieść 9,6 proc.

 

Wymaga to jednak zmiany w ustawie budżetowej zawierającej kwotę bazową, na podstawie której określa się wysokość nauczycielskiej pensji. Podwyżek od września w tej ustawie nie przewidziano -zatem będzie to kolejny akt prawny, który czeka rychła nowelizacja. Konieczna będzie również zmiana rozporządzenia określającego wysokość subwencji oświatowej - musi ono bowiem uwzględniać wzrost kosztu, jakie poniosą samorządy, wypłacając pedagogom wyższe wynagrodzenia.

 

Zamiast negocjacji zmiany w prawie

W wyjątkowo szybkim tempie rząd przygotował również zmiany dotyczące egzaminów tak, aby strajk nauczycieli nie uniemożliwił ich zorganizowania. Chodzi o rozporządzenia dotyczące składów komisji egzaminacyjnych oraz tzw. specustawę maturalną. Ta ostatnia drogę od projektu do obowiązującego prawa pokonała w niecały tydzień - co jest problematyczne z punktu widzenia poprawnej poprawnej legislacji.

Jak tłumaczyła Grażyna Kopińska z Fundacji im. Stefana Batorego prowadzącej monitoring stanowienia prawa, technicznie rząd mógł skorzystać z takiego rozwiązania.

- Prawo przewiduje możliwość skorzystania z trybów odrębnych w sytuacjach nadzwyczajnych, szczególnej wagi, takich jak np. klęski żywiołowe. Nasuwa się więc pytanie, czy strajk nauczycieli jest takim wydarzeniem. Wydawałoby się, że właściwym rozwiązaniem istniejącej sytuacji byłoby wynegocjowanie takiego porozumienia, które byłoby do przyjęcia dla wszystkich stron, a nie pośpieszne zmienianie prawa w ten sposób. To zaprzeczenie poprawnej legislacji. Zmieniając ustawę w taki sposób rząd niejako przyznaje, że protest nauczycieli jest sytuacją porównywalną do klęski żywiołowej - dodawała Grażyna Kopińska.

 

Egzaminator z ulicy

Rozporządzenie dotyczące składów egzaminacyjnych zakładało natomiast zwiększenie z 20 do 25 liczby uczniów przypadających na kolejnego nauczyciela wchodzącego w skład zespołu nadzorującego, w przypadku gdy liczba zdających w sali egzaminacyjnej przekracza 25 osób w przypadku egzaminu gimnazjalnego lub egzaminu ósmoklasisty i 30 osób w przypadku egzaminu maturalnego. W zespole nadzorującym zasiadać mógł każdy, kto miał kwalifikacje pedagogiczne.


- W naszym życiu społecznym - konstatuję to ze smutkiem - mamy do czynienia z ciągłym spychaniem prawa do narożnika. Wszystko jest polityką lub staje się nią doraźnie, w miarę takich decyzji - oceniał zmianę dr hab. Mateusz Pilich - Prawdą jest, że kiedy zajrzymy do ustawy o systemie oświaty, to nie znajdziemy tam w zasadzie ani słowa na temat tego, kto może być członkiem szkolnego zespołu nadzorującego - podkreśla. 

Tłumaczy, że z ustawy wynika jedynie, że zespoły nadzorujące powołuje się "spośród członków zespołu egzaminacyjnego" (art. 44zzs ust. 3 uso), a kto ma się znaleźć w zespole egzaminacyjnym - tego już raczej ustawa nie precyzuje.

- To trochę tak jak z Konstytucją - czy jeżeli nie mówi wprost, kto wybiera sędziów do KRS, to ustawodawca ma swobodę decydowania, czy jej nie ma? Oczywiście wszystkie proporcje zachowajmy - w tym przypadku chodzi o zgodność rozporządzenia z ustawą; ale tak poza tym wszystko wygląda podobnie. No więc w sytuacji takiego upadku kultury politycznej, jak w Polsce AD 2019, zaraz znajdą się tacy, którzy powiedzą, że można wszystko i Minister może skierować do pracy przy egzaminie nawet (z całym szacunkiem) żołnierza, strażaka, radnego lub kogokolwiek - podkreśla dr hab. Mateusz Pilich.