Szkoły i psychologowie nie radzą sobie z tym problemem. Brakuje oficjalnych danych na temat liczby przypadków, ponieważ na szpitalne oddziały psychiatryczne trafiają tylko poważniejsze przypadki.
- Wiem o kilku uczennicach, które to robią. Skąd? Od rodziców, którzy zorientowali się, co się dzieje, i przyszli przerażeni po pomoc do szkolnego pedagoga. Nie mam złudzeń, że o wielu dzieciach nie wiem. Przecież nie podnosimy im w szkole rękawów i nie oglądamy rąk. To nie jest nowy problem. Istnieje od 20 lat, ale ostatnio eskaluje niepokojąco - mówi Gabriela Olszowska, dyrektorka Gimnazjum nr 2 w Krakowie.
Tłumaczy, że nie chce rozmawiać o problemie ze wszystkimi uczniami, ponieważ boi się eskalacji.
- Uraz z dzieciństwa, depresja, niska samoocena. Gimnazjum to czas, gdy największym autorytetem dla nastolatka staje się jego rówieśnik. Bywa, że z samookaleczaniem zaczynają eksperymentować dzieci, którym wydaje się, że nie mają czym imponować kolegom, a chcą, żeby o nich w szkole mówiono. Takie dzieci robią to jawnie w szatni przed lekcją wuefu. Chcą pokazać innym, jakie są odważne - dodaje Ewa Soja, terapeutka z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej nr 3 w Krakowie. Podkreśla również, że problem wymaga nagłośnienia i wspólnej akcji miast i kuratoriów. Konieczne jest zaangażowanie rodziców, bo bez ich pomocy nie da się przeciwdziałać fali samookaleczeń. Więcej>>