Beata Igielska:  Chcemy rozwijać system kształcenia dualnego i zaangażować w ten proces przedsiębiorców. Jak ich zachęcić?

Stefan M. Kwiatkowski, profesor nauk humanistycznych; doktor habilitowany (pedagogika) Uniwersytet im. Humboldta w Berlinie; doktor nauk technicznych - Politechnika Warszawska, Wydział Elektryczny; wieloletni dyrektor Instytutu Badań Edukacyjnych - obecnie rektor Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej w Warszawie: Przeważają pracodawcy na granicy efektywności ekonomicznej, którzy mają mikroprzedsiębiorstwa, czyli w praktyce kilku pracowników. Mogą nie udźwignąć obciążeń związanych z przygotowaniem uczniów czy szkoleniem nauczycieli. Konieczne są ekwiwalenty nie tylko pieniężne, ale także ulgi podatkowe. Może to być również jakieś promowanie produktów tych firm. Może wtedy zechcieliby choćby zainteresować się praktykami. Chcielibyśmy także, żeby pracodawcy uczestniczyli w gremiach edukacyjnych, które na przykład projektują sieć szkół w starostwie. No bo jak można projektować sieć szkół branżowych w danym starostwie czy powiecie bez udziału pracodawców? Tu nie wystarczy motywacja patriotyczno-społeczna, że oto pracujemy wyłącznie dla rozwoju regionu. Mikroprzedsiębiorcy to nie miliarderzy.

 

Szkoły zawodowe muszą uatrakcyjnić ofertę, by przyciągnąć dobrych nauczycieli>>

 

Jak szkolenia zawodowe organizować na stanowiskach dydaktycznych - wyłączać maszyny produkcyjne?

Proszę sobie wyobrazić szkolenie w fabryce samochodów. Będzie osobna linia dla uczniów i nauczycieli? To absurd. Praktykantów trzeba wprowadzić do żywego organizmu. Żeby to zrobić, trzeba mieć jakiś program: po jednej osobie na taśmę czy po dwie, do montażu.

 

Zobacz w LEX szkolenie online: Zmiany w kształceniu zawodowym od 1 września 2019 r. >

 

Czyli dobre pomysły, nie do końca przemyślane?

Ale jak już są zapisane, to znaczy, że można je realizować. Każda ustawa powinna mieć aspekt finansowy: ile to będzie kosztowało.

 

Ktoś to policzył? Mam wątpliwości...

Prawdopodobnie ktoś, kto zatwierdzał, policzył. Współpraca z pracodawcami powinna mieć stały charakter. Co więcej, powinni bywać w szkołach podstawowych, żeby mówić uczniom ostatnich klas o gospodarce, swoich osiągnięcia, czym jest produkcja. Wtedy może zachęcą ich do świadomego wyboru technikum czy szkoły branżowej pierwszego stopnia.

 

Czytaj w LEX: Wyniki i wnioski ze sprawowanego nadzoru pedagogicznego dyrektora szkoły w roku szkolnym 2018/19  >

 

W ustawie jest mowa o centrach, co się zmieni oprócz nazwy?

Istotą centrów zawsze było to, że jeśli nie można wszystkich szkół wyposażyć na przykład w obrabiarki sterowane numerycznie, to wyposażmy chociaż centra, żeby uczniowie satelickich szkół mogli na bardzo drogim sprzęcie kształcić specjalistyczne umiejętności.

 

 

 

Pytanie więc o dowóz uczniów do centrów.

Właśnie. Centra są jednak tańszym rozwiązaniem niż wyposażenie każdej szkoły, ale wymagają ciągłego uzupełniania parku maszyn i urządzeń. Powstaje nieśmiertelne pytanie o kadrę w tych centrach. Znam szkoły branżowe, które są wizytówką Polski, przyjeżdżają tam wycieczki z całego świata. Szkoły, które bardzo silnie współpracują z przemysłem, mają wspólne egzaminy na tytuł technika ze szkołami zagranicznymi, np. szkoła w Połańcu.  Uczeń otrzymuje podwójny dyplom, ale to ktoś musi zorganizować.  Na szczęście, coraz rzadziej słyszymy, że szkoły zawodowe generują bezrobotnych… Obecnie sam dyplom nic nie znaczy, znaczą kompetencje za nim stojące. 

 

Czytaj w LEX: Nowe ramowe plany nauczania, klasyfikacja zawodów i podstawy programowe kształcenia w zawodach szkolnictwa branżowego >

 

Z czego będą wyposażone centra, żeby mechanik samochodowy nie uczył się na starym maluchu?

Na szczęście maluchów już w centrach nie ma. Wiele szkół ma podpisane kontrakty z dużymi stacjami obsługi, na przykład z Toyotą, która przekazuje samochód i specjalistyczne wyposażenie diagnostyczne. Wtedy firma ma pewność, że uczniowie będą odpowiednio przeszkoleni i mogą pracować w ich warsztacie od pierwszego dnia, zyskuje czas, który byłby przeznaczony na szkolenie pracownika.

 

Jak pan widzi wzmocnienie roli egzaminów zawodowych?

Skończyliśmy właśnie z moim zespołem projekt dotyczący standardów kompetencji zawodowych. Polska podpisała dokumenty mówiące o standardach kwalifikacji zawodowych, standardach kompetencji zawodowych: wprowadza Europejskie Ramy Kwalifikacji i Polską Ramę Kwalifikacji. W niej ósmy poziom to jest doktorat, siódmy to studia magisterskie/magister inżynier, szósty - studia licencjackie/ inżynierskie. Na każdym dyplomie ma być cyferka mówiąca o poziomie z Polskiej Ramy Kwalifikacji. Poza tym nie ma żadnych przeszkód, żeby dyplomy tłumaczyć na języki obce. Wracając do pytania,  egzamin powinien być także egzaminem praktycznym.

A to oznacza koszty, bo żeby uczeń mógł zademonstrować, co potrafi, trzeba przygotować maszyny i urządzenia, materiały i energię. W standardach Unii Europejskiej przyjętych w Polsce mamy trzy komponenty kompetencji: wiedza, umiejętności i kompetencje społeczne. Otóż wiedzę na takim egzaminie możemy łatwo sprawdzić. Natomiast umiejętność to jest gotowość do zademonstrowania, że coś się potrafi. Pamiętam egzaminy zawodowe dla pielęgniarek z lat siedemdziesiątych, które polegały na mówieniu, jakbym zrobiła zastrzyk. Trzeci komponent takiego egzaminu to kompetencje społeczne, ich nie oceni się w ciągu jednego dnia. Można je analizować przez cały czas nauki w szkole: umiejętność pracy w zespole, umiejętności interpersonalne.  Jak są ważne w zawodach usługowych, nie muszę tłumaczyć. Te trzy elementy powinny być ocenione na zakończenie szkoły.  To jest ważne, bo nasze dyplomy mają szansę być uznawane w całej Unii Europejskiej i poza nią.

 

Czytaj w LEX: Zmiany w kształceniu zawodowym od 1 września 2019 r. >

 

W tej nowej ustawie jest mowa o stażu uczniowskim. Ma być umowa o pracę, by ten czas był liczony do emerytury.

Popieram te rozwiązania, ale przekonamy się, jak to będzie działało. Zbyt duża biurokracja może zabić najlepszy pomysł. Absolwenci naszych szkół mają za mały kontakt z pracą. Niektórzy co prawda wykonują pracę sezonową, która już pozwala poznać trud pracy. To ogromny walor wychowawczy.  Smak zapracowanego pieniądza.  Jak młody człowiek zobaczy na praktyce zawodowej, ile zarobienie pieniędzy wymaga trudu, wysiłku fizycznego, z szacunkiem odniesie się do swoich rodziców, którzy go utrzymują. Z szacunkiem odniesie się do ludzi pracy. 

 

A może kształcenie zawodowe powinno być oddane odpowiednim ministerstwom?

Były już takie propozycje. Kształcenie zawodowe powinno być traktowane jako element gospodarczy, więc niewątpliwie poszczególne ministerstwa powinny być zainteresowane, jak są przygotowani młodzi ludzie do pracy w ich obszarze.

 

Sprawdź w LEX: Czy w ramach środków przeznaczonych na doskonalenie zawodowe nauczycieli można opłacić prenumeraty za czasopisma i książki? >

 

Powstawać będą cykliczne prognozy zapotrzebowania na zawody. Będzie je tworzył Instytut Badań Edukacyjnych.

Dobrze, że są te wszystkie zapisy, tylko teraz jest kwestia realizacji. Jak te prognozy będą przygotowywane? Na podstawie danych z urzędów pracy? To się nazywa prognoza popytu na pracę, myśmy to robili z uwzględnieniem tendencji międzynarodowych. Jak zbadamy prognozę popytu na pracę w Hajnówce, to się okaże, że potrzebni są sami drwale i ludzie do przedsiębiorstw rybołówstwa lądowego. Trzeba wyjść poza lokalność.

 

 


 

Subwencja ma być różnie szacowana w zależności od zawodu, jaki wybierze uczeń. Jeżeli ten zawód będzie potrzebny gospodarce, ma być wyższa.

Z moim zespołem pisaliśmy o zawodach nadmiarowych i deficytowych, analizowaliśmy ten problem w kilku gminach województwa śląskiego. Może ktoś to przeczytał? Młodzi ludzie już nie idą na studia menedżerskie. Któryś z profesorów ekonomii powiedział, że kadry menadżerskiej mamy na kilkadziesiąt lat do przodu. Teraz potrzebujemy fachowców z innych dziedzin.

 

Sprawdź w LEX:

 

W ustawie jest mowa o dofinansowaniu pracodawcom kształcenia uczniów w zawodach deficytowych.

Czy to jest dobrze policzone? Bo pracodawca musi oddelegować pracownika do uczniów lub nauczycieli. A jeśli firma budowlana ma trzech pracowników: murarza, tynkarza i posadzkarza, jak oddeleguje jednego, to wszystko padnie. Powinny być specjalne ściany do nauki tynkowania, bo jeżeli uczniowie zaczną pracować na normalnej ścianie, za dwa tygodnie pracodawca będzie musiał poprawić robotę. Tutaj jest potrzebna ogromna wyobraźnia techniczna, zawodowa. Jednak zapisy w ustawie budzą nadzieję, że ktoś dostrzegł problemy.

Na podobnej zasadzie wprowadzono doradztwo zawodowe. Jednak zatrudnienie doradcy zależy od możliwości finansowych dyrektora szkoły. Zawsze jednak jakiś rodzić może się o to upomnieć. Martwe zapisy w ustawie niczemu nie służą. Liczę, że te zmiany obudzą świadomość społeczną, że szkoła zawodowa w żadnym wypadku nie jest szkołą gorszą. Przeciwnie, wszystkie badania naukowe wskazują, że kariery zawodowe osób po technikum czy szkole zawodowej w biznesie są dużo lepsze, bo od najmłodszych lat stykają się z pracą, bo wiedzą jak coś zakupić, jak fakturę wystawić, znają materię pracy w mikrofirmie, gdzie musieli wszystko wykonywać. Jednego dnia robi się to, drugiego tamto. Matura w technikum jest taka sama jak w liceum, też można po niej pójść na studia historyczne.

Technikum to szkoła dla ambitnych, trudna, bo tam są przedmioty zawodowe i otrzymuje się tytuł technika. Tytuł na całe życie. Technik elektryk może prowadzić budowy, może zatrudniać ludzi, którzy zakładają instalacje elektryczne. To jest fach w ręku. A osoba po liceum co najwyżej może być pomocnikiem u tego elektryka. Musimy wytłumaczyć ludziom, że technikum to świetna szkoła. Rodzice powinni pamiętać, że dzieci są uzdolnione w różnych kierunkach. Jeśli ktoś ma wybitne zdolności konstruktorskie, niech pójdzie do technikum budowy okrętów. Szansa na bycie konstruktorem okrętów to coś niesamowitego, potem może skończyć Politechnikę Szczecińską czy Gdańską być magistrem inżynierem konstruktorem łodzi podwodnych. Podsumowując, dobrze, że znalazły się takie zapisy, ale rzeczywistość wszystko zweryfikuje.