Szkoła po nowemu będzie oparta na kulturze strachu i podległości, a nie na kulturze relacji, zaufania i wspólnej autonomii uczniów, nauczycieli, rodziców. MEiN mówi, że zmiany oznaczają większy wpływ rodziców na szkołę. To czysta manipulacja - mówi Dariusz Martynowicz, Nauczyciel Roku 2021, uczy języka polskiego w Zespole Szkół Małopolska Szkoła Gościnności w Myślenicach.

Czytaj: Dariusz Martynowicz Nauczycielem Roku 2021>>
 

Beata Igielska: Odbierając statuetkę Nauczyciela Roku 2021,  mówił pan, że może zostać zwolniony z pracy. Dlaczego?

Dariusz Martynowicz: Reforma zakłada podwyższenie pensum, czyli godzin, które spędzamy przy tablicy z uczniami. Ale to tylko część naszej pracy. Gdy więc podwyższy się pensum, inni nauczyciele muszą mieć więcej godzin przy tablicy. Ktoś z zespołu zostanie zwolniony. A że w mojej szkole nie ma osób w wieku emerytalnym, a ja jestem najmłodszy stażem i od niedawna jestem tam zatrudniony, mogę być pierwszy do zwolnienia. Zwalnia się zazwyczaj tych z najkrótszym stażem.

 

Czy szykujące się zmiany prawne zachęcą młodych do zawodu?

Nie zachęcą. Dlatego mimo uroczystej chwili, święta edukacji i mojego święta, postanowiłem o tym powiedzieć na gali w Zamku Królewskim. Wzrost wynagrodzeń jest iluzoryczny. Prawdziwe podwyżki dostają policjanci i inne służby mundurowe, ratownicy medyczni. Dostają dodatkowe pieniądze za te same czynności, które wykonywali dotychczas. Inny rodzaj podwyżki to przejście na wyższe stanowisko, dużo lepiej wynagradzane. Te około 1 tys zł, które proponuje pan minister, są to pieniądze wynikające głównie ze wzrostu nauczycielskich godzin przy tablicy. W przypadku nauczyciela dyplomowanego dają one sumę ponad 800 zł. W propozycjach zmian prawnych jest dużo innych sztuczek. Nauczyciele pracujący na wsi mają dodatek wiejski w wysokości 10 proc. wynagrodzenia zasadniczego. Dyplomowany, który jest najbardziej doświadczony, dostaje ok. 410 zł brutto. Minister proponuje teraz 300 zł, niezależnie od stopnia awansu zawodowego. W sumie niewiele zyskają również nauczyciele najmłodsi, stracą dyplomowani - ich jest w Polsce najwięcej. Warto mówić prawdę o tych propozycjach, ponieważ przestrzeń publiczną dekorują plakaty MEiN, które krzyczą o wielkich podwyżkach dla nauczycieli. W przypadku najmłodszych będzie to ok. 1 tys zł. Przypomnę więc może, że pensja zasadnicza nauczyciela stażysty dziś wynosi 2949 zł brutto. Ten młody człowiek zazwyczaj nie ma wychowawstwa, nie ma dodatku stażowego, nie ma motywacyjnego, bo niby za co, zostaną ponadto zlikwidowane świadczenia na start. Po zmianach otrzyma około 4 tys. brutto. Proszę mi znaleźć informatyka, matematyka bądź anglistę, który zechce pracować za 3 z kawałkiem na rękę w większym mieście.

 

Czyli przekładanie z kieszeni do kieszeni?

Tak, ale też te „podwyżki” zostaną sfinansowane ze zwolnień nauczycieli. Takie „reformy” powodują obniżenie jakości edukacji. Nauczyciel będzie jeszcze bardziej przemęczony. Nie będzie miał praktycznie czasu, by przygotowywać się do lekcji, mało pozostanie mu na sprawdzanie prac, jeśli założyć, że każdy z nas funkcjonuje w obrębie 40-godzinnego tygodnia pracy. Zwalniani będą najczęściej najmłodsi. Jest jeszcze jeden ważny aspekt prawny. Dyrektor nie ma mechanizmu, żeby wymóc na nauczycielu, który może przejść na emeryturę, żeby ten odszedł, dając miejsce młodszemu pracownikowi, któremu grozi zwolnienie. Może więc być tak, że mimo wprowadzenia wcześniejszych emerytur nauczyciele nie zdecydują się na przejście na wcześniejsze emerytury, więc zwalniani będą Ci, którzy są najbardziej potrzebni. To dramat, bo średnia wieku polskiego nauczyciela wynosi 45 plus. Chodzić więc powinno o odmłodzenie kadry, o pojawienie się osób w szkole o innym spojrzeniu na edukację. O to, aby zachęcić studentów do uczenia w szkole.

 

W każdym środowisku świeża krew jest niezbędna...

Tak jest. W planowanych reformach jest jeszcze jeden haczyk. Najwyraźniej z powodu „odbiurokratyzowania edukacji” pan minister chce, abyśmy rozliczali się z 8 godzin tygodniowo, które spędzamy w szkole m.in. na kontaktach z rodzicami, radach pedagogicznych, wycieczkach. Mamy więc już 30 godzin pracy. W przypadku szkół ponadpodstawowych sytuacja jest jeszcze bardziej dramatyczna. Funkcjonuje uśrednienie, które oznacza, że np. polonista uczący 5 klas, gdy dwie z nich są maturalne, odchodzą w kwietniu, dostaje wynagrodzenie za pracę z nimi tylko do kwietnia. Dlatego ze względu na to oraz siatkę godzin przedmiotów - w liceum są to 4 godziny języka polskiego na poziomie podstawowym - etat 18 godzin przy tablicy w praktyce szkolnej oznacza, że nauczyciel przedmiotu maturalnego uczy do kwietnia po 20, czy 21 godzin tygodniowo, żeby wyrobić tę średnią 18 godzin. Tak więc wzrost pensum do 22 godzin w przypadku nauczyciela uczącego maturzystów będzie oznaczać dla niego 24, 25 godzin tygodniowo. Do tego dorzućmy te wspomniane 8 godzin, mamy 33. Przy czym mówiąc o 8 godzinach w szkole, pan minister nie wymienił dwóch najważniejszych czynności, czyli przygotowania do lekcji, czy sprawdzania prac.

 

Zatrzymajmy się. Obydwoje jesteśmy polonistami. W przypadku tego nauczyciela, cóż oznacza podniesienie pensum? Chyba zagrzebanie się w sprawdzianach, zeszytach i brak życia osobistego.

Nauczyciele staną przed dramatycznym wyborem, wielu z nich odejdzie ze szkoły. Nie tylko poloniści. Ale też matematycy, angliści, informatycy. Ktoś, kto poważnie traktuje swoje obowiązki, nie będzie w stanie sprostać nowym wymaganiom. Strajk był ważnym faktem w naszym środowisku, mimo że z powierzchni wygląda, że przegraliśmy, to dla mnie, nauczyciela wtedy działającego, mówiącego o godności pracy, o uczniach, zrobił dobrą robotę: wreszcie ludzie usłyszeli naszą perspektywę tej pracy. Bo edukacja i tematy z nią związane nigdy nie były obiektem zainteresowania medialnego. Przez rządzących, niezależnie od opcji politycznej, były traktowane jak piąte koło u wozu. Nie tylko ta władza lekceważy nauczycieli i nie wchodzi z nami w dialog. Od wielu lat upominaliśmy się o reformę podstaw programowych, aby w szkole było więcej przestrzeni, powietrza, więcej możliwości wyboru, autonomii nauczyciela i ucznia. Te nasze postulaty nigdy nie znalazły zrozumienia. Jesteśmy trochę ofiarami bylejakości edukacyjnej, która się wytworzyła, przekonania, że jakoś to będzie, nauczyciele dadzą sobie radę, uczniowie zdadzą egzaminy i wszyscy odtrąbimy edukacyjny sukces: udało się.

 

Ale o jakiej przestrzeni i autonomii my teraz mówimy, skoro szykowana jest "lex Czarnek" plus dodatkowe zmiany prawne z resortu ministra Zbigniewa Ziobry, żeby dyrektorów pociągać do odpowiedzialności karnej.

No właśnie. Dlatego jako Nauczyciel Roku 2021 chciałbym dotrzeć z tym komunikatem do jak najszerszego grona: w polskiej szkole nic się nie zmieni, a jeśli już to tylko na gorsze. Szkoła po nowemu będzie oparta na kulturze strachu i podległości, a nie na kulturze relacji, zaufania i wspólnej autonomii uczniów, nauczycieli, rodziców. MEiN mówi, że zmiany oznaczają większy wpływ rodziców na szkołę. To czysta manipulacja.

 

To nie rodzice lecz kurator będzie decydował praktycznie o wszystkim.

Tak, będzie decydował, czy dana organizacja wejdzie do szkoły, czy pomysł nauczyciela może zostać zrealizowany. Jeśli kurator stwierdzi, że pomysł jest nieetyczny albo, w jego opinii, przyniesie szkodę dziecku, nie trafi do rodziców. Podsumowując więc skutki różnych proponowanych zmian, wydaje mi się, że jeśli ministerstwo i rząd nie wejdą z nami w dialog, nie dokonają autorefleksji, czeka nas rozkład polskiej szkoły. Przypomina to chocholi taniec publicznej edukacji. Coraz częściej rodzice przenoszą dzieci do szkół niepublicznych i prywatnych. To nieprawda, że one są tylko w dużych miastach. W Myślenicach, gdzie uczę, też jest świetne niepubliczne liceum, które pęka w szwach, ma coraz więcej chętnych. To nie są dobre prognozy dla szkół państwowych. Jako Nauczyciel Roku nie chcę wchodzić w świat polityki, bo jestem nauczycielem i chcę nim pozostać. Nikogo nie obrażam i nie atakuję. Mówię o konkretnych propozycjach. A trzeba mówić głośno, że to są propozycje bardzo niebezpieczne i grożące wielkim paraliżem. Już teraz dyrektorzy mają problemy ze znalezieniem nauczycieli angielskiego, fizyki czy matematyki.

 

Uporządkujmy: zlikwidowane będzie świadczenie na start, fundusz świadczeń socjalnych na dotychczasowych zasadach korzystnych dla nauczycieli, świadczenia urlopowe, zmniejszony zostanie dodatek wiejski. To ma być zachęta. Nic dziwnego, że nauczyciele pracują nie tylko w szkole, mają firmy. Pan też ma.

Wielu nauczycieli ma drugą pracę. W czasie strajku napisał do mnie właściciel firmy, którego nie znałem, że dziękuje za moje wypowiedzi, działania, bo kobieta, która uczy jego dzieci, dorabia jako sprzątaczka w jego firmie. Nie ma więc słów, żeby wyrazić, jak jest mu przykro, że do tego musi dochodzić. Faktycznie, coraz więcej nauczycieli stara się wykonywać jak najlepiej swoją robotę, a popołudniami pędzi do drugiej pracy, by po prostu utrzymać rodzinę. Gdy zostaną postawieni przed wyborem: zwiększenie pensum, a więc dłuższy pobyt w szkole, większe obciążenie, mało elastyczna praca, brak możliwości innej działalności i dalej w gruncie rzeczy niewiele wyższe pensje, mogą wybrać odejście ze szkoły. Sam jestem dowodem na to, że jest w czym wybierać: dwa miesiące temu dostałem propozycję pracy od firmy prywatnej. Dwa dni pracy zdalnej, trzy stacjonarnie. Na dzień dobry ponad 7500 tys. brutto.

 

Nie skorzystał pan?

Na razie nie. Ale to najlepszy komentarz do tego, przed jakimi dylematami będą stawać nauczyciele. Także ja.