Beata Igielska: Dlaczego zdecydowaliście się z Tomaszem Garstką włożyć kij w mrowisko? Sami jesteście psychologami i walnęliście we własne środowisko.

Dr Andrzej Śliwerski, pracuje w Zakładzie Psychologii Klinicznej i Psychopatologii Uniwersytetu Łódzkiego. Współautor „Psychopedagogicznych mitów 2” nagrodzonych w konkursie „Książka dla Trenera” 2019 w kategorii książka polskich autorów: Przede wszystkim jesteśmy członkami Klubu Sceptyków Polskich. Jako członkowie tej organizacji staramy się walczyć z różnymi mitami. Jako psycholodzy patrzymy więc innym psychologom na ręce. Wcześniej zaprotestowaliśmy przeciwko wykorzystaniu testów projekcyjnych w diagnostyce sądowej. Zaczęliśmy współpracować, przyglądając się również innym praktykom psychologicznym, które nie mają żadnych podstaw naukowych. W ten sposób powstał pierwszy tom, który napisał sam Tomek, a potem zaprosił mnie do współpracy i napisaliśmy tom drugi.

Tomasz Garstka: Pożyteczny sceptycyzm kluczowy w dobrej edukacji>>

 

W efekcie macie nagrodę główną za tę publikację w konkursie „Książka dla Trenera” 2019 w kategorii książka polskich autorów.

Ten sukces nas cieszy, ale patrzymy na niego z wielkim zaskoczeniem, bo nie tworzyliśmy książki dla trenera.

Było 12 członków jury. Każdy z nich musiał wybrać trzy książki i przyznać punkty: od trzech do jednego. Większość członków jury zdecydowała, że książka zasługuje na takie wyróżnienie. Naprawdę zupełnie się tego nie spodziewaliśmy. Natomiast trzeba pamiętać, że jednym z kluczowych elementów samej nagrody jest promowanie książek opisujących idee pracy na praktykach opartych na dowodach. W „Psychopedagogicznych mitach 2” pokazujemy, jak rozróżniać takie praktyki, w jaki sposób one są udokumentowane, udowodnione albo czy mają potencjał, żeby zostać udowodnione. Chcieliśmy też pokazać praktyki, które kryteriów naukowości nie spełniają, w jaki sposób je rozróżniać, dlaczego umysł nas zwodzi i każe wierzyć w coś, co nie ma naukowych podstaw, jak włączyć myślenie krytyczne. To są pewnie elementy, które sprawiły, że książka zyskała uznanie jury.

 


Jak odróżnić psychopedagogiczne mity od teorii oraz praktyki edukacyjnej i terapeutycznej opartej na wynikach rzetelnych badań?

Trzeba się przede wszystkim zastanowić, czym są badania określające efektywność danej praktyki, metody. Historia przecież pokazuje, że metody niby skuteczne okazywały się jednak zwodnicze. Tak stawało się w momencie, kiedy pojawiały się badania z grupą kontrolną. Bez tego nie jesteśmy w stanie określić, czy dana technika jest skuteczna, czy też nie. Za przykład niech posłuży delfinoterapia, której nie omawiamy co prawda w naszej książce, ale to wyrazisty przykład. Dopiero badania z grupą kontrolną pokazały, że dzieci, które pływają w basenie z dmuchaną orką oraz dzieci, które pływają z prawdziwymi delfinami, uzyskują podobną poprawę. Wcale więc nie trzeba męczyć żywych delfinów, żeby uzyskać pewną poprawę u dzieci z różnymi upośledzeniami.

 

Ucieszyło mnie, że rzetelnie zajęliście się biofeedbackiem.

Nie chcieliśmy wylewać dziecka z kąpielą, bo biofeedback sprawdza się w pracy ze stresem - do uczenia oddechu przeponowego, żeby lepiej panować nad napięciem własnego organizmu. Natomiast biofeedback jako podstawa naprawy skupiania uwagi w funkcjonowaniu dzieci z ADHD nie ma kompletnie uzasadnienia.

 

Jakich psychologicznych mechanizmów używamy, ulegając złudzeniom poznawczym w ocenianiu i podejmowaniu decyzji?

Najczęściej mówimy o prostych heurystykach, czyli skrótach myślowych, które nasz umysł wykorzystuje. Na przykład dużego, łysego, napakowanego mężczyzny typu kark, nie zapytamy, w którą stronę iść do banku, bo mamy dużo gotówki. Dzieje się tak, ponieważ nasz umysł pokazuje, że jest to sytuacja zagrażająca. Oczywiście, jest to skrót myślowy, ten człowiek może być przesympatyczny, wcale nie musi być zbirem, zagrożeniem dla nas. Natomiast nasz umysł woli dmuchać na zimne i założyć, że taka osoba jest niebezpieczna. Takich błędów myślenia jest naprawdę sporo.

 

Dlaczego ulegamy wpływom twórców i propagatorów twierdzeń oraz praktyków stosujących metody, które nie znalazły dostatecznego poparcia w wynikach poprawnie przeprowadzonych testów?

Bo wtedy dziecko i jego rodzice mają uzasadnienie dla problemu i sądzą, że nie muszą nic z nim robić, a przecież to bzdura. To, że nie znajdują skuteczności potwierdzenia jakiejś metody w badaniach naukowych, nie znaczy, że nie znajdują potwierdzenia w obserwacji. Wynika to z prostej sprawy: wszystkie dzieci się rozwijają, niezależnie, czy podejmujemy jakieś działania czy też nie. Dzieci z deficytami też się rozwijają. Czasami spokój, a czasami samo skupienie uwagi na nich sprawia, że zaczynają funkcjonować trochę lepiej. Większość rodziców angażujących się w praktyki nie oparte na dowodach naukowych mówi wprost, że ich to nie interesuje, dlatego, że sami widzą, że ich dzieci poprawiają funkcjonowanie. Poświęcają więc takim praktykom sporo czasu, wysiłku i pieniędzy. Nie chcą zauważyć, że gdyby zwyczajnie grali z dzieckiem w piłkę, efekt byłby taki sam. Właśnie dlatego różne dziwne metody zyskują popularność.

 

Dla mnie nieco kontrowersyjną metodą jest terapia integracji sensorycznej (SI).

Terapia integracji sensorycznej została opisana dokładnie przez Tomasza Garstkę w tomie pierwszym „Psychopedagogicznych mitów”. Jednak w tomie drugim zahaczamy o nią, próbując pewne sprawy wytłumaczyć. Dzieci mogą wykonywać mnóstwo ćwiczeń sensorycznych i one poprawią ich funkcjonowanie, tak samo jak wtedy gdy wykonywałyby inne ćwiczenia. W takich momentach to właśnie grupy kontrolne rozwiązują sprawę, czy rzeczywiście dana metoda przynosi działanie terapeutyczne, czy jej działanie jest tylko złudzeniem. Jak wspomniałem, czasami efekty rozwojowe i samo skoncentrowanie uwagi na dziecku przypisujemy cudownym praktykom.

 

Które z praktyk obecnie modnych, są niebezpieczne i nadużywane przez poradnie psychologiczno-pedagogiczne czy szkoły?

SI jest rzeczywiście mocno obecna w szkołach, ale nie jest niebezpieczna. Faktem jest, że wszystkie badania pokazują, że niektóre dzieci z deficytami mają problemy z integracją sensoryczną. Jej terapia niewiele daje, choć nie jest niebezpieczna. Tak naprawdę niewiele z tych cudownych metod jest niebezpiecznych. Na przykład delfinoterapia w większości przypadków jest bezpieczna, choć zdarzają się momenty, że delfin jako ssak - drapieżnik, potrafi się zirytować, uderzyć nosem dziecko. Zdarzały się nawet połamania kości. Czyli są elementy, kiedy się coś może wydarzyć nie tak, ale w większości przypadków te praktyki są bezpieczne - nikogo nikt prądem nie razi.

 

Rozumiem, ale czy poradnie psychologiczno – pedagogiczne w tej chwili nie nadużywają jakiegoś rozpoznania? Istnieją przecież terapeutyczne mody. Wydaje się, że jest nadrozpoznawalność zespołu Aspergera.

Tak, rzeczywiście, wcześniej mówiło się o nadrozpoznawalności ADHD, a teraz mówi się o nadrozpoznawalności zespołu Aspergera. I rzeczywiście, są pewne mody diagnostyczne, a na szkoleniach można się dowiedzieć różnych rzeczy o zaburzeniach i ich rozpoznawaniu. Jeżeli więc mówimy o diagnozach, największy problem leży w tzw. zasadzie Rumpelstiltskina: jak coś nazwiemy, problem znika. To tytułowy bohater jednej z baśni braci Grimm, taki diabełek, który spełnia różne życzenia, ale... coś za coś. Królewnie odda więc pierworodne dziecko pod warunkiem, że ona powie, jak on ma na imię. Królewna go nazwała, a wtedy on zapadł się pod ziemię. Podobnie psycholodzy z poradni mają wrażenie, że jak coś nazwą, problem zniknie. Jeśli dziecko sprawia w szkole problemy i nazwą to zespół Aspergera albo ADHD, to od razu będzie po problemie. Nie mam nic przeciwko diagnozom stawianym przez poradnie pod warunkiem, że za nimi idą konkretne interwencje. No bo na przykład, jeżeli diagnozujemy u dziecka dysleksję i ono ma papier na to, że może robić błędy ortograficzne i za tym nic nie idzie, albo na przykład ćwiczy na integracji sensorycznej, co niestety, nie poprawia jego zdolności do poprawnego ortograficznie pisania, to zaczynamy szkodzić temu dziecku. Tak więc jeżeli mówimy o diagnozach największy problem leży w zasadzie Rumpelstiltskina.

 

Już widać, że potrzebne byłyby „Psychopedagogiczne mity 3”.

Na razie jednak na trzeci tom nie zanosi się.