Lucyna Bojarska, autorka wielu publikacji o autorytecie nauczycielskim, obecnie pracuje w warszawskiej „Siedemnastce”, niepublicznym liceum tutorskim. Szkoła gromadzi młodzież, po przejściach, z problemami, w każdej klasie liczącej 15, 16 osób jest dwóch, trzech uczniów z zespołem Aspergera. A jednak problemów z autorytetem nie ma. Może dlatego, że pracują wyselekcjonowani nauczyciele, którzy po lekcjach prowadzą ciekawe życie, np. pracują w organizacjach pozarządowych, a to dzieciom imponuje? Są też świetni merytorycznie, bo dzieci mają sporo materiału do nadrobienia.

Ryba i uczeń głosu nie mają? Od września zmiany w nauczycielskich dyscyplinarkach>>

 

Uczeń traktowany jak partner

- W naszej szkole nie robimy nic nadzwyczajnego. Po prostu zwracamy uwagę na godność uczniów. I czujemy z ich strony szacunek, zaufanie, obserwujemy większą niż w innych szkołach karność.  Ale ponieważ walczymy o ich godność, czujemy z ich strony życzliwość, często robią różne rzeczy, byśmy się nie czuli z czymś źle. Budujemy relację, żeby uczeń czuł się ważny, czuł się istotnym elementem szkoły. Jest traktowany poważnie jako prawdziwy człowiek, który ma własne potrzeby, poglądy, własną tożsamość. Czasami spieramy się o te poglądy, ale jest to kłótnia przyjacielska, nie prowadzona ex cathedra.
Co więc wystarczy, żeby nie mieć problemów z szacunkiem uczniów i rodziców? Poważne traktowanie ucznia, rzetelne budowanie komunikacji i traktowanie go jak partnera. Dodaje, że choć pracuje w szkole, gdzie płacą za naukę dziecka, to nie są roszczeniowi. Kluczowy jest dialog z uczniem.

- Nie używamy słowa „musisz”. Mówimy: jeśli chcesz zdać maturę, powinieneś zrobić to, to i to. Nie przechwytujemy odpowiedzialności, nie dyrygujemy życiem ucznia, ale też nie robimy na siłę człowieka dorosłego. Staramy się uczyć, jak planować swoją pracę, żeby wystarczyło czasu na życie towarzyskie, bo budowanie relacji, bycie z ludźmi, w okresie dojrzewania są bardzo ważne. Tu dopiero pojawia się musisz: jeśli chcesz korzystać z życia, wyjechać gdzieś, zobaczyć coś, musisz wszystko zaplanować rozsądnie. Wystarczy więc dostrzec w uczniu człowieka i mamy autorytet. Taki drobiazg, prawda? - pyta Bojarska. - Nauczyciel nie powinien spinać się, brać na swoje barki: ty musisz przygotować się do matury, musisz mieć czerwony pasek. W ogóle nie rozumiem takiego myślenia. Przecież  uczniowie mają własną tożsamość, autentyczność, autonomię. Nikt nie przeżyje za nich życia, nikt nie przeżyje za nich kilku lat liceum. Jako nauczyciel mogę tylko pomóc, dać swoją wiedzę, doświadczenie, czas, żeby mogli porozmawiać na każdy temat - podkreśla Bojarska.

 


Na autorytet trzeba zapracować

Ekspertka zauważa, że to wymaga od nauczyciela odpowiedniego podejścia i jest zadaniem niełatwym. - Trzeba się wyrzec autorytetu z nadania: masz mnie słuchać gówniarzu, zgodziłam się łaskawie pracować za te marne pieniądze. Nie obchodzi mnie twoje zdrowie fizyczne i psychiczne, nie obchodzą mnie twoje ferie, masz zrobić 150 zadań, bo przedmiot, którego uczę, jest bogiem. W ten sposób wykopujemy ich z prawdziwego życia, a oni naturalnie buntują się, choć też usiłują się podporządkować - mówi Bojarska - Do naszej szkoły trafiają dzieci po przejściach, trudnościach, porażkach. Są depresje, fobie społeczne, fobie szkolne. Szkoła nie powinna produkować takich problemów! W naszej szkole zaczynają rządzić swoim życiem, ogarniają się i dopływają do matury, bez korepetycji, bo do nich zniechęcamy. Mamy takich uczniów, którzy sobie odpuszczają i decydują, że maturę będą robili przez 2, 3 lata, bo takie mają wskazania od psychiatry. Stąd wynika część naszych problemów ze średnią na maturach. Jeśli cierpią na chorobę dwubiegunową i nie chcą zrazić do siebie innych uczniów w okresie manii, wtedy dajemy przez chwilę nauczanie indywidualne, choć staramy się tego unikać. Wystarczy więc wzajemny szacunek, poważne traktowanie ucznia, ukłon w kierunku autonomii młodego człowieka, wtedy on czuje sprawczość. I oddaje nauczycielowi taką postawę. Zwyczajną troskę o dobre współżycie.

 

Jak wyjście z jaskini Platona

- Autorytetu nie budujemy na strachu – mówi Przemysław Staroń, Nauczyciel Roku 2018, uczy filozofii w II LO w Sopocie, jest psychologiem. - Lubię posługiwać się koncepcją opiekuna spolegliwego Tadeusza Kotarbińskiego. To ktoś, na kim młody człowiek może polegać, ufa mu, czuje jego wspierającą obecność. Autorytet budujemy poprzez bycie dla drugiego człowieka, wspierające towarzyszenie, totalną akceptację dla osoby, ale niekoniecznie aprobatę konkretnych czynów. Autorytet budujemy poprzez relację z młodym człowiekiem tworzącą przestrzeń bezpieczeństwa i akceptacji, co owocuje zaufaniem i gotowością do ekspresji siebie, a także dążeniem do naśladowania autorytetu. Młody człowiek mówi: "jak dorosnę, chcę być taki jak on". Nie da się tego budować bez autentyczności i wiarygodności - podkreśla.

Przemysław Staroń dodaje, że aby stać się dla kogoś autorytetem trzeba zacząć od pracy nad samym sobą. - Gdy dostawałem feedback od uczniów, że jestem ich autorytetem, wskazywali, że czują się przeze mnie bezgranicznie akceptowani. Nie oceniam ich, pytam: „jak się czujecie?”, mogą do mnie napisać, przyjmuję ich z otwartymi ramionami. Mogę się nie zgadzać na jakieś zachowania. Ale akceptacja osoby a aprobata czynów to dwie różne sprawy - mówi Przemysław Staroń - Uczniowie mówią, że jestem perfekcyjny w słuchaniu: patrzę na tę osobę, chłonę całym sobą. Mój kolega w rekomendacji do konkursu Nauczyciel Roku napisał: „Przemek wierzy w nas bardziej niż my sami” - tłumaczy. I dodaje, że budowanie autorytetu nie jest jakąś tajemną wiedzą, choć jest niełatwe.

- Nauczyciel, który chroni się za murem chłodu, dystansu, dyscypliny, gruboskórności, czuje się tam bezpiecznie. Wyjście poza mur wiąże się z poczuciem ryzyka odsłonięcia siebie. Ale to jak wyjście z jaskini Platona: może w pierwszej chwili oślepić. Zobaczysz jednak, jak to jest wspaniale, gdy zaczniesz tak postępować i tak żyć. Autentycznie i z oddaniem się budowaniu relacji. W polskich realiach bycie autentycznym jest dość trudne, gdyż żyjemy wciąż w dawnej mentalności, w której sporo jest oceniania, zazdrości, zawiści, a to wszystko wynika przede wszystkim z lęku. Tym bardziej trzeba rozcieńczać słoną wodę słodką - tłumaczy pedagog.

 


Pokazać uczniom, że są ważni

Ewa Radanowicz, dyrektorka szkoły w Radowie Małym, popegeerowskiej wsi w województwie zachodniopomorskim autorytet buduje dzięki konkretnym działaniom, za sprawą których szlachetne wartości są wszechobecne w życiu nauczycieli i uczniów. Więc po pierwsze jest to poszanowanie godności drugiego człowieka, bo jeśli pracujemy w ten sposób, wszystko wydaje się dużo łatwiejsze do zniesienia. Po drugie, zaufanie.

- Naprawdę mocno wierzę, że każdy uczeń, rodzic i nauczyciel ma dobre intencje, chce realizować wszystko na miarę swoich możliwości. Ta wiara bardzo mi pomaga – zapewnia Ewa Radanowicz  Trzecia jest  odpowiedzialność. Jeśli obdarzasz ludzi dużym zaufaniem, dajesz im poczucie, że mogą działać, realizować się, oni to oddają. Brzmi szczytnie? Wystarczy sobie ufać i być odpowiedzialnym? Ale to działa! Codziennie kształtujemy postawy, pokazując uczniom, jak może wyglądać świat, nauczycielom, jak funkcjonować w szkole, żeby nie było agresji, przemocowego działania. Wspieramy empatyczne oddziaływania na drugiego człowieka, uczniowie pracują w grupach mieszanych wiekowo, co powoduje, że biorą na siebie część odpowiedzialności. Robią to naprawdę fajnie - podkreśla. Dodaje, że autorytet buduje się poprzez otwartość wobec drugiego człowieka, przestrzeganie praw i obowiązków nauczycielskich

- Prowadzimy  dużo zajęć teatralnych, zajęć na świeżym powietrzu, aktywnie, na hamakach, na matach, w kręgu.  Dużo rozmawiamy. Część zajęć odbywa się w kuchni. Tam mamy możliwość poznania dziecka takim, jakie ono jest, jego potencjału i jego kłopotów. Razem przygotowujemy posiłki i razem je spożywamy. Przy stołach. Bo robimy edukację przy stole. W szkole jest mnóstwo stołów. Stół jest miejscem, które zobowiązuje, ale też które otwiera. Na korytarzach stoją stoły przykryte obrusami. I krzesła. Słowem  budujemy dobrą atmosferę, bezpieczne warunki do pracy dla nauczyciela i  ucznia tłumaczy. Dodaje, że ogromną rolę w tym procesie odgrywa dyrektor, który pomaga w budowaniu bezpiecznej przestrzeni.

 

- Szkoła powstała z ruin, ludzie czuli się osamotnieni, bez pracy, dzieci nie miały wielkich ambicji ani horyzontów, a teraz kwitnie. Bo zawsze dbaliśmy, aby to, co dajemy uczniom, było najlepsze. Nie chodzi o wypasione pracownie, o świetny sprzęt. Najlepsze znaczy: dużo uwagi, pomoce dydaktyczne wykonane perfekcyjnie, przemyślane zajęcia. Po dobrą edukację przyjeżdżają do nas dzieci z miast - mówi Ewa Radanowicz -  Dużo spraw udało nam się zrealizować, doprowadzić od początku do końca, dzięki temu, że jesteśmy autentyczni, że to co mówimy i to co robimy idzie w parze, że bardzo nam zależy na uczniach, że staramy się ich wyposażyć w uniwersalne  kompetencje, umiejętności, które pozwolą im dobrze funkcjonować na kolejnych etapach życia. Nigdy nie piętnujemy osób, które mają trudności, wspieramy.  Dla nas ważne jest, żeby uczniowie wierzyli w wartości i je pielęgnowali - tłumaczy.