Przypomnijmy, że na początku lutego młodzi lekarze podpisali porozumienie z ministrem zdrowia Łukaszem Szumowskim. Gwarantuje ono wynagrodzenie rezydentom w wysokości 4 tys. brutto miesięcznie dla lekarzy odbywających specjalizację w dziedzinach nie priorytetowych oraz 4700 zł w dziedzinach priorytetowych. Mają tyle zarabiać nie później niż 1 lipca 20018 r. Także lekarzom specjalistom obiecano znaczące podwyżki. Specjaliści zatrudnieni na podstawie umowy o pracy mają otrzymać wynagrodzenie zasadnicze w kwocie nie mniejszej niż 6750 zł miesięcznie. By dostać te dodatkowe pieniądze muszą się zobowiązać, że nie będą wykonywali tożsamych świadczeń medycznych finansowanych ze środków publicznych w innej placówce medycznej niż główne miejsce pracy.

- Zapisy porumienienia zakładają też znaczący wzrost wynagrodzeń dla lekarzy rezydentów i lekarzy specjalistów, co może rodzić podziały w  środowisku – podkreśla prezes Zofia Małas. – Trwają prace nad nowelizacją ustawy o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia, ale ze względu na podpisane porozumienie wszystkie zaproponowane stawki trzeba zweryfikować. W związku z zapisem mówiącym o podniesieniu wynagrodzenia lekarzy rezydentów do poziomu nie mniejszego niż 4000–4700 zł brutto już od 1 lipca, oczekujemy, że i w naszych zawodach wynagrodzenie wzrośnie proporcjonalnie.

 [-OFERTA_HTML-]

Oczekujemy takiego samego traktowania jak rezydenci

Młodzi lekarze podczas głodówki podkreślali, że brakuje specjalistów w Polsce, dlatego by zachęcić młodych ludzi do pozostania w Polsce, konieczne są podwyżki.

- Wśród pielęgniarek i położnych są ogromne braki kadrowe, dlaczego oczkujemy takiego samego potraktowania, jak rezydenci. My też jesteśmy specjalistami – mówi prezes Małas.

Krystyna Ptok dodaje, że pielęgniarki głodowały już nie raz, ale na razie nie chcą sięgać po takie metody.

- Liczymy na dialog, ale w nieskończoność nie możemy rozmawiać – mówi Krystyna Ptok. - Pod koniec marca jest posiedzenie zarządu krajowego związku i wtedy zapadną decyzje co dalej. Wszystko zależy od tego, co uda nam się wypracować do tego czasu. Skoro lekarzom specjalistom z dnia na dzień można dać podwyższyć wynagrodzenia o 48 proc., to my liczymy na podobne propozycje.

Za trzy lata 70 tys. pielęgniarek odejdzie na emeryturę

Według danych NRPiP w Polsce jest 225 tys. pielęgniarek czynnych zawodowo oraz 27 tys. położnych czynnych zawodowo. Problem polega na tym, że tylko 33 tys. to osoby młode, czyli od 21. do 40. roku życia, a zdecydowana większość (173 tys.) pielęgniarek ma od 40 do 60 lat. Według naszych szacunków do 2020 roku z zawodu będzie mogło odejść – ze względu na uprawnienia emerytalne – około 25 proc. pielęgniarek i położnych, co spowoduje jeszcze większy niż dotychczas deficyt kadrowy.

- Za trzy lata z systemu odejdzie 70 tysięcy pielęgniarek. Oznacza to dramat dla systemu ochrony zdrowia – alarmuje prezes Małas. – Nie będzie miał kto ich zastąpić, bo co roku dyplomy otrzymuje niecałe 5 tys. pielęgniarek i położnych, spośród których tylko 65 proc. podejmuje pracę w zawodzie. Pozostali absolwenci wybierają inną pracę, choćby w przemyśle farmaceutycznym lub kosmetologii. Małas podkreśla, że dzięki wprowadzonej w 2015 r. przez ministra zdrowia prof. Mariana Zembalę podwyżce (otrzymują 400 zł w kolejnych czterech latach, poczynając od września 2015 r.), wyraźnie widać, że wzrost wynagrodzenia skutecznie zatrzymuje wykwalifikowany personel w zawodzie.

Trzy lata temu zaświadczenia potrzebne do pracy za granicą otrzymywało około 1,5 tys. pielęgniarek rocznie, w 2016 r. – ok. 900, a w ubiegłym już tylko 650. – Nadal są potrzebne rozwiązania systemowe, dotyczące zarówno płacy, jak i warunków pracy, by umożliwić utrzymanie bezpiecznego wskaźnika pielęgniarek i położnych na 1000 mieszkańców – mówi prezes Małas i dodaje, że braki kadrowe odbijają się na jakości opieki nad pacjentem.

Jedna pielęgniarka na dyżurze, to zwiększa ryzyko błędu

W krajach zachodnich jedna pielęgniarka opiekuje się kilkoma pacjentami, w Polsce – kilkunastoma, a nawet kilkudziesięcioma. Liczba pielęgniarek przypadających na 1000 pacjentów jest u nas najniższa wśród krajów Unii Europejskiej. - Zdarzają się w Polsce oddziały, gdzie na 40 pacjentów jest tylko jedna pielęgniarka. Ona nie jest fizycznie w stanie wykonać wszystkich czynności przy chorych. Taka organizacja pracy powoduje także nie tylko ogromny stres i pośpiech, ale także zwiększa ryzyko błędu – podkreśla prezes.

Prezes NRPiP podkreśla, że w sytuacji, w której kasjerka w drogerii zarabia 3,5 tys. zł brutto, a wykształcona pielęgniarka w szpitalu ma 2,4 tys. brutto, nie należy się dziwić, że notowany jest tak duży odpływ absolwentów z zawodu. - Przez długi czas inwestowano w infrastrukturę szpitala, a zapomniano o ludziach. Nawet w ostatnich latach nadal ważniejszy był nowy oddział i tomograf niż personel. Jeśli nic się nie zmieni, te piękne, nowe szpitale będą stały puste. W Wielkiej Brytanii już tak się dzieje – mówi Małas.

Pielęgniarki z Ukrainy nie wypełnią luki pokoleniowej

GUS w najnowszym raporcie na temat wynagrodzeń podał, że pielęgniarki i położne znalazły się w grupie najmniej zarabiających specjalistów: 4121,40 zł brutto – dla pielęgniarek oraz 4142,36 zł położnych. (pielęgniarki podkreślają, że do tej średniej wliczone są także zarobki kadry zarządzającej pielęgniarskiej). 

W przypadku pielęgniarek średnie wynagrodzenie w sektorze publicznym wyniosło 4176,31 zł, zaś w sektorze prywatnym 3841,83 zł. Położne w zatrudnione w sektorze publicznym średnio zarabiają 4193,49 zł, zaś w sektorze prywatnym 3802,94.

Według Małas to nie prawda, że braki kadrowe w pielęgniarstwie w Polsce uda się załatać pracownikami z zagranicy. – W Polsce pracuje 90 pielęgniarek z Ukrainy, a w sumie 170 osób obcego pochodzenia – podkreśla Małas. – Dla pracowników z innych krajów nasze pensje nie są atrakcyjne, nie mówiąc już o większym obciążeniu pracą.