PAP: Naczelna Rada Lekarska i związki zawodowe oceniły list ministra zdrowia Bartosza Arłukowicz o potrzebie zmian w Kodeksie Etyki Lekarskiej, jako próbę przerzucenia na lekarzy odpowiedzialności za złe funkcjonowanie systemu ochrony zdrowia. Jaki był cel tego listu?

Sławomir Neumann: Nie dziwi mnie taka opinia związków i organizacji lekarskich, ale ten list nie jest po to, żeby stygmatyzować to środowisko. Chcemy zwrócić uwagę na pewne problemy związane z zamknięciem tej grupy zawodowej. Nie oskarżamy lekarzy, nie mówimy, że wszyscy źle pracują, ale mówimy o tym, żeby byli bardziej wyczuleni na przypadki, gdy coś złego dzieje się z pacjentem. Chodzi o sytuacje, gdy chorzy nie uzyskują pomocy lekarskiej na odpowiednim poziomie, albo nie uzyskują jej wcale. Trzeba przestać zaklinać rzeczywistość i mówić o jakimś mitycznym systemie, że zawodzi, kiedy można wskazać z imienia i nazwiska osobę, która nie udzieliła pomocy pacjentowi tak, jak powinna.

PAP: Czy z informacji Ministerstwa Zdrowia wynika, że problem z nieodpowiednim traktowaniem pacjentów narasta?

S.N.: W ostatnich miesiącach media informowały o nieszczęściach, które spotkały niektórych pacjentów z powodu braku odpowiedniej opieki medycznej. Pierwsza reakcja środowiska lekarskiego najczęściej była taka, że to jest wina systemu, a lekarz jest niewinny. Jeżeli tak będziemy podchodzić do sprawy, to zabrniemy w ślepy zaułek. Jeśli samorząd lekarski zamknie się na problem, jakim są błędy lekarskie i uzna, że wszyscy którzy pracują w tym zawodzie są genialni, najlepsi i nie zdarzają im się żadne pomyłki, to będzie to pierwszy krok do tego, aby stracić szacunek w społeczeństwie, aby prestiż tego zawodu upadł. Środowisko samo powinno się zacząć oczyszczać. My proponujemy żebyśmy razem zajęli się tą sprawą. Nie możemy zmienić Kodeksu Etyki Lekarskiej, musi to zrobić samorząd.Deklarujemy chęć i pomoc przy pracach nad tym dokumentem.

PAP: W ramach samorządu lekarskiego działa sąd zawodowy, czy pana zdaniem nie spełnia on swojej roli?

S.N.: Spotykaliśmy się z przedstawicielami Naczelnej Izby Lekarskiej, rozmawialiśmy o problemach sądów lekarskich, ale efekty ich działalności są niezadowalające. Statystyki mówią same za siebie. Korporacje zawodowe mają lepsze i gorsze czasy, ale jeżeli będą się zamykały i mówiły, że nas nie wolno krytykować, bo zły jest system, a my jesteśmy najlepsi, tylko w tym systemie nie potrafimy sobie poradzić, to znaczy, że jesteśmy na równi pochyłej. Dziś prestiż zawodu lekarskiego jest nadszarpnięty, bez zmian może być tylko gorzej.

PAP: W ostatnich dniach pojawiły się doniesienia mówiące, że Ministerstwo Zdrowia zamierza ograniczyć koszyk świadczeń gwarantowanych. W ocenie posłów PiS i SLD chodzi o to, by Polacy płacili za część procedur medycznych w ramach dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Czy są takie plany?

S.N.: Poziom debaty w tej sprawie jest żenujący. Pacjenci są straszeni, że pozostaną bez opieki medycznej gwarantowanej przez NFZ. Dzisiaj w Polsce 2 mln ludzi korzysta z abonamentów medycznych. Oni sami lub firmy, w których pracują, opłacają składkę, żeby korzystać z dodatkowych usług, poza NFZ. To jest dobrowolne ubezpieczenie, które już funkcjonuje. Kilkaset tysięcy osób ma już wykupione polisy zdrowotne. Zamykanie na to oczu i mówienie, że tego nie ma, jest nie tylko nieuczciwie, ale świadczy także o złej woli. Oczywiste jest to, że wprowadzając dodatkowe ubezpieczenia trzeba zbudować koszyki świadczeń: tych, które są finansowane w ramach NFZ, i tych, które obejmą ubezpieczenia. Obecnie nie ma nawet projektu tych koszyków, a już jest straszenie, że służba zdrowia przestanie być bezpłatna. To za rządów PO powstał koszyk świadczeń gwarantowanych, to my go regularnie zmieniamy i unowocześniamy.

PAP: Dlaczego MZ zależy na wprowadzeniu dodatkowych ubezpieczeń? Czy to recepta na poprawę sytuacji w ochronie zdrowia?

S.N. Chcemy opisać system, który już funkcjonuje i dać mu szansę rozwoju. Celem MZ jest to, by dodatkowe ubezpieczenia nie były ekskluzywnym produktem tak, jak jest dziś, ale żeby mogło z nich korzystać 10-12 mln Polaków. Obecnie firmy ubezpieczeniowe kierują swoją ofertę głównie do mieszkańców dużych miast, ludzie w mniejszych miejscowościach nie mają szans na pełne korzystanie z ubezpieczeń. Oferta ta dotyczy też głównie podstawowej opieki, a pomija leczenie w szpitalach. Środki pochodzące od firm ubezpieczeniowych będą mogły wykorzystywać przychodnie i szpitale publiczne. Po wykonaniu kontraktu z NFZ lecznice mogłyby używać swoich rezerw do przyjmowania pacjentów w ramach dodatkowych ubezpieczeń. Zdarza się, że świadczenia zakontraktowane przez NFZ wykonywane są do godz. 13-14, a w kolejnych godzinach sprzęt nie jest używany. Dzięki temu szpital mógłby zwiększać swoje dochody, a to służyło by wszystkim pacjentom, także tym nieubezpieczonym.

PAP: Nie brakuje opinii, że dodatkowe ubezpieczenia sprawią, że osoby, które ich nie wykupią będą miały ograniczony dostęp do leczenia, ponieważ ubezpieczeni będą mogli omijać kolejki do lekarzy.

S.N. Głównym filarem ochrony zdrowia w Polsce jest i będzie NFZ i budżet państwa. Prywatne ubezpieczenia nie zastąpią systemu publicznego, one będą tylko uzupełnieniem. Nie można okłamywać ludzi i mówić im, że w ochronie zdrowia wszystko jest bezpłatne, bo to nie prawda. Jeżeli ktoś chce z prywatnej kieszeni zapłacić za świadczenie zdrowotne, to nie możemy mu tego zabraniać. Przecież już dziś ludzie chodzą na prywatne wizyty lekarskie i tym samym omijają kolejki. Czy mamy zakazać prywatnego chodzenia do lekarzy? To absurd. Polacy średnio wydają na ochronę zdrowia kilkaset złotych rocznie. Chcielibyśmy, aby te pieniądze nie trafiały bezpośrednio do kieszeni lekarza, ale poprzez innych dodatkowych płatników do systemu ochrony zdrowia. Umożliwią to dodatkowe ubezpieczenia, dzięki nim okaże się, że wizyty będą znacznie tańsze.

PAP: Czy dodatkowe ubezpieczenia nie naruszają zasady solidaryzmu społecznego?

S.N.: Osoba, która ma dodatkowe ubezpieczenie i skorzysta z niego, zwalnia miejsce w kolejce pacjentów otrzymujących świadczenia finansowane przez NFZ. Składka tej osoby, którą wpłaca do NFZ jest przekazywana na leczenie innych. To jest właśnie prawdziwy solidaryzm społeczny. Ci którzy nie wykupią dodatkowych ubezpieczeń będą nadal korzystać z tego, że za ich leczenie będzie płacił NFZ, natomiast dodatkowe środki z ubezpieczeń dobrowolnych trafią także do systemu publicznego w ten sposób go zasilając.

PAP: Jakie zachęty finansowe przewidujecie państwo dla osób wykupujących dodatkowe ubezpieczenia? Pojawiała się propozycja ulgi podatkowej.

S.N.: W tym roku Polskę obowiązuje procedura nadmiernego deficytu i jakiekolwiek ulgi są wykluczone z mocy prawa. Mam jednak nadzieję, że w 2014 r. zostanie ona już zdjęta i wtedy będziemy mogli rozmawiać o różnych rodzajach wsparcia. Zachęty są na pewno konieczne, nie chodzi tylko o ulgę, ubezpieczenia mogły być opłacane np. przez pracodawcę z Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych.

PAP: Część ekspertów uważa, że sytuację w ochronie zdrowia poprawiłoby podniesienie składki na ubezpieczenie zdrowotne? Premier Donald Tusk zapowiadał to w 2008 r.

S.N.: W przypadku spowolnienia gospodarczego podniesienie kosztów pracy jest potężnym ryzykiem. Po pierwsze może mieć negatywne skutki na rynku pracy. Po drugie mimo procentowego podniesienia składki, nominalny wpływ składki wcale nie musi być większy, ponieważ może się zmniejszyć ilość osób, które będą składkę płaciły, jeżeli cześć pracowników przejdzie do szarej strefy. Uważam, że nie jest to dobry moment na podnoszenie składki. Wiemy, że nakłady na ochronę zdrowia są niewystarczające, dlatego szukamy różnych możliwości i chcemy, by do systemu wpływały pieniądze z dodatkowych ubezpieczeń. Podniesienie składki nie spowoduje znaczącego przyrostu środków, natomiast może spowolnić gospodarkę. To napędzanie gospodarki i wzrost liczby pracujących wpłynie na wzrost przychodów ze składki.

PAP: Jaka jest obecnie sytuacja finansowa NFZ?

S.N.: Wydaje się, że przychód na koniec roku będzie mniejszy niż zakładano, ale dzisiaj jeszcze za wcześnie na szacowanie ewentualnego niedoboru. Zakładaliśmy, że pierwsze półrocze będzie słabsze.