Protest lekarzy z powodu wypowiadania umów opt-out pokazał, że szpitale mają problemy z kadrą medyczną. Tymczasem minister zdrowia twierdzi, że mamy wystarczającą liczbę lekarzy, a na dyżurach jest ich za dużo. Jak więc jest naprawdę?

Z najnowszych danych OECD, które jest rzetelnym źródłem informacji, wynika, że w Polsce na tysiąc mieszkańców przypada 2,3 lekarza, jeszcze niedawno było to 2,2. Jest to liczba statystyczna, oparta na definicji „practising doctors”, która służy do porównania naszej sytuacji z innymi krajami. I według tego porównania Polska jest na szarym końcu spośród krajów Unii Europejskiej.

Minister zdrowia dzieli liczbę mieszkańców przez liczbę lekarzy i twierdzi, że w Polsce jest dużo lekarzy. Nie wiadomo, czy bierze pod uwagę fakt, ile z tych osób nie wykonuje obowiązków lekarzy, polegających na leczeniu pacjentów, ale pełniących funkcje w urzędach w których wykonuje się czynności związane z przygotowywaniem, organizowaniem lub nadzorem nad udzielaniem świadczeń opieki zdrowotnej, na przykład w NFZ, czy w Ministerstwie Zdrowia.

Z pewnością lekarzy jest u nas mniej niż w innych krajach, jednak ważniejsze od liczby lekarzy jest to, w jakim procencie wykorzystuje się ich wiedzę i kompetencje. Lekarz kształci się przez wiele lat, to kształcenie kosztuje, tymczasem pracując, wiele czasu przeznacza na czynności biurokratyczne. Według naszych badań przeprowadzonych cztery lata temu 49 procent czasu wizyty pacjenta to „papierkowa robota”. A tymczasem z roku na rok przybywa biurokratycznych czynności, więc dzisiaj ich udział mógł się zwiększyć nawet do 80-90 procent.  Lekarzy w tym zakresie mogliby zastąpić inni dobrze przygotowani pracownicy tak, by lekarz mógł swoją długo zdobywaną, kosztowną wiedzę lepiej wykorzystać.

 [-DOKUMENT_HTML-]

Czyli gdyby odwrócić te proporcje i 80-90 procent czasu pracy lekarzy zajmowałyby czynności związane z leczeniem, to wówczas liczba lekarzy byłaby wystarczająca. Zupełnie inaczej wyglądałyby wtedy także dyżury lekarskie. W krajach zachodnich lekarz dyżurujący jest kierownikiem całego zespołu dyżurujących pracowników, u nas natomiast lekarz musi sam od początku do końca wszystko zrobić.


Rozwiązanie takie próbuje wprowadzić Beskidzkie Centrum Onkologii Szpital Miejski w Bielsku-Białej, gdzie planowano zastąpić izbę przyjęć centrum obsługi pacjenta. NFZ zapowiedział kontrolę, czy nie zagraża to bezpieczeństwu pacjentów, a może należałoby takie rozwiązanie traktować jak nowatorską metodę realizującą postulaty, o których pan wspomniał?

Sprawa nie jest taka prosta, bo rozwiązanie musi być wprowadzone systemowo. Nie jest tak, że za sprawą czarodziejskiej różdżki lekarz nie będzie potrzebny na izbie przyjęć, będzie potrzebny, ale powinien być tam po to, by zbadać pacjenta. 


Czyli jednym z problemów jest niewłaściwe wykorzystanie wiedzy lekarzy. Co jeszcze?
 

Problemem kadry medycznej, podobnie jak całego społeczeństwa, jest starzenie się. Z Centralnego Rejestru Lekarzy wyraźnie wynika, że 1 października 2017 roku 25 procent pracujących lekarek oraz 17 procent lekarzy osiągnęło wiek emerytalny. Fala lekarzy, którzy przechodzą na emeryturę, narastać będzie w ciągu najbliższych lat. Póki co jeszcze nie jest duża i to jest jedyne szczęście. Jednak podczas spotkania z lekarzami – seniorami coraz częściej słyszę głosy, że aby wesprzeć protest rezydentów należy na miesiąc zaprzestać pracy.

Faktem jest, że publicznym system opieki zdrowotnej opiera się na seniorach. Zbieramy na ten temat dane z okręgowych izb lekarskich. Okręgowa Izba Lekarska w Toruniu stwierdziła, że 33 procent świadczeń w ramach kontraktów z NFZ jest wykonywanych przez lekarzy, którzy są emerytami. Okręgowa Izba Lekarska w Częstochowie podała, że 30 procent kontraktu dla NFZ wykonują lekarze emeryci. Można powiedzieć, że lecznictwo publiczne jest obsługiwane przez osoby w wieku senioralnym. Jesteśmy z tego dumni, o ile wynika to z pasji wykonywania zawodu czy chęci pomagania ludziom, ale na pewno nie jest to zjawisko korzystne, jeśli jest spowodowane koniecznością dorabiania do „głodowego portfela”.

Sytuację tę obrazuje prawdziwa historia, która latem 2017 roku zdarzyła się w jednym ze szpitali, gdzie na dyżur w izbie przyjęć zapisała się lekarka, która miała ponad 80 lat. Ponieważ przyjechała na dyżur wcześniej, a była zmęczona jazdą do szpitala, położyła się na chwilę na trawie przed budynkiem szpitala, aby odpocząć. Gdy usnęła, ktoś ją zobaczył i wezwał pogotowie, bo myślał, że coś jej się stało. W ten sposób na dyżur na izbę przyjęć lekarka trafiła na noszach, co jak w soczewce pokazuje sytuację, że problem jest głębszy.


Lekarzy jakich specjalności brakuje przede wszystkim?

Inna sytuacja jest w lecznictwie zamkniętym, inna w lecznictwie otwartym. W lecznictwie zamkniętym, które jest najbardziej niedofinansowane, brak lekarzy dotyczy praktycznie wszystkich specjalności. Na prawie wszystkich oddziałach pracują lekarze starsi, w wieku emerytalnym lub zbliżający się do tego wieku. Za rok będzie to dotyczyło także mnie i zapewne, tak jak wszyscy będę dalej pracował, ale się poważnie zastanowię, czy na pewno w szpitalu. Ustawa o sieci szpitali dramatycznie pogorszyła bowiem sytuację pracujących w tych placówkach lekarzy, zwiększyła także obciążenia finansowe, nie mówiąc już  o tym, że szpital ma kilka misji do wypełnienia.

 [-OFERTA_HTML-]

Jedną z nich jest zapewnienie opieki 24-godzinnej. Powstaje pytanie, czy powinien to robić lekarz, który ma 64 lata. Kolejną jest uczenie młodych lekarzy i koordynacja ich pracy. I tu powstaje pytanie, czy powinien to robić lekarz, który ma 64 lata. Odpowiedź na pierwsze brzmi „nie”, na drugie „tak”. Problem w tym, że jeżeli na starszych lekarzy spada i jedno i drugie to ogrom obciążenia jest tak duży, że każdy senior się zastanowić, czy dalej kontynuować pracę.

NFZ toleruje fikcję, polegającą na tym, że zatrudnia się na przykład lekarzy chirurgów, którzy maja powyżej 80 lat, aby liczba się zgadzała i by w papierach wyglądało, że opieka chirurgów jest zapewniona. W praktyce chirurgów zdolnych do tego, aby bez drżenia ręki przeciąć skórę pacjentowi jest o wiele mniej niż w papierach.

Braki lekarzy prawie wszystkich specjalności w szpitalnej sieci szczególnie dotyczą szpitali I i II stopnia. Tu są największe braki, ale także tu jest największa liczba chorych ludzi. Sytuacja jest łatwiejsza w szpitalach wąsko specjalistycznych.

Złym rozwiązaniem było wprowadzenie razem z siecią szpitali nocnej i świątecznej pomocy przy szpitalach, które już borykały się z brakiem lekarzy i teraz mają problem z obsadą dyżurów w tych poradniach.

W związku z brakiem lekarzy dyżurujących wzrosły stawki za dyżury. W tej chwili lekarz specjalista w szpitalu powiatowym na Śląsku zarabia 3800 na etacie (brutto). Jeżeli zostaje na dyżur stawka godzinowa ulega podwyższeniu, ale po przeliczeniu za godzinę dyżuru otrzymuje 20 zł (brutto). Natomiast lekarz spoza tego szpitala nie chce pracować na dyżurze za stawkę niższą niż 100 zł za godzinę.

Brakuje psychiatrów, chirurgów dziecięcych, ginekologów- położników, pediatrów. Tragiczna sytuacja jest w patomorfologii, a przecież nie ma leczenia onkologicznego bez diagnostyki patomorfologicznej. Wynik histopatologiczny powinien być efektem pracy eksperta, który musi być pewny tego, co stwierdza. Złe odczytanie wyniku może skutkować śmiercią pacjenta lub niepotrzebnym jego cierpieniem. Podobna sytuacja jest w mikrobiologii.

Panuje opinia, że potrzebujemy więcej geriatrów…

Geriatrów w całej Polsce jest 417, ale według mnie ważniejsze od kształcenia geriatrów jest dostosowanie programów kształcenia specjalistów do potrzeb ludzi starszych, szczególnie specjalistów w zakresie interny. Geriatrzy mogliby być tylko zatrudniani w większych szpitalach i konsultować starszych pacjentów z różnych oddziałów, szczególnie kardiologicznego, neurologicznego czy internistycznego, a instytuty geriatrii są potrzebne, aby uczyć tej specjalności.

Nie jest natomiast możliwe przez najbliższe 50 lat, abyśmy obsłużyli starzejące się społeczeństwo przez masowe otwieranie poradni czy oddziałów geriatrycznych. To jest nierealne. Trzeba tak zorganizować system, aby wiedzę o leczeniu starszych ludzi posiadali interniści, a w razie wątpliwości i problemów aby mogli zasięgać rady geriatrów.


A jak wygląda sytuacja w przypadku lekarzy rodzinnych?

Jeżeli przyjmiemy, że lekarz rodzinny może objąć opieką maksymalnie 2 tysiące pacjentów, potrzebujemy około 20 tysięcy lekarzy rodzinnych. Z rejestru wynika, że mamy ich niecałe 11 tysięcy, czyli zbyt mało. Jednak problemem jest także to, że zgodnie z ustawą o podstawowej opiece zdrowotnej ci lekarze POZ, którzy nie są lekarzami rodzinnymi, będą musieli uzupełnić swoje kwalifikacje. Tymczasem 90 procent zagadnień medycznych, z którymi spotyka się lekarz rodzinny, dotyczy interny, a zdobycie specjalizacji z interny trwa co najmniej 5 lat. Dlatego osoby, które mają doświadczenie,  od wielu lat pracują w POZ i są świetnymi fachowcami, a mają na przykład po 60 lat, nie będą zainteresowane uczestniczeniem w kursach dokształcających i mogą po prostu zrezygnować z tej pracy. Wówczas rzeczywiście będzie problem z brakiem lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej.


Co może rozwiązać problemy w ochronie zdrowia w Polsce?

Przede wszystkim zwiększenie finansowania, do co najmniej 6 procent i nie za 7 lat, jak zakłada ustawa, która 1 stycznia 2018 roku weszła w życie, ale jak najszybciej. Potrzebne są rozwiązania systemowe, takie jak wprowadzenie współpłacenia za usługi, czy to w formie dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych czy w innej.

Dobrze byłoby systemom ochrony zdrowia w tych krajach, które mają tak małą liczbę lekarzy jak my lub zbliżoną do nas, i zastanowić się, jak to tam działa. Przykładem takiego państwa są Czechy. Wystarczyło w tym kraju zwiększyć do minimalnego wymaganego poziomu środki na ochronę zdrowia i w tej chwili Czechy znalazły się w rankingu krajów europejskich przed Francją.

Oprócz ilości pieniędzy ważne jest także to, jakie usługi medyczne chcemy dzięki nim opłacić, czyli racjonalne wykorzystanie środków. Trzeba ocenić, co można w systemie publicznym otrzymać realnie za środki, które są na ten cel przeznaczane. Za pozostałe usługi trzeba dopłacić lub zdecydować, że przeznaczamy środki z budżetu na zdrowie zamiast na inny sektor, na przykład obronny. Jeżeli społeczeństwo przeznacza na przykład tysiąc złotych na ochronę zdrowia, musi wiedzieć, ile za tę kwotę realnie może otrzymać. Obecny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł jeszcze podczas tzw. białego szczytu walczył o współpłacenie w ochronie zdrowia, a teraz mówi, że współpłacenia nie będzie.

 

Rozmawiała: Magdalena Okoniewska