Niska kategoria naukowa to dla uczelni wyrok – zależy od niej nie tylko wysokość finansowania, ale również uprawnienia. Ośrodki z kategorią niższą niż B+ tracą możliwość nadawania stopni i tytułów, prawo do prowadzenia szkoły doktorskiej oraz samodzielność przy tworzeniu kierunków. Tak to wykoncypowali twórcy reformy będącej oczkiem w głowie ministra Jarosława Gowina – surowe, ale obiektywne kryteria, miały pomóc polskim uczelniom w umiędzynarodowieniu i wybiciu się w międzynarodowych rankingach.

Czytaj:
Prof. Stec: W naukach prawnych też warto stawiać na międzynarodowy przekaz>>
Po wrzutkach na listę czasopism ewaluacja uczelni może rozstrzygnąć się w sądzie>>
Prof. Wierczyński: Zmiany na liście czasopism bezprawne, kiedyś do cofnięcia>>

 


Punktoza, hiperpunktoza - korekta

Już na etapie prac nad reformą zwracano uwagę, że ten kierunek nie jest najlepszy – wskazywano między innymi, że doprowadzi do pogłębienia się zjawiska „punktozy”, czyli pogoni za publikacjami, kosztem innych zadań uczelni, jak dydaktyki. Nacisk na publikacje w czasopismach zagranicznych budził pewne obawy ze strony przedstawicieli nauk humanistycznych, którzy podkreślali, że nie mają one tak międzynarodowego charakteru, jak nauki przyrodnicze, co powoduje, że o punkty w tych dyscyplinach będzie trudniej.

Nie pomogła też epidemia Covid-19, która przeciągnęła cały proces ewaluacji – obecna tura obejmuje 5 lat - od 2017 do 2021 r. I dla jej wyników kluczowe mogą okazać się właśnie zmiany wprowadzone niejako w doliczonym czasie gry. Chodzi tu o zmiany w wykazach czasopism, których kilkukrotnie i niezgodnie z ustalonymi wcześniej procedurami, dokonywał resort nauki.  Kolejny krok to znowelizowanie przepisów regulujących ustalanie wartości referencyjnych – wedle pierwotnego zamysłu ustalać je miała Komisja Ewaluacji Nauki, po zmianach wyda ona jedynie rekomendacje, a wartości ustali minister. A to – jak zapowiedział – stanie się jeszcze w tym tygodniu.

 

Minister na ratunek

I ze swoich uprawnień resort skorzysta, skoryguje wartości zaproponowane przez KEN. A to dlatego, że ich zastosowanie oznaczałoby dla wielu uczelni utratę uprawnień. Przemysław Czarnek podał w poniedziałek, że wyniki oparte na zestawieniach wartości referencyjnych zaproponowanych przez KEN 211 podmiotów zachowałyby 747 uprawnień, 56 podmiotów traciłoby 98 uprawnień do nadawania stopnia doktora, a 102 podmioty zyskiwałyby łącznie 168 nowych uprawnień.

Minister edukacji tłumaczył, że gdyby resort zgodził się na ocenę KEN to np. Szkoła Głowna Handlowa traciłaby prawa do nadawania doktoratu i stopnia doktora habilitowanego w ekonomii i zarządzaniu. Z kolei Szkoła Głowna Gospodarstwa Wiejskiego traciłaby te uprawnienia na weterynarii a Uniwersytet Jagielloński - w naukach farmaceutycznych. Z tego powodu zaznaczał, że zmiany są niezbędne, by uniknąć skandali.

–  Na plus należy zapisać to, że resort chce uniknąć szkód, które spowodowałaby ewaluacja według pierwotnych zasad wprowadzonych przez ministra Gowina - mówi dr hab. Grzegorz Krawiec, profesor Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. - Co jednak z tymi, którzy ciężko i uczciwie pracowali na swój wynik? Okazuje się, że nie warto, bo wszystko zależy od ministra – mówi.

 

Ale i bez korekty system mało sprawiedliwy

Profesor Piotr Stec z Uniwersytetu Opolskiego wskazuje, że trzymanie się zasad sprzed modyfikacji dokonanych przez ministra Czarnka, wcale nie oznaczałoby, że ewaluacja byłaby sprawiedliwa. Choć nie wiadomo, jaką metodę zastosowała KEN w tym roku, to zwykle – jak tłumaczy prof. Stec – bierze się pod uwagę arbitralnie ustaloną wartość z góry skali (w poprzednich parametryzacjach to było np. górne 20 proc. z mediany) jako próg na kategorię A, a potem proporcjonalnie do niej ustala pozostałe progi).  - Coś jak nauczyciel oceniający klasówkę tak, że uczeń, który uzyskał największą liczbę punktów z urzędu dostaje 5, a pozostali odpowiednio mniej – tłumaczy.

A zatem – jak wskazuje – system był prosty, ale wadliwy.  Po pierwsze liderzy porównywani są nie z liderami światowymi, a z krajowymi średniakami i najsłabszymi. Po drugie, jeśli pomiędzy liderami, peletonem i ogonem stawki rozpiętości są małe, to prowadzi to do wyników niesprawiedliwych. Wadę tę koryguje nieco obowiązek uwzględniania przy ustalaniu progów międzynarodowej pozycji poszczególnych dyscyplin mierzonej pozycją w bibliometrycznych bazach danych, ale nie sprawdza się to w przypadku nauk humanistycznych.

- Jeśli w naszym przykładzie najlepszy uczeń uzyskał 95 punktów, a najgorszy 85, to w takim systemie najgorszy z urzędu dostaje dwóję. Dane podane przez ministra mogą sugerować, że w niektórych dyscyplinach utrata uprawnień byłaby przypadkowym wynikiem tej właśnie zbyt małej rozpiętości między najlepszymi i najgorszymi. Wtedy korekta progów byłaby zasadna, bo pozbawienie tych ośrodków uprawnień byłoby w istocie "skandalem" – tłumaczy prof. Stec.  Dodaje, że szczątkowe dane podane przez MEiN wskazują, że uczelnie raczej dostosowały się do wymogów.

 

Konieczna analiza wyników

Wskazuje na to fakt, że na ogólną liczbę 854 uprawnień obecnie istniejących (uprawnienia utrzymane i utracone) ryzyko utraty uprawnień grozi mniej więcej 11 proc.  ocenianych jednostek z uprawnieniami. Natomiast 1,7 razy więcej jednostek uzyska nowe uprawnienia. Choć tu trzeba wziąć poprawkę, że może to wynikać z faktu, że niektóre dyscypliny, jak np. filologia zostały podzielone na dwie - literaturoznawstwo i językoznawstwo.

- Znacznie ciekawsze są natomiast dane, których minister nie podał - jak ta strefa wzrostów i spadków rozkłada się na poszczególne uczelnie. Co innego, jeśli każda z 98 uczelni straci po jednym uprawnieniu, co innego, jeśli 10 uczelni straci po 10 uprawnień.  Czyli czy wyniki w istocie są takie, że doprowadziłyby do degradacji znacznej liczny uczelni, czy raczej setce z nich zdarzyła się ewaluacyjna wpadka? – zastanawia się prof. Stec. Wskazuje, że ewaluacja to  obecnie twardy orzech do zgryzienia dla ministra.

- Odpowiada za wyniki, a przepisy ewaluacyjne są niezbyt fortunnie skonstruowane. W dodatku mamy za sobą okres pandemii, który nie ułatwiał uczelniom rozwoju. Wyniki tej ewaluacji mogą więc być po prostu niemiarodajne. Niezależnie od tego, jaką decyzję podejmie minister, liczę na realizację obietnicy pełnej jawności danych. To bowiem pozwoli zbadać, co w ewaluacji nie zadziałało i dlaczego – podkreśla prof. Stec.

 

Jakość pod znakiem zapytania

Jak mówi dr hab. Grzegorz Wierczyński, prof. Uniwersytetu Gdańskiego, arbitralna korekta wartości referencyjnych jest formalnie zgodna z prawem, bo zagwarantował to sobie sam minister, nowelizując rozporządzenie ewaluacyjne. – Decyzja ministra Czarnka mnie nie dziwi, uważam, że odpowiada oczekiwaniom części środowisk naukowych. W polskiej nauce wciąż mamy bowiem sporo osób, które uważają, że ewaluacja działalności naukowej jest wyłącznie niezasłużoną represją. Osoby takie oczekują od ministra, że będzie rycerzem na białym koniu, który szlachetnie uratuje je przed skutkami ewaluacji - mówi. 

Dodaje, że wygląda to zupełnie inaczej niż na uczelniach skandynawskich, które traktują ministerialną ewaluację jako wartościowy i niezależny audyt i nawet same wnioskują o częstsze jej przeprowadzanie. - W polskiej nauce, oczywiście nie wszędzie, dominuje wzajemne popieranie się ludzi, którzy zdołali zająć ważną pozycję w ramach danej dyscypliny naukowej i nie zamierzają z niej zrezygnować z powodu wprowadzenia mechanizmów ewaluacji jakości prowadzonych badań naukowych. Nie dziwi mnie też to, że okazało się, że poprzeczkę trzeba obniżać również dla niektórych flagowych okrętów polskiej nauki, bo to właśnie tam jest najwięcej takich osób. Długofalowo to na pewno nie pomoże w podnoszeniu jakości polskiej nauki – konstatuje prof. Wierczyński.