Monika Sewastianowicz: Jak ocenia Pan Doktor nowe przepisy regulujące funkcjonowanie uczelni wyższych?

Maciej Kawecki, doktor nauk prawnych, nauczyciel akademicki, od 2019 roku dziekan Wyższej Szkoły Bankowej w Warszawie: Patrzę na nie z nieco inne perspektywy – można powiedzieć, że bez uprzedzeń i bez naleciałości wynikających z lat pracy. Nie oceniam tej ustawy przez pryzmat tego, co było, tylko oceniam ją jako coś zupełnie nowego. Dziekanem stałem się bowiem z chwilą wejścia w życie zmian, więc oceniam efekty jej funkcjonowania jako taką tabula rasa i jestem pozytywnie zaskoczony, widzę wiele pozytywnych zjawisk.

 

Niepubliczne uczelnie bez szans na kształcenie nauczycieli>>

 

Większość rozwiązań wdraża się na poziomie uczelni, jak to wygląda w przypadku Pana wydziału?

Ustawa faktycznie bardzo mocno wzmacnia pozycję rektora, który do tej pory pełnił raczej funkcję reprezentacyjną. W praktyce nie jest możliwe realizowanie tak wielu obszarów przez jedną osobę i w wielu przypadkach rektor w drodze pełnomocnictw powierza wykonanie zadań dziekanowi. Ponadto w moim przekonaniu ustawa nie powinna regulować sposobu zarządzania uczelnią niepubliczną, gdzie w wielu uczelniach istniał czytelny podział kompetencji pomiędzy rektorem a kanclerzem, który zarządzał mieniem i finansami uczelni a rektor sferą nauki i dydaktyki.

 

W pozostałym zakresie, w mojej ocenie, ustawa ma swój walor - choćby w kwestii elastycznego podejścia do tworzenia nowych kierunków. Poprzednio wymagane było zapewnienie minimum kadrowego, teraz takiego wymogu już nie ma. I jeżeli chcę utworzyć kierunek studiów w obszarze czysto przykładowo e-sportu, to mogę to zrobić bez większych przeszkód. A gdyby wymóg wciąż istniał, to miałbym poważne trudności ze znalezieniem odpowiedniej liczby profesorów i pracowników naukowych, bo temat jest nowy i kadry mogłoby zabraknąć.  

 

Musiałbym szukać na siłę, byleby spełnić wymogi - teraz uczelnie mogą stworzyć taki kierunek, zatrudniając ekspertów, którzy są specjalistami w tej dziedzinie mimo że nie mają odpowiednich tytułów naukowych. Zmianą na lepsze jest też zwiększenie liczby praktyk – w przybliżeniu sześć miesięcy praktyk w ciągu całych studiów, dwa miesiące w roku. Dzięki temu student faktycznie będzie miał szansę na zdobycie doświadczenia.

 

A co Pan Doktor postrzega jako wady Ustawy 2.0?

Tę elastyczność w tworzeniu kierunków paraliżują nieco wymogi dotyczące 50 proc. zajęć realizowanych przez pracowników naukowo-dydaktycznych. Chodzi o to, że połowa zajęć na danym kierunku musi być prowadzona przez moich pracowników. To problematyczne na kierunkach, które nie wymagają zatrudniania zbyt licznej kadry - jest niewielu studentów, jest niewiele zajęć, a połowę kadry muszą stanowić pracownicy zatrudniani na umowę o pracę. To jest trochę sztuczne i na niektórych uczelniach może powodować, że na siłę obsadzało się będzie dany kierunek osobami, które nie są najlepszymi specjalistami w danej dziedzinie. Nie zawsze przecież zatrudniany przeze mnie  specjalista od makroekonomii, jest równie dobry z mikroekonomii, a wymóg sprawia, że w pierwszej kolejności zawsze obsadza się taki kierunek osobą, którą zatrudniam na etat.

 

  

 

Ustawa utrudniła też życie uczelniom niepublicznym, jak już wspomniałem w kwestii zarządzania uczelnią. Ponadto problem najbardziej widoczny jest przy studiach pedagogicznych – przepisy nowej ustawy stanowią, że uprawnienie do nauczania w pedagogice wczesnoszkolnej mają absolwenci studiów jednolitych, spowoduje to w niedalekiej przyszłości spadek liczby nauczycieli edukacji wczesnoszkolnej.

 

Uczelnie niepubliczne mogą połączyć studia w jedno, ale nie wystarczy to do nadawania kwalifikacji nauczycielskich. Wymaga to zawarcia w okresie przejściowym porozumienia z uczelnią publiczną (posiadającą uprawnienia do nadawania stopnia doktora w odpowiedniej dyscyplinie naukowej). Oznacza to może, że przez ten czas pedagodzy nie będą mogli być kształceni na uczelniach niepublicznych. Takiego obowiązku w okresie przejściowym nie mają publiczne uczelnie, które nie posiadają uprawnień do nadawani stopnia naukowego doktora w danej dyscyplinie.

 

Ustawodawcy chodziło o takie ograniczenie działalności uczelni niepublicznych?

Myślę, że tak – było to świadome. Ustawodawcy zależało na podwyższeniu kwalifikacji osób, które zajmują się kształtowaniem postaw dzieci w tym najważniejszym okresie rozwoju. Taki był cel, jednak wylano dziecko z kąpielą. Nikt nie mógł przewidzieć, że zawieranie porozumień z uczelnią publiczną nie będzie możliwe, bo to wynika z monopolistycznego działania tych ostatnich. Nie zależy im na wspieraniu konkurencji, skoro mogą kształcić przyszłych nauczycieli na studiach niestacjonarnych i czerpać z tego przychody.

 

A jak pan ocenia nową rolę dziekana, który nie jest już organem uczelni?

Ustawa nie mówi o dziekanie, ale w praktyce uczelnie powieliły poprzedni model, pozostawiając wydziały i dziekanów. Pozycja dziekana się nie zmieniła, bo choć nie jest już formalnie organem, wykonuje kompetencje na podstawie upoważnień. To akurat oceniam negatywnie, bo nie dostrzegam w zasadzie powodu, dla którego organem uczelni nie miałby być dziekan.

 

 

 

Które rozwiązania ocenia Pan Doktor najlepiej?

Zdecydowanie – jak już wspomniałem -  swobodę, jaką daje w kształtowaniu kierunku studiów. Elastyczność kadrowa oraz to, że uczelnia ma swobodę w zmianie 30 proc. zakresu merytorycznego kierunku studiów. Nie musi uzyskiwać na to żadnych pozwoleń, co oznacza, że może sprawniej reagować na potrzeby rynku. To mniej więcej taki zakres zmian, który obejmuje specjalizację - a zatem mogę np. stworzyć na administrację specjalizację: inspektor ochrony danych osobowych.

 

To 30 proc. to właśnie te przedmioty, które są związane z ochroną danych i różnią tę specjalizację od pozostałych.  Innowacyjna uczelnia to uczelnia, która traktuje studenta jako twórcę – mówi on, czego potrzebuje i uczelnia reaguje na te potrzeby. W momencie, kiedy takie działanie wymaga pozwolenia jakiegoś organu, to to trwa i uczelnia traci na konkurencyjności.

 

Niezbędne jest to zwłaszcza, gdy nie da się przewidzieć ,na jakie zawody będzie zapotrzebowanie za kilka lat…

Spadnie też liczba doktorantów, ale nie spadnie liczba doktorów. Wcześniej każdy wydział miał studia trzeciego stopnia, gdzie roczniki bywały bardzo liczne, a stosunkowo  niewielki odsetek doktorantów uzyskiwał stopień.

Dla części osób był to po prostu dodatkowy dochód. Teraz liczba doktorantów zmalała, ale są to ludzie dużo bardziej zdeterminowani. Tworzenie takiej szkoły doktorskiej jest w mojej ocenie pozytywne.  Ale czas pokaże, jak to będzie wyglądać.

 

Jakie nowe kierunki pojawią się na Pana wydziale?

Wyzwaniem dla są takie innowacyjne kierunki studiów, na które w Warszawie można sobie pozwolić. Możemy rozwijać kierunki z położeniem nacisku na nowe technologie. Trzeba też stawiać na rozwój umiejętności miękkich, bo brakuje absolwentów, którzy mają nie tylko wiedzę techniczną, ale mają też choćby wiedzę związaną z zarządzaniem projektami. Nie chodzi o to, by produkować absolwentów pro forma, tylko absolwentów, którzy faktycznie będą mieli pracę. Dlatego warto też inwestować w znalezienie partnerów biznesowych, dla których osoby kończące dany kierunek będą kandydatami do pracy.