Do XXIII Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi chodzi 360 uczniów. Każdy dostanie od Banku Zachodniego WBK kartę, którą będzie mógł zapłacić np. za sok w szkolnym sklepiku albo wypożyczyć lekturę z biblioteki.
Karta będzie też przepustką do szkoły. Kto jej nie ma, do budynku nie wejdzie.
Na każdej karcie jest numer szkoły, a na odwrocie logo banku. Można będzie mieć na niej maksymalnie 500 zł. W szkole są już bramki przy głównym wejściu, czytnik do pobierania opłat za zakupy i sterujące całością oprogramowanie. Za wszystko zapłacił bank, który również system wymyślił poprosił szkołę o zgodę na jego wprowadzenie.
- Pomysł z kartami zaakceptowała najpierw rada rodziców, a potem, już na piśmie, rodzice każdego ucznia z osobna. Sprzeciw był tylko jeden - podkreśla Jolanta Swiryd, dyrektorka XXIII LO. I jak ten jeden uczeń wejdzie do szkoły? - Wpuści go woźny, podobnie jak tych, którym zdarzy się zapomnieć karty, czy gości. … - Mamy już elektroniczny dziennik. Szkolne karty to dla mnie kolejny etap unowocześnienia szkoły i szansa dla uczniów oswojenia się z kawałkiem plastiku, który może się przydać w różnych sytuacjach.
Dyrektor Swiryd nie zna przepisu, który precyzyjnie określałby, czy w szkole można coś reklamować, a jeśli tak, to co. - Rzeczywiście, w tych sprawach decyduje rozsądek dyrektora i nauczycieli - potwierdza Jan Kamiński, kurator łódzkiej oświaty. Dyrektorka liceum zapewnia, że nie pozwoliłaby na reklamę tego, co zagraża zdrowiu i bezpieczeństwu młodzieży. A karta w ogóle niczym nie grozi. - Mimo to mam wątpliwości - mówi kurator Kamiński, który o kartach dowiedział się od "Gazety". - Zysk banku jest większy niż szkoły, dlatego poprosiłem dyrekcję o szczegółowe wyjaśnienia.
Innego zdania jest psycholog społeczny Janusz Czapiński: - Nie potępiam tego pomysłu. Bank po prostu wyręczył państwo. Dlaczego resort edukacji nie wpadł wcześniej na to, by wyposażyć szkoły w podobne systemy bezpieczeństwa?
Ministerstwo Edukacji Narodowej nie chciało komentować sprawy. - Są to autonomiczne sprawy szkół - ucina MEN.
Źródło: Gazeta Wyborcza, 1.09.2010 r.
Karta będzie też przepustką do szkoły. Kto jej nie ma, do budynku nie wejdzie.
Na każdej karcie jest numer szkoły, a na odwrocie logo banku. Można będzie mieć na niej maksymalnie 500 zł. W szkole są już bramki przy głównym wejściu, czytnik do pobierania opłat za zakupy i sterujące całością oprogramowanie. Za wszystko zapłacił bank, który również system wymyślił poprosił szkołę o zgodę na jego wprowadzenie.
- Pomysł z kartami zaakceptowała najpierw rada rodziców, a potem, już na piśmie, rodzice każdego ucznia z osobna. Sprzeciw był tylko jeden - podkreśla Jolanta Swiryd, dyrektorka XXIII LO. I jak ten jeden uczeń wejdzie do szkoły? - Wpuści go woźny, podobnie jak tych, którym zdarzy się zapomnieć karty, czy gości. … - Mamy już elektroniczny dziennik. Szkolne karty to dla mnie kolejny etap unowocześnienia szkoły i szansa dla uczniów oswojenia się z kawałkiem plastiku, który może się przydać w różnych sytuacjach.
Dyrektor Swiryd nie zna przepisu, który precyzyjnie określałby, czy w szkole można coś reklamować, a jeśli tak, to co. - Rzeczywiście, w tych sprawach decyduje rozsądek dyrektora i nauczycieli - potwierdza Jan Kamiński, kurator łódzkiej oświaty. Dyrektorka liceum zapewnia, że nie pozwoliłaby na reklamę tego, co zagraża zdrowiu i bezpieczeństwu młodzieży. A karta w ogóle niczym nie grozi. - Mimo to mam wątpliwości - mówi kurator Kamiński, który o kartach dowiedział się od "Gazety". - Zysk banku jest większy niż szkoły, dlatego poprosiłem dyrekcję o szczegółowe wyjaśnienia.
Innego zdania jest psycholog społeczny Janusz Czapiński: - Nie potępiam tego pomysłu. Bank po prostu wyręczył państwo. Dlaczego resort edukacji nie wpadł wcześniej na to, by wyposażyć szkoły w podobne systemy bezpieczeństwa?
Ministerstwo Edukacji Narodowej nie chciało komentować sprawy. - Są to autonomiczne sprawy szkół - ucina MEN.
Źródło: Gazeta Wyborcza, 1.09.2010 r.