480 tys. uczniów trzecich klas gimnazjów rozpoczyna dziś trzydniowy egzamin, którego wynik wraz z ocenami zaważy na ich dalszej edukacji. Zdających czeka sprawdzian z języka obcego. Ta trzecia część egzaminu nie będzie brana pod uwagę przy rekrutacji do liceów, ale stanie się informacją dla szkół, na jakim poziomie językowym jest uczeń. Dopiero od 2012 r. test językowy zacznie mieć wpływ na przyjęcie do szkoły. Dlatego Centralna Komisja Egzaminacyjna zdecydowała, że w tym roku egzamin będzie tylko testem wyboru. Dzięki temu CKE zaoszczędzi ok. 2 mln zł m.in. na płacach dla egzaminatorów, którzy musieliby sprawdzać wypracowania.

„Rzeczpospolita” publikuje wywiad Renaty Czeladko z dyrektorem CKE Krzysztofem Konarzewskim. Poniżej fragmenty wywiadu:  

Renata Czeladko: Prognozował pan w 2008 roku , że „najczarniejszy scenariusz przewiduje coraz więcej przygotowań do egzaminu, coraz lepsze wyniki egzaminacyjne i coraz gorsze wykształcenie absolwentów”. Co jako dyrektor instytucji testującej uczniów robi Pan, by ten scenariusz się nie ziścił?

Krzysztof Konarzewski: Przede wszystkim chcę, byśmy tak analizowali wyniki testów, żeby dało się śledzić zmiany poziomu wykształcenia kolejnych roczników. Dziś tego nie robimy. Mam nadzieję, że co trzy lata będę mógł wydać komunikat, w jaką stronę zmierza nauczanie w poszczególnych przedmiotach. Na przykład, że w języku polskim odnotowaliśmy poprawę, a w matematyce niewielki spadek. W ten sposób uniknie się złudzenia, któremu teraz hołdujemy, że obecnie wyniki egzaminu mówią coś o tym, w jakim kierunku idzie polska edukacja. (…) Pozwalają tylko porównywać uczniów i szkoły między sobą tylko w jednej sesji egzaminacyjnej. Testy są świetnie wykorzystywane w rekrutacji. Poza tym szkoła w Grójcu może być porównana ze szkołą w Mławie, można powiedzieć, która daje średnio lepszy wynik, która gorszy, ale tylko w obrębie jednego roku. A z testów powinniśmy czerpać także informacje o zmianach między kolejnymi rocznikami uczniów i między kolejnymi szczeblami edukacji. Tak żeby móc powiedzieć, czy Marysia Kowalska zmądrzała w gimnazjum, czy też ta szkoła nie zrobiła nic, by jej w tym pomóc.

R.Cz.: Jednak dziś też z wyników egzaminów wiemy, że Polska zachodnia i północna wypada słabiej, a południowa i wschodnia lepiej. Dlaczego z tej wiedzy nie korzystamy?

K.K.: To jest wiedza na poziomie regionalnym. Testowanie, które ma charakter krajowy, powinno informować o postępie krajowej oświaty. Z tego, że dzieci wypadają gorzej w Zachodniopomorskiem od tych w Świętokrzyskiem jeszcze nic nie wynika. Ale gdyby się okazało, że po trzech latach uczniowie w całej Polsce mają gorsze wykształcenie w stosunku do poprzedniego okresu, to byłby to już skandal narodowy, z którego trzeba by rozliczyć ministra edukacji. (…) Chciałbym zmniejszyć stopień przewidywalności testów. To źle, że można zrobić listę pułapek, które egzaminatorzy zastawiają na dzieci. Jeśli testy będą nieprzewidywalne, to nauczyciele zaczną mniejszą wagę przykładać do ich trenowania. Mój ideał to stworzyć bank tysięcy zadań, z którego losowałoby się tych 40 na test. Chciałbym też wzmocnienia prestiżu ocen szkolnych. Kiedy w 2002 roku wprowadziliśmy egzaminy zewnętrzne, odebraliśmy szkole motywacje do oceniania uczniów. Powiedzieliśmy nauczycielom: wy sobie możecie coś tam wewnętrznie oceniać, ale pod koniec i tak przyjdzie zewnętrzny egzaminator ze swoimi testami i powie, jak naprawdę jest. To źle działa na nauczycieli, bo zdejmuje z nich odpowiedzialność za podejmowanie sprawiedliwych decyzji. Nauczycieli trzeba dowartościować, bo pokusie testowania uczniów ulegają ci niesamodzielni i niespecjalnie dobrze o sobie i swej pracy myślący.

R.Cz.: Ale „od pisania testów uczniowie nie mądrzeją”, tak pan mówił, zanim został dyrektorem CKE.

K.K.: Pewnie, że nie mądrzeją, ale problem polega na tym, że gdy się już weszło na jakąś drogę, to trudno z niej zejść. Więcej - odwrót od testowych egzaminów zewnętrznych jest niemożliwy. (…) Gdyby zapytać teraz uczniów i ich rodziców, czy testy należy zlikwidować, to stawiam dolary przeciw orzechom, że odpowiedzieliby: „nie”. Bo testy są obiektywne i jeśli mamy w jakimś dobrym liceum jedno miejsce i dwóch uczniów rywalizujących o nie, to każdy Polak się zgodzi, że lepiej, by jakaś bezosobowa procedura rozstrzygała, komu się to miejsce należy. A nie jakaś komisja z tej szkoły, w której będzie może szwagierka matki jednego z uczniów.

R.Cz.: Ale testom też nie ufamy, bo są w nich błędy.

K.K.: Czym innym jest błąd w teście, który dotyka jednakowo cały rocznik uczniów, a czym innym stronniczość.

źródło: Rzeczpospolita, 22  kwietnia 2009r.