Od września nauczyciele muszą w szkole zostawać dłużej. Prowadzą kółka zainteresowań, zajęcia wyrównawcze, dyżurują w świetlicy, wychodzą na wycieczki a czasem nie robią nic. Chodzi o dodatkową godzinę tygodniowej pracy dla nauczycieli w liceach, a w podstawówkach i gimnazjach - dwie. Nauczyciele mówią na nie: "halówki" (od nazwiska minister edukacji Katarzyny Hall), "karciane" albo "darmowe". "Halówki" wymyślił rząd, gdy 2008 r. zakładał, że wszystkie sześciolatki równocześnie pójdą do szkół i będą w nich miały opiekę jak w przedszkolu.
Nauczyciele narzekają, że to dodatkowa praca, trzeba prowadzić dodatkowy dziennik bez dodatkowego wynagrodzenia. Szkoły z "halówkami" jakoś sobie radzą. Rozpisują nauczycielom dyżury w świetlicy od rana. Część nauczycieli prowadzi zajęcia pozalekcyjne, nie jest jednak łatwo namówić na nie uczniów, często prowadza także przygotowania do matury i olimpiad albo "indywidualną pracę z uczniem.
Nauczycielski etat w Polsce to 40 godz. w tygodniu, ale tylko 18 tzw. pensum, czyli pracy na lekcjach (wyjątek: przedszkolanki, bibliotekarki, po 26 godzin z dziećmi). Reszta to samokształcenie i przygotowanie do lekcji, także w domu. Ile naprawdę pracuje polski nauczyciel? Rząd obiecał to sprawdzić, ale badań ciągle nie ma. Dla porównania: we Francji w podstawówkach nauczyciele mają 26 godz. lekcji tygodniowo, ale w gimnazjum - tyle, co nasi, a w liceum nawet jedną godzinę mniej. W Czechach: w podstawówkach 20 godz., w gimnazjum - 16, a w liceach - 15. W Wielkiej Brytanii trzeba być w szkole standardowe 8 godz. dziennie.
Rząd chciał dorzucić do pensum dodatkowe godziny (planował 4). Oświatowi związkowcy się obronili i stąd hybryda - pensum nieruszone, za to "halówki". Dziś żeby uniknąć oskarżeń o zwiększanie pensum, MEN zabrania na tych dodatkowych godzinach prowadzić lekcje. A czy można wliczyć w to wyjście do kina? Tak, pod warunkiem że nie idzie cała klasa, lecz grupa wybranych uczniów.
Źródło: Gazeta Wyborcza, 4.10.2010 r.