Pieczątka od resortu jest stemp-lem marketingowym dla wydawcy. I co gorsza, minister, który ją podbija, nie może powiedzieć: "Ten podręcznik jest tylko poprawny, a tamten jest wybitny". W świetle przepisów one są jednakowo dobre, bo to procedura administracyjna. Gdybyśmy niczego nie dopuszczali, to można byłoby zrobić konkurs na najlepszy podręcznik, dawać wyróżnienia, zwracać uwagę nauczycieli na ciekawe pomysły dydaktyczne. - komentuje b. minister edukacji w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". Uważa także, że w przypadku podręczników nie ma mowy o wolnym rynku, ponieważ wydawcy narzucają ceny, a rodzice, którzy ponoszą wszystkie koszty, nie mają na to żadnego wpływu. Zauważa także, że forma pakietów jest niekorzystna zarówno dla nauczycieli, jak i dla uczniów.
- Wielu mądrych, twórczych nauczycieli mówi, że mają dziś "nadmiar wygody". Boksy od wydawców zachęcają do sadzania tych małych dzieci przy wypełniankach, gdzie uczy się schematów, a nie kreatywności i innowacji. Łatwo jest posadzić dzieci i powiedzieć: "Wypełniajcie dziś od strony ósmej do piętnastej". I mieć święty spokój. - podkreśla.
Niezbyt pochlebnie wyraża się o rodzicach protestujących przeciwko rządowej reformie - porównuje ją do osób protestujących przeciwko zakazowi pobieraniu dodatkowych opłat za przedszkola.
- To ta grupa, która uważa, że jak coś jest za darmo, to nie jest nic warte, bo wtedy syn sąsiada nie widzi, że ma gorzej. Więcej>>