W Łódzkiem trudno znaleźć miasto, w którym w pobliżu szkół nie działałby sklep z dopalaczami. Rodzice protestują, dyrekcje zamykają szkoły podczas przerw, policja rozkłada bezradnie ręce.
Dyrektor Gimnazjum nr 2 w Pabianicach Grzegorz Hanke przyznaje, że nie wie, co robić. Kilkadziesiąt metrów od szkoły ma sklep z dopalaczami. - Rodzice na mnie naciskają, mnie samego załamuje fakt, że te legalne narkotyki można, ot tak, sprzedawać. I to nawet nieletnim - mówi. - Walczę, jak mogę, ale co ja mogę?
Postawił na prewencję. Uczniowie jego szkoły na przerwie nie wyjdą na zewnątrz. Kiedyś tego nie było, młodzież mogła wyskoczyć po colę czy batoniki. Teraz gimnazjum jest zamknięte na klucz, przy drzwiach stoi wartownik, żaden uczeń się nie wymknie. - Już dwa razy sprowadzałem straż miejską z psami do szkoły. Na razie to działa, żadnych narkotyków nie wywąchał - mówi. - To jest chore, żeby państwo czegoś tak groźnego nie potrafiło zwalczyć. Gdyby pan coś słyszał, że jakiś apel trzeba podpisać, to ja natychmiast. Ta sytuacja męczy. I mnie, i uczniów.
Te same problemy mają szkoły w Kaliszu, Bełchatowie czy Zgierzu. W tym ostatnim sklep z dopalaczami działa między szkołą i sądem rodzinnym, w samym sercu miasta. Z kolei w Bełchatowie sklep z używkami mijają codziennie uczniowie aż trzech szkół ponadgimnazjalnych. W Łodzi to samo. Na osiedlu Widzew sklep z dopalaczami sąsiaduje z trzema szkołami osiedlowymi. W tym z ogromną szkołą podstawową.
A dopalacze zaczynają już zbierać żniwo. W 2009 roku w Klinice Chorób Zawodowych i Toksykologii w Łodzi ratowano życie czterem młodym osobom (trzech mężczyzn i kobieta), którzy zażyli dopalacze. Z kolei na detoksykacji w szpitalu psychiatrycznym im. Babińskiego wylądowało aż dziewięciu 20-, 30-latków, którzy zatruli się mieszaniną dopalaczy i narkotyków. To nie koniec. Przed miesiącem 24-latek ze Zgierza zmarł na schodach łódzkiego klubu. Prawdopodobnie po zażyciu dopalaczy (nadal trwa szczegółowa sekcja zwłok).

Gazeta Wyborcza, 27 kwietnia 2010 r., Marta Kołakowska, Marcin Masłowski