– By oszacować środki, które są marnowane, należałoby zbadać, ilu uczniów rozpoczynających edukację kończy cykl, ilu zdaje egzamin maturalny czy też egzamin zawodowy. Nie słyszałam, by ktokolwiek takie badania prowadził. Zgodnie z ustawą samorząd musi dotować uczniów, którzy zapisali się do szkół, nawet wówczas, gdy w ciągu semestru pojawili się tylko jeden raz – mówi „Rz" Ewa Łowkiel, wiceprezydent Gdyni.
Taki proceder jest opłacalny zarówno dla szkół, jak i dla uczniów. Te pierwsze dostają pieniądze z budżetu na ucznia, który nie uczęszcza na zajęcia. Z kolei słuchacze dostają legitymacje uprawniające ich do zniżek i mają szanse na podjęcie pracy na umowę zlecenia bez odprowadzania składek ZUS.
Resort edukacji stara się przeciwdziałać tego rodzaju praktykom. Ma temu służyć prawo do kontroli placówek niepublicznych. Jednak samorządowcy domagają się większych możliwości, w tym wprowadzenia mechanizmów na wzór tych, funkcjonujących w Szwecji. 
– Tam to samorząd na podstawie analiz decyduje o tym, ile takich szkół jest potrzebnych. Teraz musimy płacić każdej, która się zarejestruje  – wyjaśnia Łowkiel. I dodaje, że w Gdyni zamknęło się wiele publicznych szkół dla dorosłych, bo wymagały frekwencji i wyników.
Opisanym w gazecie praktykom przeciwdziałać ma uchwalona niedawno przez Sejm nowelizacja ustawy o systemie oświaty, która uzależni przyznawanie dotacji od uczęszczania uczniów na lekcje. Pisaliśmy o tym tutaj>>

Źródło: "Rzeczpospolita", 19 października 2012 r.