Zależność pomiędzy opadem żołędzi a liczbą zachorowań na boreliozę w Polsce opisali dwaj młodzi naukowcy: Michał Bogdziewicz i Jakub Szymkowiak z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.
- Wielkość opadu żołędzi determinuje liczebność gryzoni w lesie. W Polsce ta zależność jest bardzo silna. W roku następnym po obfitującym w żołędzie liczba myszy wzrasta 10-12-krotnie - powiedział Michał Bogdziewicz.
 
Problem w tym, że myszy są nosicielkami krętka boreliozy, który bardzo łatwo przekazywany jest kleszczom. Sprawę pogarsza fakt, że myszy są dla kleszczy bardzo "łaskawymi" gospodarzami. Śmiertelność tych pajęczaków jest na nich dużo mniejsza, niż na innych gospodarzach. Im więcej kleszczy przeżyje z - przekazanym im - krętkiem boreliozy, tym więcej zachorowań w społeczeństwie.

- Podsumowując: im więcej żołędzi w jednym roku, tym więcej chorych w dwa lata później. Rok po dużym opadzie nasion w lesie jest znacznie więcej myszy, co w kolejnym roku sprzyja populacji kleszczy i wzrostowi zachorowań na boreliozę - opisał Bogdziewicz.
 
Podobna tendencja nie dotyczy jedynie myszy, ale też innych gryzoni, których liczebność determinowana jest opadem nasion. Dobrym przykładem jest nornica ruda, przenosząca hantawirusa, powodującego w skrajnych przypadkach niewydolność oddechową i prowadzącego do śmierci.
- Zależność pomiędzy latami nasiennymi, nornicami a zagrożeniem hantawirusem została jednoznacznie wykazana dla pobliskich Niemiec czy Belgii. U nas jest on stwierdzany bardzo rzadko, ale można spodziewać się wzrostu liczby odnotowań - zaznacza Bogdziewicz.

Czytaj: Wysyp kleszczy w województwie warmińsko-mazurskim>>>
 
Zarówno w przypadku boreliozy, jak i hantawirusa można więc bardzo łatwo prognozować zagrożenie chorobą. We wschodnich Stanach Zjednoczonych - wyjaśnił Bogdziewicz - wykorzystuje się dane o wielkości opadu żołędzi do ostrzegania ludności przed zmieniającym się zagrożeniem boreliozą.
- Gdy mamy rok nasienny, są dwa lata, by "trąbić" o tym na wszystkie możliwe sposoby. W Polsce można robić dokładnie to samo - powiedział badacz.
 
Zależność między liczbą żołędzi a wzrostem zachorowań na boreliozę jako pierwsi wykazali naukowcy ze Stanów Zjednoczonych. Później ich badań nie powtórzono jednak w żadnym innym miejscu na świecie. Jednym z powodów były ogromne koszty prac terenowych. Naukowcy z UAM obeszli ten problem wykorzystując dane z Instytutu Higieny o liczbie zachorowań na boreliozę; z Lasów Państwowych o opadzie żołędzi oraz z Google Trends o liczbie zapytań w wyszukiwarce o chorobę.
 
Do badań wykorzystali dane z lat 2005-2013.
- Nie jest to porażającej wielkości próba, ale sygnał z danych jest bardzo wyraźny - podkreślił Bogdziewicz. - Wprawdzie liczba odnotowań boreliozy co roku wzrasta, między innymi w wyniku zwiększającej się świadomości pacjentów czy lekarzy, jednak można porównać ze sobą dwa sąsiadujące lata. I tak na przykład w 2010 roku średni opad żołędzi wynosił około 4 kilogramów na hektar. Dwa lata później odnotowano około 8,8 tys. przypadków boreliozy. W 2011 roku średni opad był wielokrotnie większy - wyniósł 62 kg/ha, a i liczba zachorowań w 2013 roku podskoczyła do 13 tysięcy, czyli ponad 30 procent więcej. To dość pokaźna zmiana - wyjaśnił.
 
Zależność "twardych" danych potwierdziły wyniki z Google.
- W latach, gdy spodziewaliśmy się dużej populacji myszy, czyli rok po dużym opadzie nasion, ludzie częściej wpisują w wyszukiwarkę frazę "na myszy" - od np. "pułapka na myszy". Dwa lata po dużym opadzie częściej szukają słowa kleszcz czy borelioza - tłumaczył.
 
- Mamy nadzieję, że z czasem urośnie nam baza danych i będziemy mogli powtórzyć nasze badania. Jednak uzyskane wyniki już teraz są mocną przesłanką, aby pójść w teren i zacząć zbierać dane twarde, tak jak zrobiono na wschodzie Stanów Zjednoczonych - dodał.
 
Wyniki badań opublikowano w piśmie "Basic and Applied Ecology". (pap)
 
 
Dowiedz się więcej z książki
Zagrożenia zdrowia publicznego. Zdrowie człowieka a środowisko. Część 2
  • rzetelna i aktualna wiedza
  • darmowa wysyłka od 50 zł