Sama wolność nauki – jak każda wolność – nie powinna być reglamentowana bez potrzeby. W tym obszarze powinno być jak najmniej przepisów prawnych ograniczających wolność. Z tego powodu pakiet wolnościowy wydaje się być niepotrzebny, aczkolwiek cele jego wprowadzenia na pierwszy rzut oka wydają się słuszne – poglądy konserwatywne głosi (wbrew pozorom) spora część naukowców i mają oni prawo je głosić.

Czytaj: Polska liderem badań nad płaską Ziemią? „Pakiet wolnościowy” wkrótce na uczelniach>>

 

Niebezpieczeństwo nie takie duże

Pakiet ten wpisuje się w pewien szerszy kontekst – na świecie głośno jest o blokowaniu ludzi o poglądach konserwatywnych także w mediach społecznościowych. Nie wiem, czy blokada taka faktycznie występuje, jednak na pewno się o niej mówi. Tak zwany pakiet wolności akademickiej zawiera normy prawne o nieostrym charakterze; cóż bowiem znaczy, że „nie stanowi przewinienia dyscyplinarnego wyrażanie przekonań religijnych, światopoglądowych lub filozoficznych”. Faktycznie, na pierwszy rzut oka wydaje się, że możliwe będzie głoszenie poglądów nienaukowych, np. o płaskiej ziemi albo o reptilianach u władzy.

 

 

Mimo to uważam jednak, że tak zwany pakiet wolności akademickiej nie przyczyni się do promowania pseudonauki, np. idei (bo chyba nie teorii) płaskiej ziemi. Wydaje mi się, że spora grupa płaskoziemców także z przymrużeniem oka podchodzi do idei płaskiej ziemi. Jest to chyba pewna intelektualna prowokacja. Prowokacje takie są w ostatnim czasie bardzo częste i występują w dziedzinach do tej pory „poważnych”, i tak np. w obszarze religii kilkanaście lat temu pojawił się Kościół Latającego Potwora Spaghetti (KLPS) który nie jest kościołem ani związkiem wyznaniowym, lecz pewną ideą o charakterze prześmiewczym – przyznają to sami jej zwolennicy. 

Być może takie prowokacje są wyrazem mimo wszystko silnego nadal postmodernizmu i potrzeby dokonywania dekonstrukcji zastanych pojęć. Efekty tej dekonstrukcji wcale nie muszą być złe – po jej dokonaniu okaże się, co jest naprawdę silne i nie da się tak łatwo zdekonstruować. Moim zdaniem problem polega na czym innym.

Czytaj: Prof. Krawiec: Zmiany na uczelniach potrzebne, ale nowym ministrom trzeba patrzeć na ręce>>

 

Cenzurują się sami naukowcy

Często dyskutanci powołują się na to, że jakiś fakt „udowodniony jest naukowo”. Argument ten ma uciąć dyskusję, bo z faktami naukowymi się nie dyskutuje. Jednak często ten argument naukowy jest niewłaściwy i przytaczany jest w złej wierze. Jak barwnie podaje A. Dragan, „pod karą smoły i pierza, powinno się zabronić używania absurdalnego określenia , które jest nie tylko zwykłym oksymoronem, ale bezczelnym zaprzeczeniem samej idei nauki. Nauka jedynie bada konsekwencje hipotez, które dotąd nie zostały przez nikogo skutecznie podważone. A jeśli zostały, to się nikt nie obraża, tylko wszyscy zaczynają szukać od nowa” (A. Dragan, Kwantechizm, czyli klatka na ludzi, Warszawa 2019, s. 14). Widać tutaj odniesienie do rewolucji naukowych o których pisał T. Kuhn; zaś książka Dragana pozwoliła mi inaczej spojrzeć na świat, w tym na naukę.

Wydaje mi się, że ograniczanie wolności w nauce dokonywane jest przez jednych naukowców wobec innych. Sam spotykałem się z bardzo nieeleganckim wyśmiewaniem się z kogoś z powodu jego poglądów (które wcale nie były skrajne, lecz były inne). Naukowcy jednak próbują ucinać dyskusję, wskazując na „badania naukowe”, które rzekomo mają udowadniać ich tezę. Inna rzecz, że często są to badania robione z dużą ilością błędów, albo za pomocą metod mało znanych i mało popularnych w danej dyscyplinie nauki. Znam jednego przedstawiciela nauk społecznych, który posługuje się mało znaną metodą naukową – ludzie słuchający go nic nie rozumieją (albo mało co rozumieją) – kiedyś przysłuchiwałem się tej osobie; faktycznie: metoda była trudna do zrozumienia i nie mogłem jej oceniać. Jednak osoba ta, zbierając informacje do badan popełniła tak dużo błędów w ustaleniach faktycznych, że wyniki tych badań na pewno były niewiarygodne.