Uczeń rozwiązuje zadanie w komputerze, a nauczycielka ma podgląd i na bieżąco kontroluje jego postępy. Tak w Polsce uczy się osiem tysięcy dzieci. W programie uczestniczy 50 klas w 20 miejscowościach. Choć zainteresowanie wyraziło więcej samorządów, większość nie przystąpiło do projektu, by ich na to nie stać. Ministerstwo Edukacji też nie zamierza za to płacić.
Zaletą jest to, że każde dziecko może pracować własnym tempem, od razu też wie, czy rozwiązuje zadania prawidłowo. W tradycyjnym modelu nauczyciel często fizycznie nie ma czasu sprawdzić każdemu zeszytu i powiedzieć, czy wszystko jest dobrze. Teraz komputer instruuje dziecko. Nauczyciel ma podgląd na pulpit każdego ucznia, dzięki czemu może kontrolować pracę klasy. Dzieci mogą też przygotowywać prezentacje, które wyświetla się przed całą klasą. Jest też możliwość podłączenia internetu.
Komputery rozmiarem nie przekraczają kartki A4 i ważą tyle co duży podręcznik. Oprogramowanie jest zgodne z podstawą programową, ale ma dodatkowo gry edukacyjne, mapy, słowniki, quizy. Sprzęt jest też odporny na zalanie czy upadek. Urządzenia są dostosowane wielkością klawiatury i ekranu do wzrostu dzieci, tak by otwarte nie zasłaniały im tablicy.
Główną przeszkodą w rozpowszechnieniu programu są finanse. Jeden komputer kosztuje 1 tys. złotych. Aby je wprowadzić, trzeba też odpowiednio przystosować klasę i kupić bezprzewodowy internet.
– To świetna idea, bo dzieci powinny jak najszybciej uczyć się korzystać z nowych technologii. To jest zresztą zapisane w podstawie programowej – mówi rzecznik MEN Grzegorz Żurawski. Jednak dodaje, że to, w jaki sposób to zrobią, zależy tylko od samorządów, które są odpowiedzialne za finansowanie szkół. A ponieważ są takie, które sobie poradziły, to znak, że i inne mogą. Jak na razie MEN przeszkoliło nauczycieli z korzystania z nowych technologii, żeby nie byli w tym gorsi od uczniów.
 
Źródło: Gazeta Prawna, 12.05.2010 r.