Wraz ze zmianą władzy, pojawiają się kolejne postulaty reformy szkolnictwa wyższego - zmiany w tej materii proponuje m.in. prof. Jacek Kuźnicki w tekście opublikowanym w "Gazecie Wyborczej". Opierając się (znowu) na rankingach, wskazuje, że w tym obszarze jest źle i że potrzebne są kolejne projakościowe zmiany. Tekst jest niezwykle obszerny, ja jednak pragnę odnieść się do wybranych kwestii.

 

Ocena czasopism ze specjalną ścieżką dla nauk humanistycznych>>

 

Ciągłe zmiany źle wpływają na jakość

Przede wszystkim do problemu reform w nauce i szkolnictwie wyższym. Czy należy je tak często przeprowadzać? Niewątpliwie uniwersytet jako zakład administracyjny stanowi część aparatu administracyjnego. Również więc do uniwersytetu odnosić się mogą uwagi sformułowane przez przedstawicieli nauki administracji w przedmiocie częstych reform: „należy przestrzec przed zbyt częstymi reorganizacjami i zmianami aparatu administracyjnego. Tak bowiem jak szkodliwe jest skostnienie aparatu, tak też, w nie mniejszym stopniu, ujemnie odbija się na pracy aparatu administracyjnego przechodzenie w drugą skrajność – wprowadzanie nieustannych zmian. Każda reorganizacja zakłóca bowiem na pewien czas normalny rytm pracy organu, zagraża poczuciu pewności pracownika zatrudnionego w administracji” (Z. Leoński, Nauka administracji, Warszawa 2000, s. 142).

Nieustanne zmiany w obszarze nauki i szkolnictwa wyższego mogą być korzystne dla jednej grupy: tak zwanych zawodowych reformatorów – osób, które sami kreują i proponują zmiany, a po ich wdrożeniu zarabiają na ich tłumaczeniu i wyjaśnianiu uczelniom wyższym. Częste zmiany nie są zaś korzystne dla samego uniwersytetu, ani dla osób tam pracujących czy samych studentów. Nie zapewniają bezpieczeństwa i stabilności pracy i prowadzenia badań naukowych. To właśnie stabilność w obszarze szkolnictwa wyższego i nauki w większym stopniu sprzyja nauce, a nie jej nieustanne „reformy”.

 

Uniwersytet przedsiębiorczy czy demokracja profesorska?

Jeżeli ktoś chce reform i uchylenia obecnej ustawy, to musi sobie postawić także pytanie, w jakim kierunku pójdzie ta reforma. Czy w jej wyniku nie powstanie system, który nie będzie akceptowany przez większość środowiska naukowego, np. uniwersytet przedsiębiorczy/korporacyjny. Jak mógłby wyglądać uniwersytet przedsiębiorczy? Analizując literaturę można podać kilka jego cech - oto one (wybrane): finansowanie nie ze skarbu państwa, lecz samofinansowanie lub współfinansowanie, w systemie szkół wyższych przeważają uczelnie prywatne, nauczanie to usługa prywatna, odejście od autonomii uczelni, student traktowany jako klient, podejście do zarządzania uniwersytetem przedsiębiorczym opiera się na zasadach neoliberalizmu, na uniwersytecie przedsiębiorczym dominuje model zarządzania menedżersko-korporacyjny – a więc odejście od „demokracji profesorskiej” (Ł. Sułkowski, R. Seliga, Przedsiębiorczy uniwersytet – zastosowanie zarządzania strategicznego, Prace Naukowe Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, nr 444 z 2016 r., s. 482). Każdy z nas musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chciałby pracować w takim uniwersytecie?

 

 

Propozycje profesora Kuźnickiego są krokiem w kierunku uniwersytetu przedsiębiorczego. To w takim uniwersytecie liczy się jakość działalności (produkcji) naukowej, a człowiek ma znaczenie tylko wówczas, gdy wyprodukuje dobry produkt. Do produkcji w takim uniwersytecie nie są więc potrzebne stopnie ani tytuły naukowe; i właśnie prof. Kuźnicki proponuje likwidację habilitacji oraz tytułu naukowego profesora, pozostawiając tylko profesurę uczelnianą („profesura instytucji naukowej”). Jest to więc propozycja, która zakłada, że jedynie stopień doktora będzie związany z daną osobą, a wszystko co powyżej, uzależnione będzie od instytucji naukowej. Przypomnę, że jeżeli ktoś ma habilitację czy profesurę tytularną, to są one ściśle związane z daną osobą. Jeżeli dana osoba zostaje zwolniona z danej uczelni, to nadal posiada habilitację/profesurę tytularną. Jeżeli zaś wprowadzilibyśmy wyłącznie system profesury uczelnianej (i zlikwidowali habilitację oraz profesurę tytularną), to po zwolnieniu z danej uczelni dana osoba będzie już „tylko” doktorem. W tym kontekście przemawiają do mnie argumenty przedstawione kiedyś przez profesor Monikę Kosterę (naukowczynię rangi międzynarodowej), która wskazała, że „doktorat jest w zreformowanym doskonałym systemie akademii ostatnim stopniem należącym do uczonego, wszystko co powyżej – należy do pracodawcy. Taki system teraz marzy się po nocach polskim młodym akademickim wilczkom, domagającym się zniesienia habilitacji (…) Ale zniesienie habilitacji i profesury tytularnej nie jest dla naukowców korzystne, bo wtedy dopiero uzależnia ich jednostronnie od zarządów (chyba że dla wilczków, bo oni aspirują do czego innego niż rozwój naukowy). (…) Brońmy stopni i tytułów, póki jeszcze mamy coś więcej na sobie niż eleganckie markowe skarpety, bo te stopnie i tytuły są nasze, nie pracodawcy. A jeśli nam się nie podoba sposób, w jaki są przyznawane, to jest to nasza własna wina i tylko my coś z tym możemy zrobić” (https://zielonewiadomosci.pl/publikacje/felietony/dziennik-okretowy-znaleziony-na-tratwie-odcinek-12-stopnie-i-tytuly/). Profesor J. Kuźnicki nie jest, rzecz jasna, wilczkiem, o którym pisze prof. M. Kostera, jednak wilczki takie zabierają głos choćby w mediach społecznościowych.

 

Zmiany potrzebne, ale bez likwidowania stopni

Profesor M. Kostera podaje również, iż: „polityka akademicka powinna polegać na tym, by podpisywać umowy o wzajemnym respektowaniu swoich stopni i tytułów – a nie na lamentowaniu, jacy jesteśmy beznadziejni i jak powinniśmy wszyscy położyć się w kąciku i przykryć starą śmierdzącą derką (albo trzaskać ekspresowo punkciki). Tak jak studenci, nieprawdaż? Fajnie by było, gdyby nasze osiągnięcia powyżej magistra: polski doktorat, polska habilitacja, polski tytuł profesora były uznawane przez Francję, Szwecję, Niemcy, może i Anglosasów… kto wie? Oni czasami cenią skarby, które sami przetracili” (tamże). Mnie prof. M. Kostera przekonała. Nie likwidujmy habilitacji ani profesury tytularnej. Chyba, że chcemy całkowicie uzależnić się od instytucji naukowej, w której pracujemy. Owszem, należy wprowadzić projakościowe zmiany (oraz taki system, który pozwoli zmusić naukowców-nierobów do pracy), ale przy zachowaniu dotychczasowych  stopni i tytułu naukowego. Stopnie i tytuł mają bowiem chronić człowieka w systemie nauki i szkolnictwa wyższego i są jedną z zapór chroniących przed wprowadzeniem uniwersytetu korporacyjnego, gdzie liczy się produkcja, a nie człowiek. Co więcej, typowe dla uniwersytetu przedsiębiorczego podejście finansowe spowoduje prekaryzację pracowników naukowych, o czym również w innym miejscu pisała prof. M. Kostera (J. Kociatkiewicz, M. Kostera, Uniwersytet prawdziwy i uberopodobny, Magazyn Kontakt, 18 kwiecień 2020 r.). Naprawdę tego chcemy?