Chłopcem do bicia za niepowodzenie absolwentów na rynku pracy stały się szkoły wyższe. Zdaniem Fundacji Forum Obywatelskiego Rozwoju niesłusznie. Z jej raportu „Młodzi wykształceni, ale nie bezrobotni. Fakty i mity” wynika, że nie jest prawdą, iż dyplom utrudnia znalezienie zatrudnienia. Wśród bezrobotnych jest najmniej absolwentów uczelni. Według danych GUS stopa bezrobocia w tej grupie sięga tylko 6 proc., a w przypadku osób ze średnim wykształceniem 13 proc.
Czytaj: Aby mieć pracę - rozsądnie wybieraj kierunek studiów>>>
– Nie zmienia to tego, że jest wiele osób, które mimo posiadanego dyplomu zatrudnienia znaleźć nie mogą. Ale to nie uczelnie odpowiadają za to, że ich absolwenci nie mają pracy po studiach. Za tworzenie nowych stanowisk odpowiedzialna jest przecież gospodarka – uważa Krystyna Łybacka, minister edukacji narodowej i sportu w latach 2001–2004.
Dodaje, że zadaniem szkoły jest wyposażyć absolwenta w narzędzia niezbędne do poruszania się na rynku zatrudnienia. A to na uczelniach kuleje. Doprowadziły do tego przepisy wprowadzone na początku lat 90.
– Ustawa z 12 września 1990 r. o szkolnictwie wyższym stanowiła próbę stworzenia podstaw dla pluralizmu nie tylko w nauce i nauczaniu, lecz także w organizacji szkolnictwa wyższego, w tym poprzez otwarcie drogi do tworzenia uczelni niepaństwowych. Skutkiem tego jest wciąż ogromna liczba placówek niepublicznych o bardzo różnym, na ogół niskim poziomie – uważa proc. Hubert Izdebski z Uniwersytetu Warszawskiego.
Jego zdaniem po reformie z lat 90. uczelnie zamiast nieść kaganek oświaty, stały się fabrykami nastawionymi na zysk. Nie ważne było jak, lecz ile dyplomów uda im się wyprodukować, ponieważ każdy student to dodatkowy pieniądz.
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna