K.K: Gdzie Twoja toga? 

Ł: Inny zestaw pytań proszę. 

 

K.K.:Spędziłeś pięć lat na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego i nie zostałeś prawnikiem. Nie czujesz, że zmarnowałeś ten czas?

Ł: Z tymi pięcioma latami to bym nie przesadzał. Zajęć na prawie, przynajmniej kiedy ja studiowałem, było bardzo mało. Kilka obowiązkowych ćwiczeń w ciągu tygodnia nie absorbuje aż tak bardzo, by nie mieć czasu na inne aktywności. 

 

K.K: A wykłady…

Ł: Nie chodziłem. Na pierwszym roku postanowiłem sobie: będę obecny na wszystkich wykładach. I faktycznie, chyba mi się udało – tylko po co to było? To samo mógłbym przeczytać przecież w książkach, często pisanych zresztą przez tych samych wykładowców. I szczerze – wykłady dla mnie były ogromnie nudne. Po 5 minutach, mimo szczerych chęci, moja świadomość się wyłączała. Bezmyślnie gryzmoliłem w zeszycie i czekałem na koniec męki. Później dałem już sobie z tym spokój. 

 

K.K: Jakiś przedmiot na studiach szczególnie do Ciebie przemówił, zainteresował Cię? 

Ł: Do dziś uważam, że najważniejszym przedmiotem podczas studiów była logika. Ona faktycznie zmieniła mój sposób myślenia, nauczyła mnie czytać, ale też i tworzyć ze zrozumieniem. To umiejętność nie tylko przydatna, ale i konieczna we współczesnym świecie.  

 

K.K: I tylko logika..?

Ł: Seminarium magisterskie z prof. Mirosławem Wyrzykowskim, poświęcone prawom człowieka. To były zajęcia, które rzeczywiście przypominały to, co na co dzień polski student może oglądać tylko w amerykańskich filmach. Otwarta dyskusja, osobiste, chociaż pełne szacunku, relacje z prowadzącym jako mentorem – przyjemnie było chodzić na te spotkania. 

 

K.K: Na 5 lat studiów to i tak trochę za mało… 

Ł: Zdecydowanie. Reszta to było powtarzania tego samego, co zapisano w podręczniku, takie liceum numer dwa, tylko bez wywoływania do tablicy. I gdybym zajmował się tylko studiami, wtedy rzeczywiście ten czas uznałbym za stracony. Ale dosyć wcześnie zacząłem pracować, także właściwie byłem wdzięczny losowi, że studia prawnicze nie są tak czasowo wymagające. 

 

K.K: A sesja? Dużo się uczyłeś? 

Ł: Dużo. Nocy nigdy nie zarywałem, ale faktycznie – był wtedy tryb życia: praca – nauka – sen, co młodemu człowiekowi mogło wydawać się czymś niezwykle obciążającym (bo kiedy dochodzi rodzina i własny biznes, tamte czasy wydają się być jak turnus w sanatorium w Ciechocinku). Ale skoro pytasz o sesję – nie ukrywam, że denerwowało mnie, że egzaminy zaliczały też osoby, które wcale albo prawie wcale się nie uczyły. Jakimś tam sposobem prześlizgiwały się, nawet z najgorszą oceną, ale w sumie jakie to miało znaczenie? Uważam, że egzaminatorzy powinni być bardziej rygorystyczni.    

 

K.K: A praktyki zawodowe? 

Ł: Na początku studiów. Przez miesiąc głównie sprawdzałem, czy wszystkie pieczątki na tytułach egzekucyjnych są na miejscu. To było bardzo cenne doświadczenie. 

Zobacz: Ambitni mają gorzej - za przekroczenie limitu ECTS trzeba będzie płacić>>>

K.K: Wyczuwam ironię?

Ł: Niesłusznie. Te praktyki to było moje pierwsze wyjście z uczelni na rynek pracy, nauka nawiązywania relacji z ludźmi, i jakkolwiek w niewielkim stopniu, ale jednak spojrzenie na to, jak praca w kancelarii wygląda na co dzień. Poza tym, co taki żółtodziób może robić w kancelarii? Sam na miejscu mecenasa nie powierzyłbym sobie nic bardziej odpowiedzialnego. Praktyki to bardzo dobra rzecz.

 

K.K: Nawet darmowe? 

Ł: Oczywiście. Wiem, że to co powiem, będzie niepopularne – ale wcale nie jest tak, że pracodawca poprzez praktyki zyskuje darmową siłę roboczą. Płaci mu swoim czasem. Sam przekonałem się, kiedy przyjmowałem praktykantów do własnej firmy, że często więcej czasu poświęca się praktykantowi na wytłumaczenie tego, co ma zrobić, niż jest rzeczywiście z takiego praktykanta korzyści. A czas to pieniądz. Także namawiam – chodźcie na praktyki! Sam, zacząwszy od darmowych praktyk, w którejś z kolei firmie zostałem na stałe, znajdując w ten sposób swoją pierwszą etatową pracę

 

K.K: Wróćmy do studiów.  Szczerze – nie żałujesz, że nie zostałeś np. adwokatem czy notariuszem? 

Ł: Czasem sobie tak myślę, że jako prawnik może miałbym mniej stresów, więcej czasu dla siebie i rodziny. I może nawet zarabiałbym lepiej. Ale kiedy mam przed nosem dowolny tekst prawniczy… działa we mnie jakiś automat, kleją mi się oczy… Nie, to jednak nie dla mnie.    

 

K.K: Czyli jednak – źle wybrałeś studia! 

Ł: Absolutnie nie! To był wybór doskonały! Nie wiem, czy istnieje jakikolwiek inny kierunek studiów, który daje tak szerokie możliwości wyboru profesji w przyszłości. Ja zostałem specem od PR-u, ale równie dobrze z takim wykształceniem  mógłbym pracować w międzynarodowej korporacji, bronić praw człowieka w Afryce, zostać dziennikarzem, politykiem, handlowcem, bankowcem i tak dalej. Drzwi do kariery po prawie stoją szeroko otwarte, a zawody ściśle prawnicze to tylko wierzchołek góry lodowej możliwości.  

 

K.K: A czy w tym Twoim PR-erze, coś z wiedzy zdobytej na studiach przydało się?  

Ł: Oczywiście. Po pierwsze wspomniana logika – rzecz w tej branży nie do przecenienia. Poza tym umiejętność czytania aktów prawnych, choćby nie wiem jak nasennie one na mnie działały, także niejednokrotnie okazała się przydatna w praktyce. I wreszcie moja firma obsługuje klienta z branży prawniczej, i mam wrażenie, że jednym z najbardziej przekonywujących walorów oferty było właśnie moje wykształcenie prawnicze. Także same plusy! 

 

K.K: To co na koniec powiedziałbyś studentom i przyszłym studentom prawa? 

Ł: Jeżeli nie wiecie, co chcecie robić w przyszłości, to nie panikujcie – to jest normalne. Jeżeli Wasze wahania nie są w rodzaju – wyjechać na 10 lat do Nepalu czy zostać kierowcą ciężarówki w USA - ale chcecie zdobyć solidne wykształcenie wyższe, nie zamykać ale otworzyć sobie wiele dróg do kariery, prawo jest dla Was idealne!   

K.K: Dziękuję za rozmowę!