Ze szkolnych stołówek dotowanych przez samorząd korzystają nie tylko uczniowie, ale też nauczyciele. Na tanie obiady dla nich godzą się dyrektorzy szkół, naciągając realne koszty.
Zgodnie z ustalonymi przez miasto zasadami zatrudniania pracowników kuchni, na 50 uczniów przypadać ma jeden etat kucharki; dopiero na kolejnych 25 uczniów można stworzyć jeszcze pół etatu. Kucharki narzekają na ten system, bo w ogóle nie bierze on pod uwagę, że w szkołach z obiadów korzystają także nauczyciele.
Krakowski magistrat zajmuje twarde stanowisko. - Szkolne stołówki są dla uczniów. Choć mogą z nich korzystać również nauczyciele, to z tego tytułu dyrektor nie może zwiększać liczby etatów obsługi - mówi "Gazecie" Wicedyrektor Wydziału Edukacji Jan Żądło.
Nauczyciele w szkolnych stołówkach to od dawna delikatny problem. Aby dzieci jadły tanio, od rodziców pobiera się wyłącznie opłatę za produkty trafiające do kotła, resztę - włącznie z etatami kucharek - finansuje samorząd. Dlatego urzędnicy miejscy domagają się, by nauczyciele za szkolny wikt płacili więcej. O ile - to ma wyliczyć dyrektor szkoły.
W wielu szkołach nauczyciele płacą za obiady więcej niż uczniowie ale nie jest to pełny koszt obiadu lecz symboliczna 1 lub 2 złotowa dopłata.
Szkolne obiady są ratunkiem dla pustych nauczycielskich kieszeni. Nie mówiąc już o tym, że czasem człowiek siedzi cały dzień w pracy i musi zjeść coś ciepłego - nie kryje Barbara Nowak z SP nr 85.
- Każdy z dyrektorów zobowiązany jest do uwzględnienia w cenie obiadu kosztu przygotowania. Czy właściwie przekalkulował koszt, sprawdzamy przy okazji kontroli - odpowiada dyrektor Jan Żądło. Zauważa przy tym, że dyrektorzy szkół, którzy zarządzili minimalne koszty nauczycielskich obiadów, sami sobie zaszkodzili. Część kwoty, którą płaci nauczyciel, trafia bowiem do miasta, ale część (w tym koszt pracy kucharek) idzie na rachunek szkoły. Im więc nauczycielski obiad tańszy, tym szkoła dostaje mniejsze dofinansowanie.

Serwis Samorządowy PAP, 16 września 2008 r., Olga Szpunar