W 2010 roku było 1,8 mln studentów, teraz jest ich 1,5 mln, a do 2025 roku liczba studentów skurczy się o kolejnych 300 tys. Czy część z istniejących w Polsce 450 szkół wyższych zniknie? Tak, to nieuniknione. Dziś są nadmiernie rozproszone, a jakość studiów często pozostawia wiele do życzenia. Ale  „zniknie" nie musi oznaczać „zbankrutuje".  Mniejsze uczelnie muszą się łączyć w nowe, silniejsze ośrodki.

W ustawie o szkolnictwie wyższym, która wchodzi w życie już za miesiąc zapisano nowe zasady tworzenia związków uczelni. Będą mogły wspólnie prowadzić badania i starać się o granty, prowadzić działalność gospodarczą, a na mocy innych przepisów także otwierać wspólne studia. Trzy spore państwowe uczelnie w Krakowie – AGH, Politechnika Krakowska i Uniwersytet Rolniczy – już przygotowują się do utworzenia związku. Podobnie dzieje się we Wrocławiu.
 
 
Niż to także mniej studentów przypadających na jednego wykładowcę – a więc szansa na poprawę jakości studiów, pracę  w grupach, dyskusje. To też otwarcie uczelni na nowy typ studenta: osoby, które chcą zmienić zawód albo zdobyć nowe kompetencje. W Europie co dziesiąta osoba od 25 do 64 lat wraca na uczelnie, podejmuje dodatkowe kursy i szkolenia. U nas tylko 4 proc. Nowa ustawa otwiera drzwi takim zmianom.
 
Sytuacja demograficzna zmusza też uczelnie do starań o zagranicznych studentów. W ostatnich latach ich liczba w Polsce rośnie skokowo – ale nadal to zaledwie 35 tysięcy. Tymczasem szacuje się, że rynek międzynarodowych studiów może być wart ponad 100 mld dolarów. Gospodarka Australii, do której ściągają rzesze studentów z całego świata,  tylko w latach 2010–2011 wzbogaciła się dzięki temu o ponad 16 mld dolarów.
 
 
W Polsce o zagranicznych studentów skutecznie zawalczyły uczelnie medyczne. Dzięki międzynarodowym akredytacjom studiowanie medycyny w naszym kraju stało się popularne wśród mieszkańców państw skandynawskich. Ale wielki potencjał mają też politechniki i uczelnie ekonomiczne.
Źródło: Rzeczpospolita