Kluzik-Rostkowska - nawiązując do wydarzeń ostatniego weekendu, gdy do szpitali na Śląsku trafiło ok. 200 osób zatrutych dopalaczami - podkreśliła, że jest już kolejnym ministrem zajmującym się problemem substancji psychoaktywnych. "W Katowicach stało się coś bardzo złego, ale dobrze, że o tym rozmawiamy. Najważniejsze jest, aby w momencie gdy coś złego się dzieje lub ma się zdarzyć, dorośli potrafili na to zareagować" - zaznaczyła minister.
Jak dodała, 15 lipca spotka się z przedstawicielami Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, "aby zastanowić się, jakie działania podjąć od początku roku szkolnego, aby ta problematyka wybrzmiała bardzo mocno w szkołach". "Musimy sobie poradzić z tym problemem, ale nie wyobrażam sobie, że uda to się w ciągu dwóch tygodni" - dodała szefowa MEN.
W wyznaczanych co roku kierunkach polityki oświatowej - zdaniem minister - kwestie używek, agresji młodzieży i przemocy są poruszane regularnie już od kilku lat. Obecnie przygotowywana jest kontynuacja programu "Bezpieczna szkoła".
"Mamy propozycje dla szkół, zachodzi tylko pytanie, czy te ubiegłoroczne programy były wystarczająco czytelne i co zrobić, aby uwrażliwić na ten problem konkretnych nauczycieli w konkretnych szkołach. MEN może dać różne instrumenty, szkoły skorzystają z nich lub nie" - podkreśliła.
Zdaniem Kluzik-Rostkowskiej wielu nauczycieli i dyrektorów szkół nie potrafi poradzić sobie z falą agresji i przemocy wśród młodzieży. Świadczą o tym dane pochodzące z Fundacji "Dzieci Niczyje", która od listopada ub. roku prowadzi infolinię dot. przemocy.
W tym czasie odnotowano 75 tys. połączeń z numerem przeznaczonym dla dzieci i młodzieży i tylko - jak podkreśliła minister - 2,6 tys. telefonów od osób dorosłych, z czego tylko 9 proc. dotyczyło przemocy. Według minister dowodzi to, iż dorośli często nie widzą przemocy i "widzieć jej nie chcą".

Trudniej o wspomagacze na uczniowską imprezę>>

Kluzik-Rostkowska spotkała się też z dyrektorami przedszkoli z woj. łódzkiego i przedstawiła im plany resortu dotyczące przyjmowania do przedszkoli dwulatków oraz wprowadzenia nauki języka obcego. Zdaniem minister w ponad 90 proc. przypadków będzie to jęz. angielski - jako elementu edukacji przedszkolnej.
"Oczywiście, że 3-4-latek nie nauczy się w przedszkolu jęz. angielskiego, ale dobrze, żeby się z nim osłuchał, dlatego zdecydowaliśmy, aby takie zajęcia były prowadzone. Nie chodzi nam o zwolnienie z pracy wszystkich doświadczonych wychowawców, którzy pracują od lat i przyjęcie na ich miejsce nauczycieli, którzy angielskiego uczyli się od podstawówki. Wystarczy, by jedna osoba w przedszkolu potrafiła mówić po angielsku na wymaganym poziomie, albo żeby samorząd zatrudnił jedną osobę z zewnątrz, która będzie uczyć w kilku przedszkolach" - podkreśliła minister.
Obecne na spotkaniu nauczycielki wyraziły niepokój, że w proponowanym rozporządzeniu - także w okresie przejściowym trwającym do roku 2020 - wymaga się od nich znajomości angielskiego na poziomie B2 lub posiadanie międzynarodowego certyfikatu First Certificate plus kurs metodyki nauki jęz. obcego.
Argumentowały, że wiele z nich ukończyło kursy językowe sprofilowane pod kątem nauczania początkowego, które obecnie nie są brane pod uwagę. "Nauka języka z kilkulatkami polega na opanowywaniu pojedynczych słów, śpiewaniu piosenek, wspólnej zabawie z elementami językowymi więc w praktyce nie wymaga aż tak wysokich kwalifikacji" - podkreślały.
Propozycja przyjmowania do przedszkoli dzieci od drugiego roku życia pojawiła się - według minister - w odpowiedzi na zjawiska demograficzne występujące w wielu miejscowościach, gdzie żłobki są przepełnione, natomiast w przedszkolach pozostaje po rekrutacji dużo wolnych miejsc.
"Chcemy, aby było to możliwe przy spełnieniu trzech warunków: dla dwulatka musi zabraknąć miejsca w żłobku, ma starsze rodzeństwo w przedszkolu i umieszczenie go w tej samej placówce ułatwiłoby życie rodzicom, natomiast samo przedszkole dysponuje warunkami odpowiednimi do przyjmowania tak małych dzieci" - wyjaśniła. (PAP)

Zajęcia o szkodliwości narkotyków dla większej grupy uczniów>>