Jeżeli sytuacja epidemiczna wymusi ponowne zamknięcie szkół, to wybór narzędzi do zdalnego nauczania będzie leżeć po stronie szkoły. A z tym było różnie – czasem przyjmowano spójne zasady i korzystano z jednego programu, a czasem panowała wolna amerykanka, co bardzo utrudniało życie uczniom i ich rodzicom. A także niosło ryzyko.

 

Rodzice przegrają z bezdzietnymi>>

 

Potrzebne narzędzia i szkolenia dla nauczycieli

Rozporządzenia regulujące pracę szkół w czasie epidemii pozostawiają wybór dyrektorom – wspólnie z nauczycielami ustalają oni, z jakich programów i platform będą korzystać. Sam resort, nawet  w poradniku z dobrymi praktykami, jakoś szczególnie im w dokonaniu tego wyboru nie pomaga. Radzi wybór jednego rozwiązania, korzystanie z platformy e-podręczniki i przekazywanie rodzicom informacji za pomocą e-dziennika. Zaleca korzystanie z komunikatorów, prowadzenie lekcji na żywo (synchronicznie) oraz udostępnianie nagrań i materiałów (asynchronicznie).

 

- Już od miesięcy apelujemy do MEN o stworzenie jednolitej platformy edukacyjnej – mówi serwisowi Prawo.pl Krzysztof Baszczyński – W czerwcu wydaliśmy rekomendacje, co do tego, jakie rozwiązania należy wdrożyć, by zdalne nauczanie przebiegało bez problemów. Tak naprawdę od marca nie ruszyliśmy z miejsca, dostaliśmy wydane w ostatniej chwili rozporządzenia z pozornymi, kilkunastogodzinnymi, konsultacjami – wskazuje.

Czytaj w LEX: Zawieszenie zajęć od 1 września w okresie COVID-19 - procedura i wzory >

Jego zdaniem brak jednolitej platformy edukacyjnej, w połączeniu z brakiem sprzętu i dostępu do szybkiego internetu, oznacza dla części uczniów całkowite wykluczenie edukacyjne w sytuacji, gdy szkoły znów trzeba będzie zamknąć – a to może się zdarzyć, bo dzienna liczba zakażeń jest wysoka, a środki bezpieczeństwa w szkołach – zdaniem wiceprezesa ZNP – zgoła niewystarczające.

Sprawdź w LEX: Co należy odnotować w dzienniku lekcyjnym w okresie, kiedy zajęcia lekcyjne w szkołach zostały odwołane z powodu pandemii? >

- Drugą kwestią są szkolenia nauczycieli, MEN obiecał, że przeszkoli 30 tys. pedagogów tak, by wiedzieli, jak prowadzić zdalne nauczanie. Na razie nie słyszałem o ani jednym nauczycielu, który z takich szkoleń by skorzystał – tłumaczy.

 

Improwizacja nie do końca bezpieczna

Potrzebę stworzenia jednolitej platformy widzi też dr Marlena Sakowska-Baryła, radca prawny, partner w Sakowska-Baryła, Czaplińska Kancelaria Radców Prawnych sp.p., która zwraca uwagę, że dowolność w wyborze programów, z których korzysta szkoła, może być problematyczna z punktu widzenia ochrony danych osobowych.

- Bywa, że szkoły improwizują, korzystając z różnych rozwiązań. Tymczasem to oznacza problemy z bezpieczeństwem danych osobowych – często serwery są zlokalizowane w USA i niekoniecznie bierze się pod uwagę, że transferujemy dane do państw trzecich, co wymaga spełnienia dodatkowych warunków wynikających z RODO – zauważa dr Sakowska-Baryła.

Sprawdź w LEX: Jakie działania musi podjąć dyrektor szkoły, jeżeli nauczyciel wystawił końcową ocenę roczną z naruszeniem przepisów prawa?  >

Tłumaczy, że każdy przypadek pracy zdalnej i zdalnego nauczania trzeba odpowiednio zorganizować i udokumentować, dokonać przeglądu zasobów i wprowadzić odpowiednie procedury. Trzeba też wziąć pod uwagę, że podczas pandemii wielokrotnie zmienił się stan faktyczny, a to oznacza konieczność przeanalizowania umów powierzenia i rejestrów czynności przetwarzania.

- Co oczywiste, w nowej sytuacji, trzeba też przeszkolić pracowników. Zdalne lekcje to przecież poważne wyzwania dla ochrony danych osobowych – to problemy z dystrybucją wizerunku, „rajdowaniem” lekcji przez niepowołane osoby czy z potencjalnym nagrywaniem zajęć, a także wykorzystywanie w szerszym zakresie narzędzia jakim jest poczta elektroniczna. Tymczasem zdarzało się, że nauczyciele nie do końca dostrzegali zagrożenia związane z korzystaniem ze służbowego maila – niefrasobliwie korzystali np. z opcji "wyślij do wszystkich", gdy w treści maila lub w załączniku były dokumenty z danymi uczniów, np. z numerami PESEL i wynikami w nauce, do których nie powinni mieć dostępu wszyscy adresaci, których adresy zapisane były w książce adresowej – podkreśla. Dodaje, że minimum byłoby zaoferowanie pakietu programów, z jakich warto korzystać i rzeczowej instrukcji, jak ich używać. Tymczasem wymaga się od dyrektora, by był również specjalistą w dziedzinie oprogramowania.

 

Narzędzia są, ale trzeba umieć z nich korzystać

Jak mówi Prawo.pl, Marcin Zaród, nauczyciel języka angielskiego z Tarnowa, Nauczyciel Roku 2013, zajmujący się m.in. wspieraniem nauczycieli i uczniów w zdalnym kształceniu, odpowiednie narzędzia do zdalnego nauczania już są.

- Dwie najpopularniejsze platformy to Microsoft Teams i Google Classroom, ale są też platformy typu Moodle. Teams oraz Google Classroom dają dostęp do edukacji synchronicznej i asynchronicznej – w tym do repozytorium zasobów, które można udostępniać uczniom. To o tyle ważne, że pozwala uniknąć sytuacji, gdy każdy nauczyciel używa jakiegoś swojego ulubionego narzędzia, a uczeń lekcję polskiego ma na Zoomie, lekcję angielskiego na Teamsie, lekcję wf przez, na przykład Whatsappa.

Sprawdź w LEX: Czy zgodne z przepisami prawa jest zapisanie w statucie szkoły wagi ocen i wystawienie oceny rocznej na podstawie średniej ważonej? >

 


 

Zwraca jednak uwagę, że aby efektywnie korzystać z tych narzędzi w edukacji zdalnej, trzeba zadbać o to, by były używane na co dzień.

- Cała logika przygotowania się do zdalnego nauczania jest taka, żeby tę platformę wdrożyć i korzystać z jej elementów jeszcze w trakcie edukacji stacjonarnej w szkole, np. poprzez udostępnianie uczniom po lekcjach dodatkowych materiałów lub interaktywnych ćwiczeń. Wtedy uczeń przygotuje się do tego, że taka zwykła lekcja może być suplementowana dodatkowymi materiałami. I potem gdyby okazało się, że trzeba będzie znów przejść w tryb zdalnego nauczania, bo np. klasa idzie na kwarantannę, to przejście na daną platformę będzie płynne – tłumaczy nauczyciel.

Sprawdź w LEX: Czy dyrektor szkoły bez wniosku rodziców może zdecydować o egzaminie poprawkowym dla ucznia? >

 

Dzieci nie rodzą się z komputerem w ręku

Eksperci burzą też mit o wysokich kompetencjach cyfrowych uczniów – okazuje się, że nie tylko starsi nauczyciele mają problem z korzystaniem z platform wykorzystywanych w zdalnym nauczaniu.

- Należałoby te kwestię uwzględnić na lekcjach informatyki, których jest po pierwsze zdecydowanie zbyt mało (190 godzin w całym cyklu kształcenia – przyp.red.), a po drugie ich program w żadnej mierze nie odpowiada rzeczywistym potrzebom i wymaganiom, jakie są stawiane przez uczniami nie tylko w okresie zdalnego nauczania, ale i bieżącej pracy. Okazuje się, że szkoła wymaga od uczniów tego, czego ich nie nauczyła, a często także nie miała zamiaru nauczyć – mówi dr Sakowska-Baryła.

 

Potwierdza to Marcin Zaród, który tłumaczy, że to mrzonka, że wszyscy uczniowie są na tak wysokim poziomie zaawansowania, że mogą wręcz uczyć nauczyciela, jak posługiwać się oprogramowaniem przydatnym w edukacji.

- Okazało się, że umiejętności większości uczniów są bardzo płytkie, wydaje nam się, że świetnie sobie ze wszystkim radzą, a realia są takie, że już kiedy np. muszą wykonać jakąś pracę wspólnie, to wykorzystują do tego narzędzia, z których potrafią korzystać, zamiast tych, które są w tym celu specjalnie stworzone. Przykładowo, chcąc skorzystać z jakiegoś zdjęcia na szkolnym komputerze, przesyłają je sobie na Messengerze, zamiast skorzystać z przeznaczonego do wspólnej pracy i przekazywania plików dysku google – podkreśla. Tłumaczy też, że konieczne jest położenie większego nacisku na kompetencje w samodzielnym uczeniu, bo bez tego zdalna edukacja ma małe szanse powodzenia.

 

Sprawdź w LEX: Czy uczeń, który podczas nauczania zdalnego nie uczestniczył w zajęciach powinien być nieklasyfikowany?  >