Pierwszej przyczyny fatalnej sytuacji na rynku pracy dla młodych wykształconych należy upatrywać we wciąż wysokich kosztach pracy. Chcąc zapewnić pracownikowi 3 tysiące złotych na rękę, pracodawca musi wyłożyć na niego de facto dużo więcej - uważa Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.

- To najbardziej uderza w młodych ludzi. Pracodawcy bowiem przekonani są, że młodzi zwyczajnie nie są warci tych pieniędzy, a czasem wręcz uważają, że kompletnie nieprzygotowany do wykonywania zadań pracownik właściwie im powinien płacić za naukę zawodu.

W przypadku młodych magistrów i studentów prawa sytuacja właśnie tak wygląda. O praktyki, które dla studentów są obowiązkowe, nierzadko toczy się prawdziwy bój. Po pierwsze, uczelnie rzadko pomagają w ich zorganizowaniu, a jeśli już, to nie oferują miejsc w tych najbardziej interesujących biurach i kancelariach. O miejsce w międzynarodowej kancelarii z pierwszej dziesiątki rankingu najlepszych Law offices jest naprawdę ciężko. Duże kancelarie szukają najlepszych. Owszem, oferują specjalne programy praktyk, na przykład wakacyjnych, jednak chętnych na nie w porównaniu do ilości oferowanych miejsc, jest niewspółmiernie wielu. A uczelnia wymaga odbycia stażu, jeszcze w trakcie studiów.

Cezary Kaźmierczak zwraca uwagę na zbyt duży nacisk kładziony na przekazanie studentom wiedzy teoretycznej, a zbyt mały na wdrożenie w programy zajęć elementów wyrabiających umiejętności praktyczne.

- W Stanach Zjednoczonych studia uczące teorii, Master's degree, to swego rodzaju fanaberia lub chęć zarabiania bardzo dużych pieniędzy na wyższych stanowiskach. Dla orłów. Rynek pracy dla Master’s degree jest znacznie bardziej płytki niż dla Bachelor’s degree.

U nas niestety – zarówno na studiach licencjackich, jak i magisterskich – jest na ogół wyłącznie teoria, bo elementy praktyczne według postępowych profesorów to „neoliberalny darwinizm” i w ogóle liczą się tylko czysta nauka i badania podstawowe - podsumowuje.

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna