Monika Toppich: Hasło: umowy śmieciowe. Z jednej strony związki zawodowe buntują się przeciwko nim, z drugiej strony to czasem jedyna szansa na to, żeby młodzi ludzie mogli pracować legalnie.

Jeremi Mordasewicz: Umowy "śmieciowe", czyli takie niepełnowartościowe, które nie dają stabilności zatrudnienia, to problem poważniejszy. Gdybym miał dzisiaj porównywać polskich przedsiębiorców i niemieckich, to niemieckich porównałbym do ciężkozbrojnej jazdy. Żeby kupić zbroję, trzeba było być bardzo bogatym, a oni mają na jednego pracownika 10 razy więcej kapitału, niż my.

My jesteśmy jak lekka jazda tatarska - nie mamy specjalnego uzbrojenia, ale dzięki ruchliwości uzyskujemy przewagę. Szybkość i zwinność musi być naszym atutem. Jeżeli firma nie będzie mobilna i elastyczna, to przegra, ciężkozbrojni są rozjadą.

A my nie mamy tak dobrych technologii, tak rozbudowanej sieci zbytu i takiej marki. Produkujemy już na przykład tak dobre meble jak Niemcy, ale dostajemy za nie trzy razy mniej, niż oni. Jednym słowem - nie jesteśmy na tym etapie. Jesteśmy tam, gdzie oni byli 40 lat temu i żeby przetrwać, musimy mieć możliwość szybszej zmiany szyku.

Czyli szybszego zwalniania i przyjmowania pracowników?

Też! Mobilność na rynku pracy ma ogromny walor. On ratuje życie. Bo jeśli firma ma ogromny park maszynowy i produkuje samoloty, to zamówienia zbiera się na wiele lat naprzód, to samo elektrownia - pracuje raz troszkę mniej, raz troszkę więcej, ale jest to w miarę stabilne, można coś zaplanować i przyjmować pracowników na umowy o pracę. Niestety w większości firm, które zdobywają zlecenia z miesiąca na miesiąc, czasem z tygodnia na tydzień, jest to niemożliwe.

Zatrudnianie na umowę o pracę nie daje żadnych korzyści?

Taki system też ma walory, bo opieramy się na relacjach długoterminowych i wiemy, że mamy wyszkolonego pracownika. Ale jeśli produkujemy na przykład części do samochodów, to raz od nas wezmą, raz nie. W tej kwestii nie konkurujemy z Niemcami, tylko z Turkami i Chińczykami. A ponieważ musimy konkurować, ważne jest to, żeby koszty pracy były niższe. A jeśli nie trzeba płacić części składek, pracownik kosztuje mniej, nie płaci się też urlopu i kosztów odpraw.

Nie ma też takiej sytuacji, że nie ma możliwości rozstania się z pracownikiem. Wczoraj radziła się mnie koleżanka, która ma taką sytuację, że kobieta u niej w firmie już od trzech lat uchyla się od pracy zawodowej - urlopy macierzyńskie, wychowawcze, zwolnienia lekarskie etc. Pracodawca próbuje się z nią rozstać i nie może.

Oczywiście w miarę tworzenia się coraz bardziej konkurencyjnej gospodarki i wyczerpywania się ilości potencjalnych pracowników, pracodawcy będą musieli stosować umowy dające większy komfort.

Czyli ze względu na złą kondycję naszej gospodarki "umowy śmieciowe" są stosowane na tak szeroką skalę?

Mamy ogromne zasoby pracy - mamy 2 miliony bezrobotnych, 2 miliony ludzi pracujących za granicą i ponad milion ukrytego bezrobocia w rolnictwie, czyli 5 milionów. Tu działa prawo popytu i podaży. Jeżeli mamy duże zasoby pracy, to ta praca jest nisko wyceniana.

To widać wyraźnie na rynku. Gdyby wyjechało więcej Polaków, to pracodawcy musieliby podnosić wynagrodzenia, bo nie będą mieli ludzi do pracy.

A z jakich powodów pracodawcy decydują się jednak zatrudniać na umowy o pracę?

Firmy, które potrzebują fachowców, specjalistów poszukiwanych na rynku i bardzo lojalnych na rynku decydują się na lepsze warunki dla pracowników, jeśli ich praca jest bardzo odpowiedzialna, a pomyłka może firmę bardzo drogo kosztować.

Problemem są też osoby, których w żaden sposób nie można zwolnić: matka w ciąży, osoba, której niewiele lat zostało do emerytury, społeczny inspektor pracy... W takich sytuacjach pracodawca ma związane ręce. Jeżeli mam połowę załogi, z którą nic nie mogę zrobić, to druga część musi być super elastyczna. I to nie jest dobre, bo to się odbija na młodzieży. Gdyby młodzi poparli starania pracodawców o uelastycznienie tamtej części, to sami mogliby pracować na innych warunkach...

Ale póki co młodzi pracują na takich, a nie innych warunkach. Mówi się, że młodzi nie chcą mieć dzieci, a jak mają mieć dzieci pracując ciągle na umowach o dzieło albo zlecenie? Młodzi się boją.

Wiem, sam mam córkę w wieku 30 lat i wcale się młodym nie dziwię. Problemem jest brak poczucia stabilizacji . XXI wiek naruszył poczucie stabilizacji, bo kiedyś całe życie pracowaliśmy w jednej fabryce.

Wydaje mi się, że sprawą kluczową jest dążenie do tego, by być pracownikiem, którego nie chce się zwolnić. Jeśli ktoś wykonuje czynności proste, jest łatwo zastępowalny. Natomiast każda firma ma trzon pracowników, którzy są nie do ruszenia, bo firma by padła. Wiemy, że jeśli oni odejdą, to co najwyżej założą swoją firmę, bo ta poprzednia upadnie. Ludzie powinni stawać się w firmie na tyle ważni, wraz z poszerzaniem umiejętności i kwalifikacji, żeby mieć przeświadczenie, że firma ich nie zwolni.
 

Trudno mieć pewność, że firma nie zwolni. To dość abstrakcyjne.

Dlatego opowiadamy się za modelem flexicurity - chodzi o to, żeby nie mieć ciągle jednego pracodawcy, ale żeby po zakończeniu współpracy z jedną firmą, łatwo znaleźć kolejną. To zależy od kwalifikacji danej osoby i od sprawności pośrednictwa pracy.

Problem polega na tym, że ludzie są niecierpliwi, nastawieni na konsumpcję i mają niski poziom oszczędności, szczególnie osoby młode. I kiedy w życiu przydarza się na utrata pracy, nie są w stanie tego zamortyzować. Jeżeli mieliby oszczędności, mogliby sobie z tym poradzić.

Co więcej, zupełnie nie rozumiem stwierdzeń, że młodzi ludzie powinni mieć umowę o pracę, bo jak mają umowę o dzieło, to nie mogą dostać kredytów hipotecznych. To jest jakieś odwrócenie pojęć! Młody człowiek do 10 lat po studiach powinien mieszkać w wynajętych mieszkaniach tam, gdzie jest praca. Powinien podążać za pracą. Stosunek mieszkań własnościowych do wynajmowanych jest w Polsce nieprawidłowy. Jeśli ktoś się przywiązuje do mniejsza i do mieszkania, to ogranicza swoją elastyczność. Ja wiem, że poczucie bezpieczeństwa to też swoje mieszkanie, ale nie na tym etapie życia.

No i kwestia kredytowania. Wiem, że chodzi o przyspieszenie konsumpcji, ale najczęściej młodzi ludzie okupują to ogromnym kosztem - bo utrata pracy może być tragedią i wiązać się z niemożnością obsługi rat.

Problemem są też składki emerytalne. Mówiąc szczerze sama się zastanawiam, czy jak będę w wieku emerytalnym, dostanę w ogóle jakąś emeryturę...

Nie udało nam się w Polsce zmierzyć z mitem, że osoby starsze odchodząc na emerytuję zostawiają miejsca dla młodych. Tak było też we Francji - kiedy mówiło się o podwyższeniu wieku emerytalnego, to studenci i licealiści wychodzili na ulice, żeby protestować.

To błędne rozumowanie. Ono zakłada, że mamy stałą liczbę miejsc pracy w gospodarce. Przykładowo teraz w Polsce jest 16 milionów miejsc pracy, w przecież może być 14 albo 18 milionów!

We wszystkich krajach, gdzie wcześnie przechodzi się na emeryturę, jest wysokie bezrobocie. To zakrawa o paradoks, prawda?

Tak, a dlaczego tak się dzieje?

W Polsce w ubiegłym roku na emerytury i renty wydaliśmy 190 miliardów złotych, a ze składek zebraliśmy 110 miliardów. Czyli zabrakło nam 80 miliardów. Musieliśmy z innych podatków dorzucić do wypłaty emerytur i rent. A teraz proszę sobie wyobrazić, co by się stało, gdybyśmy te pieniądze przeznaczyli na inwestycje. Ile młodzieży znalazłoby pracę!

Jeremi Mordasewicz: - Doradca Zarządu Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan i jej reprezentant w Trójstronnej Komisji ds. Społeczno-Gospodarczych od 2001. - Członek rady nadzorczej Dr Irena Eris S.A. od 2004. - Członek rady nadzorczej ZUS od 2005. - Członek Społecznej Rady Skarbowości przy Ministrze Finansów 2004-2005. - Współzałożyciel i wiceprezes Business Centre Club 1991-2000.

http://www.edulandia.pl