Beata Igielska: Czy potrzebna jest zmiana, którą zagwarantuje nowela ustawy o szkolnictwie wyższym umożliwiająca używanie w nazwach uczelni wyrazów „akademia praktyczna”? Niby ma to nadać prestiż. A brzmi jak szkolenie za pomocą kursów.

Roman Leppert, profesor z Wydziału Pedagogiki Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, kierownik studiów doktoranckich; w kadencji 2020 - 2023 przewodniczący Sekcji Pedagogiki Ogólnej Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN: - Zastanawiam się nad intencją Ministerstwa Edukacji i Nauki. Co jest celem takiej zmiany? Czemu ma służyć? Rzeczywiście, zwrot „akademia praktyczna” jest postrzegany w dyskursie publicznym jako szkolenie na bardziej zaawansowanym kursie. Po zapoznaniu się z tą propozycją mam wrażenie, że autor projektu wierzy, że za pomocą słów zmieni się rzeczywistość. To trochę przypomina sytuację z prawem oświatowym, kiedy zmieniono nazwę szkół z zasadniczych zawodowych i średnich zawodowych na szkoły branżowe. Co tamta zmiana spowodowała poza samą zmianą nazwy? Zmieniła sposób funkcjonowania tych szkół, wpłynęła na ich wyposażenie, zwiększyła liczbę niezbędnego instrumentarium? Tak więc obecna propozycja to próba zaklinania rzeczywistości i wiary charakterystycznej dla ponowoczesnego świata, ale w złym tego określenia znaczeniu. Bo gdy mówimy o ponowoczesnym świecie, mamy na myśli jego złożoność, niejednorodność. Jednocześnie ponowoczesny świat jest kreowany głównie za pomocą języka. Autor projektu wierzy więc, że jak pozwoli jakiemuś podmiotowi użyć jakiejś nazwy, to sam podmiot ulegnie zmianie. Otóż, nazwa nic nie zmieni.

Powstaną akademie praktyczne, łatwiej o prawo do kształcenia nauczycieli>>

Wręcz przeciwnie, jest to psucie pewnego obyczaju, tradycji, która tworzy się bardzo długo. W szkolnictwie wyższym mamy do czynienia z tradycją, jeśli chodzi o nazewnictwo uczelni. Najpierw powstały uniwersytety, potem politechniki, potem akademie, a potem pojawiła się potrzeba kształcenia ludzi do wykonywania różnych profesji, w tym nauczycieli, coraz bardziej profesjonalnego, na coraz wyższym poziomie. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, aby pracować jako nauczyciel wystarczało mieć średnie wykształcenie, ukończyć liceum pedagogiczne, potem wystarczyło ukończenie szkoły pomaturalnej, studium. Podobnie było w przypadku pielęgniarek, pracowników socjalnych itp. Zaczęły powstawać wyższe szkoły nauczycielskie, potem wyższe szkoły pedagogiczne. W świetle aktualnie obowiązującej ustawy wygląda to jeszcze inaczej. Nie rozumiem intencji autora pomysłu, o którym rozmawiamy. Czemu ma służyć dodanie określenia „akademia praktyczna”? Z założenia uczelnie mają realizować dwa cele: wytwarzać wiedzę, kształcić studentów. Teraz uniwersytet nazwałby się „akademią praktyczną”...

 

 

 

Tym bardziej to może dziwić, że uczelnia sama ma decydować, jak się nazywa. Ta, która pretendowałaby do tej nowej nazwy musiałaby spełnić dość wyśrubowane kryteria. Publiczne uczelnie dadzą radę je spełnić, niepubliczne niekoniecznie. Jednocześnie zgodnie z proponowanym przepisem od 31 grudnia 2022 r. pozwolenie na utworzenie studiów nauczycielskich bez konieczności zawarcia porozumienia z uczelnią lepszą, będzie mogła uzyskać uczelnia zawodowa nieposiadająca uprawnienia do nadawania stopnia doktora w dyscyplinie, do której jest przyporządkowany kierunek tych studiów. Czyli jednak MEiN puszcza oko do słabych uczelni zawodowych, które posiadają najsłabszą kategorię C albo nie posiadają kategorii naukowej.

Tu znów wypada zadać pytanie, o co chodzi poza expressis verbis? Jaki ukryty program chce zrealizować ustawodawca? Z jednej strony nie pozwolimy wam być „akademiami praktycznymi”, a z drugiej strony pozwolimy wam kształcić nauczycieli na zliberalizowanych warunkach w stosunku do założeń ustawy z 2018 r. Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce. Ta ustawa wprowadziła warunek porozumień zawieranych z podmiotami, które mają kategorię naukową i spełniają ustawowy warunek, ale nie określiła na czym opieka miałaby polegać. Wydział, na którym pracuję, w 2017 r w ocenie merytorycznej otrzymał kategorię A, więc stał się adresatem próśb o objęcie opieką jednostki kształcące nauczycieli, od których zawarcie porozumienia było wymagane. Ponieważ nie znaleźliśmy odpowiedzi na pytanie, na czym nasza opieka miałaby polegać, nie objęliśmy nią żadnego podmiotu.

 

Mielibyście pewnie klepnąć wszystko, co dana szkółka robi.

Pewnie tak, bo nigdzie nie sprecyzowano roli takich wydziałów jak nasz.

 

Czy od tego typu zmian przybędzie nam nauczycieli? Jeśli tak, to jaki będzie poziom ich wykształcenia?

Nie ma prostej zależności, że jak zmienimy zapis w akcie prawnym, to studia przygotowujące do zawodu staną się popularniejsze. Co najwyżej zwiększymy liczbę podmiotów, które mają prawo do kształcenia kadr w danej profesji. One zaś wykorzystując swoje możliwości marketingowe i wszelkie inne będą pozyskiwać kandydatów. Z tym że obecnie liczba miejsc oferowanych studiującym przez podmioty już istniejące, przewyższa liczbę kandydatów na studia. Nie bardzo więc chyba w naszym interesie powiększanie liczby podmiotów kształcących w danym zawodzie. A może to jest próba podobna do tej, którą zrobił Jerzy Wiatr jako minister edukacji nauki i sportu, kiedy masowo zaczęto wyrażać zgody na tworzenie uczelni niepublicznych? Z tego prawa skorzystali również politycy. To oni często tworzą tego typu zmiany prawne, bo są zainteresowani zrobieniem biznesu. Nie wydaję tu kategorycznego sądu, tylko głośno myślę. Mogę dodać tylko, że to znów wygląda na psucie standardów. W funkcjonowaniu szkół wyższych ważne jest, aby najpierw pewne rozwiązania weszły do praktyki, a dopiero były modyfikowane, bo działają wadliwie. Nie bardzo wiem, dlaczego ministerstwo decyduje się na taki krok.

 

A może chodzi o starzenie się kadry nauczycielskiej i fakt, że ok. 80 proc. nauczycieli ma dziś stopień dyplomowanego? Dużo płacić im trzeba.

Nie jest żadną tajemnicą, że najwięcej dziś mamy nauczycieli dyplomowanych, w wieku 40-50 lat i 50-60 lat. W ciągu dekady mogą masowo odpływać na emerytury. Powstanie pokoleniowa luka. Proszę popatrzeć, młodych nauczycieli mamy dziś jak na lekarstwo. Na rynku dominują ci, którzy już są nauczycielami od wielu lat. Nie wiem, czy taka jest intencja, żeby zwiększyć liczbę osób chętnych do wykonywania zawodu nauczyciela. To się wydaje mało prawdopodobne. Byłoby dobrze, gdyby autor projektu nowelizacji ustawy wprost wyartykułował swoje racje.