Bój o studenta rozpoczął się na dobre. Desperację uczelni wyższych widać na ulicach i słychać w stacjach radiowych. Czy rynek szkolnictwa wyższego czeka kryzys?

Jak donosi Dziennik Gazeta Prawna, dane pochodzące z głównego Głównego Urzędu Statystycznego nie pozwalają rektorom szkół prywatnych optymistycznie patrzeć w przyszłość.
W minionym roku grupa potencjalnych studentów - czyli osób w wieku 19-24 lata - wynosiła 3,6 mln. W tym jest ich o 300 tysięcy mniej. To nie wystarczy, aby zapełnić wszystkie miejsca na działających w Polsce 134 uczelniach państwowych i 326 prywatnych. A będzie jeszcze gorzej. W 2015 r. osób w wieku studenckim ma być zaledwie 2,8 mln. Oznacza to, że praktycznie wszyscy, którzy będą chcieli studiować, znajdą miejsce na uczelniach państwowych. W takiej sytuacji, część uczelni prywatnych straci rację bytu i po prostu upadnie.

Czy likwidacja szkół prywatnych jest przesądzona?


Skoro walka trwa na dobre, to znaczy, że rektorzy szkół prywatnych widzą szanse na powodzenie swoich przedsięwzięć. Czym próbują kusić studentów? Zwolnienie z czesnego i stypendia nie wystarczają. Prezenty dla kandydatów są już standardem. Karnety do klubów fitness, na kręgle, zniżki do kin czy restauracji z pewnością mogą wydawać się studentom atrakcyjne. Są też i tacy, którzy każdemu przyszłemu studentowi obiecują laptopy.

Niż demograficzny jest jednak nieubłagany. O tym, czy przyszli studenci wybiorą szkoły prywatne czy państwowe z pewnością nie zadecydują obiecywane upominki, a poziom nauczania, renoma uczelni oraz jej oferta edukacyjna. Najsłabsi przegrają bój o studenta. Sama rywalizacja - miejmy nadzieję - przyniesie podniesienie poziomu kształcenia w szkołach wyższych oraz poprawę jakości innych usług uczelni.

Marta Osowska]]>