„Kiedy wychodziłem z misą zbierać jałmużnę, zobaczyłem chrześcijańskiego misjonarza, który prowadził darmową szkołę. Wtedy zadałem sobie najważniejsze pytanie w życiu...” - opowiada PAP przeor U Nayaka z Mandalaj na północy Birmy. W tym kraju mnisi buddyjscy codziennie rano wychodzą z klasztoru i na ulicach miast proszą wiernych o ryż.

„Pomyślałem sobie: dlaczego tylko misjonarze prowadzą takie szkoły? Czemu my, mnisi buddyjscy, nie mielibyśmy otworzyć szkoły podstawowej?” - mówi przeor, wspominając siebie sprzed ponad 40 lat. „W Birmie istnieje tradycja szkoły klasztornej, gdzie uczymy buddyzmu. Ale ludzie potrzebują darmowej edukacji świeckiej” - tłumaczy 70-letni mnich.

Darmowa edukacja podstawowa istnieje w Birmie zaledwie od 2011 r., a średnia od 2015 r., lecz, jak tłumaczy przeor, nauka stoi na niskim poziomie. Jego zdaniem ludzi, szczególnie na wsiach, nie stać na mundurki, książki i nieformalne opłaty, które są na nich wymuszane. „Dlatego rodzice wysyłają dzieci do szkół klasztornych” - dodaje.

W 50-milionowym kraju jest blisko 600 tys. mnichów i mniszek. Wiele mieszka w Mandalaj, w którym jest ponad 700 klasztorów. „Przy nich tworzone są szkoły. Ale zazwyczaj są niewiele lepsze niż szkoły państwowe. Jedyna ich zaleta to brak opłat” - tłumaczy Soe Tint Naing, birmański ekspert i dziennikarz zajmujący się Azją Płd.-Wsch.

„Dlatego nasza szkoła od początku stawiała na jakość i radykalną zmianę w relacjach nauczyciela i ucznia” - tłumaczy przeor U Nayaka, który jest również dyrektorem szkoły Phaung Daw Oo w Mandalaj. „Uczymy krytycznego myślenia, a nie wkuwania testów i odpowiedzi, jak to jest w obecnym systemie edukacji, który odziedziczyliśmy po Brytyjczykach” - podkreśla, dodając, że w szkole dzieci uczą się za darmo, niezależnie od wyznania.

Phaung Daw Oo to kilka budynków we wschodnim Mandalaj. W przerwie między budynkami biegają dzieci, większość w zielono-białych mundurkach. Małych mnichów jest wyraźnie mniejszość. W szkole uczy się 9 tys. dzieci.

„W szkole nie ma zajęć z buddyzmu, są z matematyki, fizyki i innych zwykłych przedmiotów” - tłumaczy 14-letnia dziewczynka, przedstawiająca się jako Nikki. „Buddyzm jest nieobowiązkowy i tylko w tzw. szkółce niedzielnej. Kryterium przyjmowania uczniów to ich status społeczny, a nie religia” - mówi Monica, koordynująca pracę wolontariuszy.

Zanim U Nayaka stworzył przyklasztorną szkołę średnią, sam musiał pójść do szkoły. „Skończyłem licencjat z chemii i byłem najstarszym studentem na roku” - opowiada. Nie podobał mu się jednak system nauki na pamięć i testów.

Początki szkoły były trudne. „Powstaliśmy w 1993 r. i na wszystko trzeba było mieć pozwolenie armii. Udało się dostać zezwolenie na jednego wolontariusza z zagranicy, który u nas uczył” - opowiada. W 2014 r. podczas protestów antyrządowych wojsko deportowało z kraju 10 nauczycieli-wolontariuszy. „Płakali, wyjeżdżając” - wspomina.

„Większość wolontariuszy przyjeżdża tu na kilka miesięcy, niektórzy nawet na rok. Mają tu mieszkanie za darmo, nie muszą płacić” - mówi PAP Theo, inżynier z Belgii, który uczy stolarki w warsztatach szkoły.

Ostrzega przed pośrednikami z Europy, którzy za wysokie opłaty organizują wolontariaty. „Nie wiem, ile z moich 250 euro opłaty w agencji trafiło do tej szkoły. Wolontariusz nie powinien za nic płacić, bo daje w zamian swój czas i pracę” - mówi.

Szkoła utrzymuje się z datków z zagranicy. „Niestety Birmańczycy, którzy są przecież bardzo hojni, wolą dawać pieniądze na budowę nowych pagód” - tłumaczy przeor.

„W Birmie ogromne pieniądze idą na świątynie, ludzie przekazują ziemię klasztorom, aż w niektórych miejscach brakuje ziemi uprawnej. Coś trzeba z tym zrobić” - ocenia Soe Tint Naing.

„Ludzie myślą, że datek na świątynię zapewni im powodzenie w biznesie i szczęście w życiu. Ale to nie jest prawdziwy buddyzm. Prawdziwy buddyzm dotyka realnych problemów społeczeństwa” - kończy U Nayaka.

Z Mandalaj Paweł Skawiński (PAP)