"Największy sprzeciw budzi rozwiązanie, które odrzuca podział uczelni na wydziały, mimo że stanowią one owoc kilkusetletniej praktyki naukowej uniwersytetów europejskich, a ostatnio również amerykańskich" - zwraca uwagę Rada Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego w stanowisku dotyczącym ustawy 2.0, którą we wtorek przyjął rząd. Obawy te nie do końca podzielają inni eksperci. 

Rada WPiA UW: likwidacja wydziałów to zły pomysł>>

Wydziały raczej zostaną
- Rozwiązania wprowadzone nową ustawą nie oznaczają automatycznie uszczuplenia autonomii uczelni, ponieważ decydujące znaczenie będzie miał statut. To statut będzie określał strukturę organizacyjną uczelni. Dziś ustawa też mówi jedynie o podstawowych jednostkach organizacyjnych (może to być wydział lub inna jednostka), nic nie stoi na przeszkodzie, by stworzyć inną strukturę uczelni, tak jest np. na uczelni Leona Koźmińskiego, gdzie nie ma wydziału prawa, lecz jest Kolegium Prawa. Mimo wszystko nie wydaje mi się, by ostatecznie zdecydowano się na całkowitą likwidację wydziałów, bo trudno byłoby w takiej sytuacji zarządzać uczelnią - podkreśla profesor Jerzy Pisuliński, dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Podobnego zdania jest profesor Leszek Pacholski, były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, który uważa, że obawy o likwidację wydziałów są przesadzone.

- Zmiana w ustawie może natomiast dać asumpt do przemyślenia istniejących struktur. Likwidacja wyborów dziekana może mieć charakter pozorny, bo już teraz dyrektorów uczelnianych instytutów mianuje rektor, ale jednego kandydata wyłania się wcześniej w głosowaniu. Jeżeli takie będą zapisy statutu, to faktycznie dziekanów będą wybierać te same gremia co obecnie - podkreśla prof. Pacholski.

- Możliwość de facto zachowania wydziałów poprzez ukształtowanie wewnętrznej struktury uczelni jest rozwiązaniem, które nie rozróżnia tego, co w wydziałach dobre, od tego, co w wydziałach złe, i nakazuje wszystkim bez wyjątku podjąć ryzykowny cykl zmian, które w najlepszym wypadku przyniosą dobrym wydziałom kosztowny i pracochłonny proces powrotu do status quo, a systemowo - rozgardiasz, bo będą funkcjonowały uczelnie różniące się strukturą i kontakty horyzontalne w obrębie dyscyplin na tym stracą - podkreśla z kolei profesor Maciej Perkowski, prodziekan Wydziału Prawa Uniwersytetu w Białymstoku.

Więcej będzie zależeć od rektora
Według ekspertów nie należy się również raczej obawiać, że uczelnie stracą autonomię, ponieważ naukowcy nadal będą mieli wpływ na kształt statutu, a tym samym na kształtowanie struktury uczelni oraz wybór rektora.

- W większości krajów rady są narzucone z zewnątrz (przez właściciela, państwo), a nowa ustawa pozostawia wybór rady samym naukowcom i zachowają oni wpływ na politykę uczelni. Podobnie w przypadku dziekanów, na wielu zagranicznych uczelniach mianuje ich rektor. Problem z tym  mogą mieć jedynie słabsze uczelnie z silnymi wydziałami, bo działania rektora mogą  faworyzować słabsze jednostki ze szkodą dla silniejszych - podkreśla prof. Pacholski.

- Oczywiście, pozycja dziekana zostanie uszczuplona, bo stanie się on plenipotentem rektora podejmując decyzje, które dziś może podejmować samodzielne. Zauważalne będzie to choćby w kwestiach finansowych - dziś dziekan dysponuje pieniędzmi, bo dotacja na działalność statutową przychodzi na wydział, a nie na uczelnię. A wiadomo, że kto ma pieniądze, ten ma władzę, więc w tym sensie pozycja dziekana będzie słabsza. Zmiana struktury, w której finansowanie przeznaczone będzie na uczelnię jako na całość, będzie ukłonem w stronę rektorów - podkreśla prof. Pisuliński. Większe obawy o autonomię mogą istnieć w przypadku słabszych uczelni, bo tylko te z najwyższymi kategoriami: A, A+ będą mogły w pełni decydować o swojej działalności, w przypadku tych słabszych wiele decyzji, np. o tworzeniu kierunków studiów będzie wymagało pozwolenia ministra - dodaje.

Zmiany nie muszą być duże
Jak tłumaczy profesor Pacholski, w praktyce nowa ustawa wcale nie musi oznaczać rewolucji, bo naukowcy to konserwatywne środowisko.

- Nie pojawią się przecież rektorzy z zewnątrz, a jedynie organ doradczy, który będzie miał wpływ na ich wybór. Można to porównać do wyboru trenera reprezentacji, dotychczas taka "jedenastka" sama go sobie wybierała, teraz natomiast będzie miała doradcę, który oceni kompetencje merytoryczne i odsieje osoby  niekompetentne, ale za to popularne - co  mogło się zdarzyć  w przypadku wyboru rektorów - mówi prof. Pacholski.

Jak podkreśla dziekan WPiA UJ, wiele będzie zależeć od tego, jak rektor będzie zarządzał uczelnią i jak będzie korzystać z przyznanych mu uprawnień.

- Obecny, kolegialny sposób podejmowania decyzji, ma swoje ograniczenia - przykładowo, gdybym poprosił radę wydziału na wyrażenie zgody na coś, co skutkowałoby zwolnieniem części zasiadających w niej osób, to prawdopodobnie bym takiej zgody nie uzyskał. Trudno więc przeprowadzić w takim systemie jakąkolwiek restrukturyzację. Pytanie, czy demokracja w zarządzaniu jest dobra? Do pewnego stopnia na pewno, bo nikt nie ma monopolu na mądrość, ale z drugiej strony nie zawsze jest tak efektywna, jak zarządzanie jednoosobowe. W tak dużych uczelniach jak UJ i UW rektor nie będzie w stanie zajmować się wszystkimi sprawami i będzie musiał delegować swoje uprawnienia - tłumaczy prof. Pisuliński.

 

Prawo o szkolnictwie wyższym. Komentarz Paweł Chmielnicki Prawo o szkolnictwie wyższym. Komentarz>>