Na Politechnice Krakowskiej z pierwszego roku zrezygnowało dwa razy więcej studentów niż trzy lata temu. Na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach ta liczba zwiększyła się o połowę. Na Uniwersytecie Jagiellońskim takich uciekających studentów przybyło o jedną czwartą. Lubelski UMCS w roku akademickim 2012/2013 kształcił 8,4 tys. osób. Rok później – 6291. Problem rejestruje także Politechnika Śląska. Dobrowolne rezygnacje nie idą w parze z odsetkiem wyrzucanych studentów. Ich liczba utrzymuje się na stabilnym poziomie lub rośnie zdecydowanie wolniej.

Zobacz: Nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym promuje zdobywanie doświadczenia>>>

Co powoduje masowy odpływ pierwszoroczniaków? Najczęściej rozczarowanie programem i brak pomysłu na siebie. Problem narasta, gdy do niezdecydowania przyszłych żaków dołączymy liberalne podejście uczelni. – Szkoły wyższe dostają subwencję uzależnioną od liczby studentów. Przyjmują więc każdego chętnego, który może nawet nie wiedzieć, co chce studiować – tłumaczy Ireneusz Białecki, socjolog edukacji z Uniwersytetu Warszawskiego. Na podobne przyczyny wskazuje prof. Krzysztof Wielecki, socjolog młodzieży z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego: – Ludzie przychodzą na studia i widzą, że nic konkretnego z tego nie wynika. Mało kto odpowiada sobie na pytanie: po co tu jestem i co chcę z tym dalej zrobić – wyjaśnia.
 
Nie zawsze jednak rezygnacje wiążą się z akademicką nudą. Na pierwszym roku nie brakuje absolwentów szkół średnich, którym zabrakło kilku punktów do dostania się na wymarzoną uczelnię. Swoich sił próbują w innym mieście, a po dwóch sesjach starają się o przyjęcie w docelowym miejscu. 
 
 
Mocnym argumentem na poszukiwanie kierunku tymczasowego jest także ubezpieczenie zdrowotne – gwarantowane każdemu studentowi do ukończenia 26. roku życia. Gra jest warta świeczki. Osoba, która traci prawo do ubezpieczenia, powinna sama zgłosić się do NFZ i opłacać składkę. We wrześniu 2014 r. wynosiła ona 354,95 zł. Ponadto jeśli przerwa w ubezpieczeniu była dłuższa niż trzy miesiące, ubezpieczający się musi wpłacić opłatę dodatkową, zależną od długości przerwy. Jeśli ktoś nie był ubezpieczony przez rok, stawka ta to 788,78 zł. 
 
Na jeszcze inną grupę rezygnujących studentów wskazuje prof. Krzysztof Wielecki: – Na moich zajęciach regularnie obserwuję młodych ludzi, dla których nie liczy się to, jaki dyplom zdobędą. Dla nich ważne jest tylko to, by było najłatwiej. Najlepiej bez poprawek. W ich mniemaniu zaliczenie powinni dostawać za to, że po prostu potrafią mówić po polsku – ironizuje socjolog. 
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna