Szymon, student pierwszego roku jednej z najlepszych uczelni medycznych w Polsce. – mówi, że po studiach na pewno wyjedzie za granicę. W Polsce jest niski szacunek społeczny dla lekarzy i przez to ciężko pracuje się z pacjentami. Z mojej grupy na studiach wyjedzie pewnie większość. Istotnym powodem jest także kwestia zarobków i lepszego sprzętu, na którym się pracuje za granicą – mówi chłopak. Ta wypowiedź to nie jest żaden wyjątek. Dane Ministerstwa Zdrowia pokazują, że „od czasu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej okręgowe izby lekarskie i Naczelna Izba Lekarska wydały łącznie 9483 zaświadczenia stwierdzające posiadanie formalnych kwalifikacji, co oznacza, że otrzymało je 7,77 proc. lekarzy”. Tylu medyków zapewniło sobie możliwość wyjazdu. Tego, jak wielu z niej skorzystało, tak naprawdę nie wiemy.
Na studentów, którzy od razu po ukończeniu edukacji wyjeżdżają z kraju, można spojrzeć jak na osoby, które dostają wartościowy prezent i w żaden sposób nie chcą się odwdzięczyć. Trudno mieć pretensje do ludzi, którzy mają problemy ze znalezieniem pracy w swoim zawodzie, jak np. do politologów, socjologów czy nauczycieli. Nieco prowokacyjnie można powiedzieć, że z perspektywy państwa pieniądze wydane na ich wykształcenie zostały wyrzucone w błoto – państwo zasponsorowało komuś nabycie kwalifikacji, na które na rynku pracy nie ma żadnego zapotrzebowania. W tym wypadku należy mieć raczej pretensje do decydentów, że pieniądze podatników są tak bezmyślnie wydawane. Ale już lekarze czy inżynierowie pracę nad Wisłą znajdą bez większych problemów. Warto więc zastanowić się, czy jako społeczeństwo powinniśmy grupie wybrańców opłacać przepustkę do lepszego życia na Zachodzie. Idąc jeszcze dalej, można spytać: czy wszyscy ci, którzy studiują bezpłatnie, powinni otrzymywać taką premię na starcie swojego życia zawodowego? Bo w czym ci, którzy nie studiują, są gorsi? Czy oni powinni dostawać ekwiwalent wykształcenia w gotówce?
Zobacz: Chilijscy studenci chcą bezpłatnego szkolnictwa wyższego>>>
Pewne zmiany w systemie szkolnictwa wyższego wprowadził rząd węgierski, który od nadchodzącego roku akademickiego wdraża dla studentów nowe zasady. – Rozpoczynając naukę, studenci podpisują kontrakt, w którym zobowiązują się, że w czasie 20 lat po ukończeniu studiów przepracują na Węgrzech tyle lat, ile studiowali – wyjaśnia Eszter Ratkai z kancelarii węgierskiego premiera Viktora Orbana. – Dodatkowo nie mogą studiować dłużej niż 150 proc. czasu przewidzianego na dany kierunek studiów. Jeśli tak zrobią lub w ogóle nie ukończą nauki, muszą oddać nakłady, jakie na ich edukację przeznaczyło państwo.
W polskiej debacie publicznej temat odpłatnych studiów to tabu. Jedyne, co robimy, to zachwycamy się wciąż rosnącym odsetkiem ludzi z wykształceniem wyższym. Jeśli państwo polskie miałoby być konsekwentne, warto rozważyć, czy przy odbiorze dyplomu nie wręczać absolwentom bonu na tysiąc złotych. Do wydania w liniach lotniczych latających do Wielkiej Brytanii, Szwecji i USA.
W 2012 r. średni koszt roku kształcenia studenta wyniósł prawie 12 tys. zł. Najtańsze były studia na akademiach teologicznych (7,5 tys. zł za rok) i ekonomicznych (8,3 tys. zł). Najwięcej podatnika kosztowali studenci wyższych szkół artystycznych (33 tys. zł), morskich (17,3 tys. zł) i akademii medycznych (17 tys. zł)
Źródło: Dziennik Gazeta Prawna