Nauczyciele, żeby mieć kogo uczyć, coraz częściej jak marketingowcy muszą reklamować uczniom swą szkołę – to skutki niżu demograficznego. Z danych GUS wynika, że liczba uczniów stale maleje. W ubiegłym roku szkolnym w podstawówkach uczyło się 2,2 mln dzieci – o 2,6 proc. mniej niż dwa lata temu. Mniej młodzieży jest też w gimnazjach: w roku szkolnym 2009/2010 liczba gimnazjalistów zmalała o 4,3 proc. w porównaniu z rokiem szkolnym 2008/2009. Wynosiła 1,29 mln uczniów. W tym roku liczba gimnazjalistów zmniejszyła się jeszcze bardziej do 1,26 mln. Mniej też jest licealistów. W roku szkolnym 2009/2010 było ich 656,5 tys. (o 4,3 proc. mniej niż w 2008/2009). Obecnie jest ich 632,4 tys. Statystyki śledzi resort edukacji i na spotkaniach z samorządami przedstawia alarmujące prognozy. – W 2009 r. młodzieży w wieku 16 – 18 lat było w Polsce ok. 1,5 mln. Czyli o ponad 190 tys. mniej niż w 2005 r. (czyli o ok. 12 proc.). W 2020 r. liczba ta spadnie do ok. 1 mln osób, czyli będzie mniejsza o 500 tys. ( o 33 proc.) w porównaniu z rokiem 2009 – wylicza Grzegorz Żurawski, rzecznik MEN. Dlatego resort proponuje tworzenie grup szkół zarządzanych przez jednego dyrektora, by w czasie niżu ograniczyć administrację, ale nie likwidować szkół, w których teraz pracuje ok. 665 tys. nauczycieli.
Każda placówka ma własną strategię promocji, ale są zasady, które znają wszyscy: do kandydatów trzeba najpierw dotrzeć osobiście, aby zaprosić ich do odwiedzenia placówki. Zaczyna się więc od wizyty w podstawówce czy gimnazjum. Najlepiej jeśli nauczycielom towarzyszą uczniowie, którzy opowiadają młodszym kolegom, jak jest w szkole i zapraszają do jej odwiedzania. Potem organizuje się dni otwarte. Kandydaci powinni się na takim spotkaniu dowiedzieć, czym szkoła różni się od innych. Przekonać należy też rodziców. Trzeba też mieć stale aktualizowaną stronę internetową.
Źródło: Rzeczpospolita, 28 marca 2011r.