Rodzice dzieci niepełnosprawnych również bardzo boją się zmian, nie wyobrażają sobie posłania wszystkich uczniów z tych placówek do szkół ogólnodostępnych. Ich zdaniem to byłaby katastrofa dla dzieci z obydwu typów szkół. - Rzecz jest wrzucona w sam środek pandemii, gdy zarówno uczniowie, jak i nauczyciele walczą z problemami psychicznymi wynikającymi z nauki zdalnej. Ta „reforma” skrzywdzi wszystkie dzieci - słyszy się opinie.

MEN: Nie planujemy likwidacji szkół specjalnych>>

 

Kontrowersyjny pomysł na reformę

Ich uzasadnieniem ma być badanie NIK, które pokazało, jak źle jest z placówkami specjalnymi. Spójrzmy na dane GUS: szkół specjalnych jest 1900, NIK przebadał 12. Na tej podstawie postawił diagnozę: jest źle. Na forach internetowych zawrzało: jak można zaprzepaścić doświadczenie tylu lat, wiedzę specjalistów, zaplecze sprzętowe i lokalowe i ograniczyć szkoły specjalne do bycia doradcą i wypożyczalnią dla szkół ogólnodostępnych!?

 

 

Iwona Pasznicka-Longa, dyrektorka Zespołu Szkół Specjalnych nr 4 w Krakowie zastanawia się nad słowem przekształcenie. Dla niej jasne jest, że oznacza ono likwidację. Jak mówi, ludzie są zaniepokojeni także ogólnością projektu, który obecnie wygląda tak, jakby miał przez najbliższe pięć lat być doprecyzowywany. Tymczasem w 2022 mają ruszyć zmiany przez ten projekt postulowane.

- Przeczytaliśmy w naszym środowisku ten projekt kilkakrotnie z przypisami włącznie. Wynika z niego, że każde dziecko ma chodzić do szkoły najbliższej miejsca zamieszkania. Wniosek? Szkoły specjalne nie są potrzebne. Należy je przekształcić w placówki ogólnodostępne. Jak? Nasze budynki nie są do tego przystosowane. Mamy mnóstwo małych pomieszczeń przeznaczonych na gabinety terapeutyczne, klasy liczą maksymalnie 12 osób. Jak wpuścić do takiego budynku dzieci ze szkół masowych? Zagadką dla nas jest też, jak mają wyglądać szkoły ponadpodstawowe dla dzieci z niepełnosprawnością intelektualną. Teraz uczą się w klasach przysposabiających do pracy, w przyszłości mają uczęszczać do szkół branżowych? Te nastolatki ze znaczną niepełnosprawnością będą się uczyć razem z pełnosprawnymi nastolatkami w szkołach branżowych? To totalnie niebezpieczne, pomysł nierealny - denerwuje się Iwona Pasznicka-Longa.

I zastanawia się, jak by to miało funkcjonować. - Ktoś się nad tym zastanawia? Jeśli do szkół ogólnodostępnych pójdą wszystkie nasze dzieci, zacznie się horror. Nauczyciele tam pracujący są świetnymi przedmiotowcami, ale nie specjalistami. Na nich ma spoczywać początkowa diagnoza. Skąd nagle wziąć aż tylu specjalistów? Współczuję tym nauczycielom, ale też dzieciom i rodzicom. Kto będzie diagnozował choćby dysleksję? Czasami jest ona lekka, czasami bardzo głęboka. Tym bardziej tego wszystkiego nie widzę, że projekt nie wspomina o nauczycielach wspomagających, mówi o asystentach, czyli osobach bez przygotowania pedagogicznego, które miałyby przenieść wózek, podnieść książkę, wysadzić na toaletę, obcierać buzię. Poza tym szkoła będzie zmuszona do produkowania kolejnych dokumentów - podsumowuje dyrektorka.

I zadaje pytanie, po co to wszystko, skoro teraz nieźle działa system szkolnictwa specjalnego. Możliwe są przepływy między szkolnictwem specjalnym a ogólnodostępnym. To unikat w skali europejskiej, z tego powinniśmy być dumni. Jeśli nauczyciel zorientuje się, że dziecko da sobie radę w szkole masowej, odsyła je do klasy integracyjnej. I na odwrót: jeśli w klasie integracyjnej dziecko sobie nie radzi, idzie do szkoły specjalnej. To działa, po co to psuć? Chodzi o uleczenie sytemu, czy zniszczenie go?

 

Skąd na to pieniądze?

W projekcie nie ma też słowa o finansowaniu tych wszystkich zmian. Co np. z internatami w Specjalnych Ośrodkach Szkolno-Wychowawczych? Skoro dziecko ma trafiać do szkoły najbliższej miejsca zamieszkania, internaty przestaną być potrzebne. Szkoły ogólnodostępne, które dziś borykają się z problemami psychicznymi uczniów i nauczycieli wynikającymi z nauczania zdalnego, będą musiały zapewnić dzieciom ze szkół specjalnych wszystko, żeby mogły się rozwijać. Co z uczniami niesłyszącymi, niewidzącymi? Na tym etapie projekt zmian jest utopią.

Zaniepokojeni są nauczyciele. Co się stanie z nauczycielami szkół specjalnych? Czy po zmianach nadal będą nauczycielami zatrudnianymi z Karty Nauczyciela, czy tak jak pracownicy domów dziecka przekształcających się na początku lat 2000. zostaną zatrudnieni z Kodeksu pracy?

- Nam są potrzebne szczegóły, chcemy uspokoić rodziców. Tymczasem, gdy 10 marca byłam na komisji edukacji nauki i młodzieży, chciałam zadać mnóstwo pytań, nie mogłam, jedynie obserwowałam obrady. Nadal nie padły żadne szczegóły. Zaniepokoiło mnie natomiast, że projekt na komisji był już nazywany reformą - mówi Iwona Pasznicka-Longa. - Policzyłyśmy ze znajomą dyrektorką, że już w tej chwili z pieniędzy europejskich na tę „reformę” poszło około 216 milionów złotych. Niektóre projekty opiewają na 50 milionów. Kto je realizuje? Dlaczego te pieniądze nie trafiły na wspomaganie dzieci, tylko na papierologię, z której jak nic nie wynika?

- Chcieliśmy wiedzieć, z czego wynikają tak daleko posunięte zmiany. Czy jest mapa potrzeb? Dobrze wiemy, że takiej mapy nie ma. Chcieliśmy poznać źródła finansowania, i wiedzieć, ile to wszystko będzie kosztować. Nie dowiedzieliśmy się - mówi Sławomir Wittkowicz, przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego „Forum-Oświata”, członek prezydium Forum Związków Zawodowych. - W realiach polskich standard wsparcia psychologiczno-pedagogicznego w szkołach ogólnodostępnych: 5 etatów na 1000 uczniów. No to powodzenia. Nie będzie nauczycieli wspomagających tylko asystenci ucznia z 40 godzinnym tygodniem pracy. Samorządy nie będą chciały zatrudniać droższych nauczycieli wspomagających. Nie wierzymy więc w zapewnienia ministra Przemysława Czarnka, że szkoły specjalne i poradnie psychologiczno-pedagogiczne nie zostaną zlikwidowane. Mają zostać przekształcone W Centra Dziecka i Rodziny. Wiadomo, że pracowników z powiatu nie włączą jako nauczycieli, bo nie ma podstaw prawnych, więc pracowników poradni zatrudnią z Kodeksu pracy, a nie z Karty Nauczyciela. Projekt zmian jest robiony za pomocą środków unijnych z pominięciem projektów krajowych - wylicza Sławomir Wittkowicz.

 

 

Dobre będą szkoły niepubliczne dla bogatych

Warto przypomnieć, że w drugiej połowie lutego rząd przedstawił krajową strategię odnośnie osób niepełnosprawnych, z której wynika, że w ciągu 10 lat ma zmniejszyć się o 20 procent liczba ośrodków specjalnych. Pytanie więc, czy zapewniający o nielikwidowaniu szkół specjalnych minister Czarnek zna tę strategię własnego rządu? Ponadto planowane są programy wsparcia dla samorządów, które będą chciały przekształcać szkoły specjalne w szkoły ogólnodostępne. Efekt tego zamieszania będzie taki, że tylko część szkół specjalnych zostanie.

Rodzice dzieci niepełnosprawnych, którzy mają dojścia, umieszczą w nich swoje dzieci, reszta będzie skazana na poszukiwania na wolnym rynku. Związek Powiatów Polskich wydaje ostre stanowiska wobec proponowanych zmian, bo mówi im się, co muszą zapewnić dzieciom ze szkół specjalnych w szkołach ogólnodostępnych, a pieniądze na ten cel będą bardzo okrojone.

- Skończy się to tak, że pracownicy poradni pójdą na własną działalność gospodarczą i rodzic będzie musiał płacić 250 zł za wizytę lub czekać latami na państwowy dostęp do specjalisty. Dobre szkoły niepubliczne będą dla bogatych. Biednym pozostaną przeciążone publiczne, z wykończonymi nauczycielami. To demolowanie całego systemu oświaty. Zmieni się też system orzecznictwa zgodnie z wytycznymi ICE przy ONZ. Może się okazać, że nagle wszystkie dzieci niepełnosprawne staną się ozdrowieńcami. Resort edukacji zapewnia, że konsultacje tych zmian się odbywają, a ja zapewniam, że to fikcja. Projekt zmian jest międlony od 2017 roku poza partnerami społecznymi. Zaangażowanych w niego jest kilku profesorów i kilku dyrektorów wskazanych przez kuratorów. O jakich konsultacjach więc mówimy - punktuje Wittkowicz.