Urszula Mirowska-Łoskot.: Czy Polska musiała wdrożyć system boloński na uczelniach, czyli m.in. odstąpić od studiów pięcioletnich i podzielić studia na dwustopniowe (licencjackie i magisterskie)?

Bartłomiej Banaszak.: Nie. Proces boloński to dobrowolny proces międzyrządowy, w którym uczestniczy 47 państw tworzących Europejski Obszar Szkolnictwa Wyższego.

U.M.Ł.: To po co dzieliliśmy studia, co wywołało burzę na uczelniach, spowodowało spory i zamęt, skoro nie był to unijny wymóg?

B.B.: Proces boloński miał ułatwić mobilność, poprawić wskaźniki zatrudniania absolwentów w kontekście europejskiego rynku pracy i zwiększyć atrakcyjność Europy jako miejsca do studiowania. Z drugiej strony brak jego wdrożenia mógłby wiązać się z problemami z uznawaniem polskich dyplomów, np. gdyby ktoś chciał kontynuować kształcenie na zagranicznej uczelni. Z procesem bolońskim związane są ramy funkcjonowania Polskiej Komisji Akredytacyjnej (PKA), która ocenia jakość kształcenia szkół wyższych, a jej oceny są już uznawane przez niektóre zagraniczne agencje, m.in. z uwagi na zakwalifikowanie PKA do Europejskiego Rejestru Agencji Akredytacyjnych (EQAR). Z procesem związana jest też zmiana filozofii kształcenia oparta na Krajowych Ramach Kwalifikacji (KRK). Wprowadzenie KRK wynika nie tylko z procesu bolońskiego, ale także z zaleceń UE.

U.M.Ł.: Co one zmieniły?

B.B.: Od 2011 r., kiedy to nastąpił drugi etap wdrażania procesu, na polskich uczelniach nie obowiązują już standardy kształcenia określające, jaki konkretny zakres wiedzy należy przyswoić na kierunku o danej nazwie i ile godzin zajęć powinien zaliczyć student. Obecnie kluczowe są efekty kształcenia w zakresie wiedzy, umiejętności i kompetencji społecznych, które powinny być zgodne z KRK, a odpowiedni dobór metod kształcenia ma zapewnić osiągnięcie tych efektów. Same programy mogą się między sobą różnić, co umożliwia uczelniom coraz sprawniejsze reagowanie na zmieniające się oczekiwania rynku pracy.

Rozmawiała Urszula Mirowska-Łoskot

Źródło: Dziennik Gazeta Prawna