Pycha kroczy przed upadkiem. Tak w kilku słowach można podsumować to, co wydarzyło się w ostatni piątek w Sejmie podczas głosowań nad tzw. ustawą o jakości. Flagowy projekt ministra zdrowia Adama Niedzielskiego trafił do kosza. Zabrakło zaledwie jednego głosu, aby tzw. senackie weto  odrzucić (potrzebna jest do tego większość bezwzględna).

Niesprawiedliwym byłoby jednak twierdzić, że projekt upadł przez dwie posłanki, które zagłosowały inaczej niż reszta klubu PiS, czyli wstrzymały się od głosu (patrz niżej: tabelka): lekarkę Annę Dąbrowską-Banaszek i byłą wiceminister zdrowia, pielęgniarkę Józefę Szczurek-Żelazko.

Głosowanie było jedynie zwieńczeniem procesu: konsultacji a potem prac w parlamencie nad ustawą. Prac, podczas których minister zdrowia Adam Niedzielski był głuchy na głosy pracowników medycznych i niemedycznych, w tym samorządu lekarskiego. Ci alarmowali, że resort przygotował system, w którym mają na siebie donosić. Jasno sygnalizowali, że nie zgadzają się na ustawę w takim kształcie.

Czytaj także na Prawo.pl:

Ustawa o jakości w zdrowiu idzie do kosza - Sejm nie odrzucił senackiego weta

Goncerz: Powstaje system donoszenia na siebie personelu medycznego

Ustawa o jakości - IV 2023

 

Jestem więc ciekawa, na co liczył resort zdrowia? Jakim cudem system miałby działać i przynosić efekty, skoro kształt i zasady działania oprotestowali ci, którzy mieli być jego podstawowym ogniwem: personel?

Zgodnie z odrzuconą ustawą podmioty udzielające świadczeń: szpitale, poradnie, ale i praktyki lekarskie czy pielęgniarskie, miały raportować zdarzenia niepożądane do centralnego systemu. Idea wprowadzenia takiego systemu jest ze wszech miar słuszna. Jeśli pacjenci przewracają się na szpitalnym korytarzu, to może podłoga jest zbyt śliska? Jest zmywana w nieodpowiednich porach lub brakuje ostrzeżeń? Jeśli zdarza się kolejny raz przypadek zaszycia chirurgicznej chusty w ciele pacjenta, to może trzeba sprawdzić i zmienić procedurę liczenia narzędzi i materiałów wykorzystywanych podczas operacji? Zainwestować w chusty, które w zetknięciu z krwią barwią się na czarno i dzięki temu są widoczne w ranie? Rejestrowanie zdarzeń niepożądanych, ich analiza ma prowadzić do tego, że do podobnego zdarzenia nie dojdzie w przyszłości.

Czytaj w LEX: Problemy jakości w podmiotach leczniczych >

Sęk w tym, że ustawa o jakości przygotowana przez resort zdrowia zakładała, że do zgłoszenia zdarzenia potrzebne byłoby podanie danych personalnych wszystkich biorących w nim udział członków personelu (co ciekawe, salowa czy sanitariusz mogli zostać zgłoszeni, ale sami zgłosić zdarzenia niepożądanego już by nie mogli). W dodatku przed utratą pracy chronieni byliby wyłącznie: zgłaszający zdarzenie oraz osoby, które o zgłoszeniu by wiedziały. „Sprawca”, który doniósłby na siebie, mógłby w niektórych wypadkach liczyć na ewentualne nadzwyczajne złagodzenie kary przez sąd (z wyłączeniem przypadku nieumyślnego ciężkiego uszczerbku na zdrowiu).

Sprawdź też: Zarządzaj jakością w szpitalu krok po kroku z LEX >>>

Przypominam, że Ministerstwu Zdrowia chodzi o dobro pacjenta. Teoretycznie więc warto byłoby zgłaszanym przez medyków postulatom wyjść naprzeciw i je uwzględnić. Zwłaszcza, że nie są one wzięte z kosmosu. Rada Unii Europejskiej i Rada Europy  zaznaczają, że system zgłaszania zdarzeń niepożądanych nie powinien narażać personelu medycznego na sankcje, ale zapewniać anonimowość i dobrowolność. Dlaczego? Bo wówczas jest najbardziej efektywny. Personel nie boi się zdarzeń zgłaszać i robi to. Zarządzający placówką mają pełniejszą wiedzę na temat tego, gdzie są luki, które mogą prowadzić do bardziej i mniej poważnych konsekwencji. Może więc im zapobiec. Z korzyścią dla pacjenta.

Czytaj w LEX: Zgłaszanie zdarzeń niepożądanych - jakie przypadki rejestrować oraz korzyści i konsekwencje dla personelu

 


Pytanie więc czemu ma służyć zbieranie szczegółowych danych personalnych? Po co artykuł w odrzuconej już ustawie o jakości, który odsyła wprost do Kodeksu karnego, zakładający możliwość nadzwyczajnego złagodzenia kary (który według Biura Legislacyjnego Sejmu w ogóle nie powinien się w ustawie o jakości znaleźć)?

Co istotne, anonimowy rejestr zdarzeń niepożądanych nie wykluczałby przecież możliwości pociągnięcia do odpowiedzialności cywilnej i karnej lekarza czy pielęgniarki.  Po co więc wiązać te dwie sprawy: "wykrywanie sprawcy" z zarządzaniem jakością, skoro zależy nam wszystkim na dobru pacjenta, jego bezpieczeństwie?  Dlaczego nie zostawić ustawy o jakości w spokoju,? To pytanie także do Naczelnej Izby Lekarskiej, która przygotowała własny projekt ustawy o jakości. Zakłada on anonimowość zgłoszeń, świadczenia kompensacyjne dla pacjenta, a przy okazji wpisuje zasadę no-fault – te przepisy, które także odwołują się do Kodeksu karnego. 

Więcej na ten temat tutaj: Rejestr zdarzeń niepożądanych według lekarzy: anonimowy i bez sankcji

Nie dziwi mnie opór personelu przed propozycją Ministerstwa Zdrowia.  Przypomina mi się historia znajomej, która kilka lat temu urodziła wcześniaki. Ze względu na obrażenia wewnętrzne jedno z dzieci zaraz po urodzeniu musiało zostać poddane operacji. Trzeba było jednak czekać, bo szpital nie miał odpowiednich nici. Tzn. miał tanie nici, których użycie w przypadku tak małego dziecka nie było wskazane. Czekano więc. – Gdybym wiedziała, kupiłabym i zapłaciła za te droższe nici – wspomina. Nawet jeśli kupno droższych nici przez rodzinę wchodziłoby w ogóle w grę, to nikt jej o problemie nie poinformował.  

To przykład obrazujący, że mówimy o publicznym systemie ochrona zdrowia: niedofinansowanym, borykającym się z brakiem kadr medycznych i w wielu obszarach niewydolnym. I w takim systemie lekarze, pielęgniarki, fizjoterapeuci mieliby się podpisywać pod każdym zdarzeniem niepożądanym: siebie i swoich kolegów i koleżanki? Medycy mówią: to nie zadziała. Niektórzy zapowiadali, że z publicznego systemu tym prędzej się wypiszą. Nie chcą bowiem ponosić osobistej odpowiedzialności za braki systemowe, za rzeczywistość, na którą mają minimalny wpływ.

Czytaj w LEX: Jakość w szpitalach – przykłady dobrych praktyk i korzyści z nich wynikające >>>

Porozumienie Rezydentów OZZL pisało o „ustawie o (byle) jakości” w ochronie zdrowia i zbierało podpisy pod petycją do prezydenta o zawetowanie tej ustawy. Nie było takiej potrzeby, bo weto senackie okazało się  skuteczne. Ustawa o jakości przepadła.

Minister zdrowia Adam Niedzielski nie składa jednak broni. Napisał, że zrobi wszystko, by ustawa wróciła. Odnosząc się do głosowania w Sejmie stwierdził, że  „interes pacjenta przegrał z interesem korporacji”. Nie wróży to dobrze ani personelowi medycznemu, ani przede wszystkim pacjentom i ich bezpieczeństwu. Świadczy o braku refleksji i otwartości na jakikolwiek dialog. To potwierdzenie, że Ministerstwo Zdrowia to obecnie oblężona twierdza, z której minister forsuje wadliwe przepisy nie licząc się z tymi, których dotyczą. Mydli przy tym oczy opinii publicznej opowieściami o złych lekarzach, dobrym ministrze, który walczy o dobro pacjentów. Resortowy pomysł na rejestr zdarzeń niepożądanych tej opowieści jednak nie uwiarygadnia. Bez przekonania personelu do rejestru, system nie zadziała, a widać że opór jest ogromny. I nie da się go wytłumaczyć „korporacyjnymi interesami”.

W ostatni piątek arogancja, w tym wypadku nieliczenie się z głosem środowiska, przegrała w Sejmie. Prawdopodobnie przyczyniła się do tego także "wrzutka" oprotestowana przez uciszaną na posiedzeniu sejmowej Komisji Zdrowia opozycję, zakładająca przekazanie 50 mln zł z NFZ na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej.  

Czytaj w LEX: Zasady współpracy w placówce opieki medycznej w celu zapewnienia jakości >

Na kolejną porażkę minister zdrowia nie może sobie jednak pozwolić. Z tego co deklaruje, wynika, że ustawy nie zmieni. Zakładam więc, że zrobi co w jego mocy, aby zapewnić sobie odpowiedni wynik głosowania w Sejmie.  14 kwietnia zabrakło w końcu tylko jednego głosu, by wszystko poszło zgodnie z planem ministra.