Podczas pierwszego czytania, które odbyło się pod koniec kwietnia w Sejmie, przedstawiciel wnioskodawców Robert Bąkiewicz (były prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości) podkreślał, że wprowadza on zakaz podejmowania jakichkolwiek czynności zmierzających do zaspokojenia roszczeń dotyczących mienia bezdziedzicznego. W szczególności chodzi o prowadzenie negocjacji, zawieranie ugód, uznawanie roszczeń i powództw dotyczących mienia bezdziedzicznego, wyrażanie zgody na mediację, kierowanie stron do mediacji, wypłaty świadczeń pieniężnych oraz przekazywanie świadczeń rzeczowych.

Bąkiewicz zaznaczył wówczas, że projekt zakazuje też "inicjowania jakichkolwiek postępowań, mających na celu ominięcie tych zakazów oraz inicjowania tworzenia podstaw prawnych dla roszczeń do mienia bezdziedzicznego". Za złamanie tych zakazów, zgodnie z projektem, miałoby grozić od pół roku do 5 lat pozbawienia wolności. Bąkiewicz podkreślił, że pod projektem podpisało się ponad 200 tys. osób. Przekonywał, że przyjęcie proponowanych zapisów stanowiłoby nie tylko ochronę własności w Polsce, ale i "obronę polskiej suwerenności i polskiego honoru".

Podczas debaty poparcie dla projektu reprezentowanego przez Roberta Bąkiewicza zadeklarowała tylko Konfederacja. PiS deklarowało, że nie będzie sprzeciwiać się temu, by go skierować do prac w komisjach, jako że jest to projekt obywatelski.

Michał Szczerba (KO), który złożył w imieniu swojego klubu wniosek o odrzucenie projektu, ocenił wtedy, że hańbą jest to, że Bąkiewicz składa w Sejmie jakikolwiek projekt, nawet obywatelski. Przekonywał, że projekt ma na celu "grę na nastrojach antysemickich" i "wywoływanie sporu, którego nie ma", jako że sprawa mienia bezdziedzicznego jest w Polsce uregulowana i nie wymaga przyjmowania dodatkowych zapisów ustawowych. Przekonywał, że są istotne wątpliwości co do zgodności projektu z konstytucją i z prawem europejskim. Krytycznie projekt oceniali też posłowie PSL-TD, Polski 2050-TD. (kk/pap)