Gdyby urzędnik skarbowy zastawił na nas pułapkę i dopisał w zeznaniu podatkowym nasze nieudokumentowane przychody, uznalibyśmy to za niedopuszczalne i karygodne. Zwłaszcza gdy ów urzędnik tłumaczyłby się, że walczy z korupcją, bo ma poważne podejrzenia, że oszukujemy państwo. Takie zachowanie byłoby kwalifikowane jako kryminalne. Bo to jest wykreowanie przestępstwa przez urzędników. Następnie zapadłby wyrok skazujący tego urzędnika, ten jednak nie poniósłby kary, gdyż... obejmuje go prawo łaski. Krzyczelibyśmy o niesprawiedliwości! Szczególnie, gdy ułaskawiający twierdzi, że wyręcza sąd, który wydaje wyrok podlegający jeszcze zaskarżeniu. I zapomina, że od sądzenia są sądy, a prezydent od reprezentowania państwa i stania na straży Konstytucji.  

Odnosząc się do aktualnej sytuacji - czy możemy uznać, że szefowie z CBA, którzy postąpili podobnie jak nasz hipotetyczny urzędnik skarbowy, są prześladowani politycznie?  Urzędnik krzywdzi obywatela, co udowodniły sądy, ale krzyczy o swoim prześladowaniu. Sprawca kreuje siebie na ofiarę. To tak jakby lis upierał się, że wtargnął do kurnika w obronie kur, a te kury go podziobały.

Taką sytuację przeanalizował węgierski prawnik András Sajó w książce „Ruling by Cheating” (Rządzenie przez oszukiwanie. Zarządzanie w nieliberalnej demokracji), na którą często powołuje się prof. Ewa Łętowska. Sajo przedstawił państwo, w którym formalnie działają mechanizmy i instytucje demokratyczne, ale pod wpływem zmian legislacyjnych i obsady stanowisk, te procedury i instytucje straciły swoje gwarancyjne znaczenie. Nazwy zostały, ale  wydrążono je z pierwotnej treści.  Dryf do łagodnego despotyzmu nie jest autorytaryzmem, ale nadużyciem konstytucjonalizmu – uważa autor.

I takie państwo oraz prawo zostawiły nam ostatnie rządy. Pozostawiły na wysokich urzędach takich polityków jak byli szefowie CBA, mówiący językiem odwróconych znaczeń. I to jest także język prawniczy, którego nie znajdziemy w podręcznikach akademickich.

Czy w tej sytuacji wadliwie obsadzony, podzielony Sąd Najwyższy, posługujący się „zepsutym” prawem, ma dać sobie radę? Marszałek Sejmu jest zmuszony powoływać grono autorytetów prawnych, aby rozstrzygnąć dość prostą sprawę dwóch skazanych posłów. W Sądzie Najwyższym kryzys  panuje od kilku lat. Powstały dwie linie orzecznicze, sprzeczne ze sobą. Jedna uznaje wyroki trybunałów europejskich, druga je lekceważy i pomija. 

Czytaj też w LEX: Kocjan Jakub, Znaczenie orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka dla naprawy wymiaru sprawiedliwości po kryzysie praworządności w Polsce >

W normalnym państwie prawa wykonuje się prawomocne wyroki, bez dodatkowych ekspertyz i opinii. Co więcej, to że mamy poważny kryzys konstytucyjny z powodu nie wykonania wyroków, świadczy także przesunięcie obrad Sejmu o tydzień. W czasie, gdy najpilniejszą sprawą jest w tej chwili uchwalenie budżetu państwa na 2024 rok.

W cywilizowanych demokracjach europejskich wyrok skazujący się wykonuje. Ale nie w Polsce, bo u nas państwo prawa stanęło na głowie. Prawnicy doradzający obecnej władzy muszą stosować legalne metody, aby zastosować prawo wobec osób, które nie uznają wyroków sądów polskich, ani międzynarodowych trybunałów i do tego powołują się na „wolę ludu”.

Równo trzy lata temu lud Ameryki szarżował na Kapitol, policja musiała ewakuować kongresmanów, pięć osób zginęło. Populizm wziął górę. A w Polsce 11 stycznia Izba Kontroli Nadzwyczajnej SN ogłosi orzeczenie o ważności wyborów parlamentarnych z 15 października ub. roku. A Sejm miał się także wtedy zebrać. W tym samym dniu PiS planuje wielką demonstrację zwolenników poprzedniej władzy. Przypadek? Być może.

Czytaj też w LEX: Minich Dobrochna, Dokąd zmierza demokracja? Rozważania na kanwie polskiej praktyki legislacyjnej >